czwartek, 30 września 2010

Szczepienie: dalsze losy

Się zaszczepiliśmy. Znaczy Antolek się zaszczepił, ale mam tak od samego początku naszej drogi mama-dziecko, że zaczęłam nadużywać liczby mnogiej i mówię często, że "się karmimy, się kąpiemy, właśnie zasypiamy itd.", choć to tylko Antol zasypia, kąpie się lub je, a ja jestem tylko do pomocy albo do obserwacji. Więź między mną a moim synkiem jest silna i odbija się w języku mówionym. Czasem czuję, że jesteśmy z Antkiem nadal jednym organizmem, jesteśmy "my", a nie ja i on. Czy tylko matki tak mają, czy ojcowie też? Nie zauważyłam tej powtarzającej się jak mantra liczby mnogiej u mojego męża, gdy mówi o bobasku. Może to kwestia ciąży?
   W każdym razie szczepienie odbyło się wczoraj. Tak - to straszne, że takie maleństwa kłują, i to kilka razy. Skorzystałam z opcji szczepionek skojarzonych, bo im mniej tych wkłuć, tym lepiej dla mnie i dla Antka. Ale i tak dwa udka zostały "naznaczone", a Antol rozkrzyczał się okropnie. Trudno się dziwić - igłę wbijają w udko całą jej długością, aż po nasadę. Sama bym krzyczała, gdyby mi ktoś taki kawał metalu wbijał w nogę albo rękę. Poza tym bobas mi już tak słodko przysypiał na rękach, a tu nagłe przebudzenie w bólu. :/ Pielęgniarka przy drugim zastrzyku, na żółtaczkę, dodała jeszcze, że "ta druga szczepionka boli bardziej, to teraz może krzyczeć więcej". Ech... Krzyk był straszliwy, ale krótkotrwały.
   A potem szybkie ubieranie, zagadywanie Antka, żeby szybko zapomniał o bólu w nóżkach, i do domku (po drodze przystanek w aptece po coś przeciwgorączkowego dla małego, bo te szczepionki miewają niefajne skutki uboczne w postaci gorączki właśnie). Tu zadziałał smoczek: młody zassał się i leżał grzecznie w wózeczku całą drogę do domu, a tam dostał ciumka prawdziwego i było ok. Za to koło 17:00 zaczęło się dziać coś niedobrego, Antol płakał żałośnie, nie uspakajało go bujanie na rączkach, smoczek wypluwał z obrzydzeniem. leżeć nie chciał i ostatecznie podziałał znów maminy ciumek, przy którym Antolek odpłynął w sen. I sen ten trwał niemal do 24:00 nieprzerwanie. Kąpiel w dniu wczorajszym nie odbyła się zatem - bywa. Nikt nie płakał z tego powodu, choć wszystko już do kąpieli było naszykowane, a ja czekałam, aż bobas się przebudzi. :P Latałam z termometrem i mierzyłam mu temperaturę co jakieś 30 minut, która oscylowała w granicach 37,8 stopni. Cieszyłam się w duchu, że Antek przesypia w zasadzie całą sprawę i nie przeżywa tego bardziej drastycznie. Za to Adam bardzo przeżywał podwyższoną temperaturę synka: raz - był daleko i nie miał wglądu w to, co się dzieje, a wszelkie wieści "z frontu" dostawał przez telefon; dwa - to pierwsza taka chorobopodobna sytuacja w naszym życiu we troje. Na szczęście gorączka nie przekroczyła 38 stopni, a rano oboje z Antolem wstaliśmy w dobrych humorach. Tylko jacyś senni jesteśmy cały dzionek (znaczy: on jest, ja się wyjątkowo nawet wyspałam). Na kolejne 6 tygodni można zapomnieć o igłach.

wtorek, 28 września 2010

Nowy update kaczątka

I kolejna zmiana rozwojowa za nami - Antoś odmówił spania w ciągu dnia. Nooo... ostatecznie... no może ze dwie godzinki się zdrzemnie... a może i trzy czasem... a tak to od 7:00 rano do kąpieli nieprzerwanie czuwa, rozgląda się wkoło, chce na rączki albo jeść, albo się bawić, albo bogowie wiedzą co jeszcze. :P Za to w nocy śpi dłużej jednym ciągiem: od 20:00, gdy zasypia po kąpieli, sen trwa nieprzerwanie 5h, do 1:00 w nocy. I tak już dwa dni z rzędu. :) Bardzo jestem zadowolona, bo i wyspać się można jakoś bardziej, bez tylu śródnocnych pobudek. I tylko się zastanawiam, czy mu taka tendencja zostanie, czy to tylko prima aprilis. ;) Niemniej cieszę się z tego, co jest. :)
   Wysypka odeszła w niepamięć. Czy to zasługa maści od lekarza, samoistnego zanikania czy mojej straszliwej diety, tego nie wie nikt. Korzystając więc z okazji, zaczęłam dziś dzień od WIELKIEJ jajecznicy! :D Teraz sobie do końca tygodnia poobserwujemy bobasa, czy mu coś znów nie wyłazi na buźce, a jak będzie dobrze, to w przyszły poniedziałek rybka! :D
   Tymczasem skończył się mój połóg (hip-hip-hura!) i chętnie poszłabym na rower, ale jak jest z pogodą, to widać gołym okiem: zimno, wieje, pada i ogólnie dramat. I ciemnica straszna. Marzy mi się salsa, bo dziś wtorek, a ja zawsze we wtorki leciałam tańczyć. Niestety mąż opuścił nas na tydzień czasu, więc muszę ogarniać Antoszka, dom i siebie sama jedna. Salsa poczeka do przyszłego wtorku. Ale już mnie korci i nęci. Tydzień, jeszcze tydzień...
   Jutro szczepionka nr 1 (a może i nr 2, jeśli liczyć tą na porodówce). Ciekawa jestem, jak zniosę to ja i Antoś (w tej właśnie kolejności :P). Nic to - jak mawiał pan Wołodyjowski - damy radę, a potem kolejna dopiero za następne 6 tygodni. Im rzadziej w przychodni tym lepiej. :)

sobota, 25 września 2010

Czyżby czyżyk? Rzecz o alergii

Bardzo mocno liczyłam, że wszelkiego rodzaju alergie moje dziecię ominą. Głównie dlatego, że ja nie jestem na nic uczulona, młody je z cycka i powinien być git. Niestety - chyba nie jest. "Chyba", bo do końca nie wiemy. A było to tak...
   Jakaś wysypka zaczęła wychodzić Antoszkowi na policzkach. "Phi, pewnie trądzik niemowlęcy, nie ma się czym martwić" - pomyślałam i życie pobiegło dalej. Ale wysypka nie schodziła, mało tego - zaczęła się rozchodzić po podbródku, szyjce, a potem po ramionkach i klatce piersiowej. Przestało to być fajne. Na domiar złego na lewym uszku porobiły się jakieś żółte strupki, wyglądało to okropnie. Położna, która akurat wtedy miała u nas ostatnią wizytę (tak, tak, miałam napisać notkę o położnej, wiem) zawyrokowała, że jak dla niej to jest skaza białkowa. :/ I kazała skonsultować z lekarzem. Ale był piątek, numerki w przychodni już się skończyły (kocham NFZ :/) i najbliższa wizyta była możliwa dopiero na poniedziałek. Prewencyjnie odstawiłam jednak WSZYSTKO, co tylko może uczulać moje dziecko. WSZYSTKO, to okazało się bardzo dużo. Ot, takie choćby mleko - niby mleka pić nie muszę (i tak nie lubię), mogę nie jeść jogurtów ani śmietany, a nawet masła. Jest przecież margaryna, prawda? Ale-ale! W margarynach całego świata jest teraz dodatek masła! Owszem, 0,5%, ale jest. Albo jakaś serwatka, maślanka czy coś. Margaryny z samego tłuszczu roślinnego ze świecą szukać. Ale znalazłam, jakąś Delmę (tfu!) i jem.
   Pieczywo to też problem. Laktoza z mleka jest w każdym bochenku, który piecze REAL, a najczęściej kupowałam właśnie tam. Więc teraz zmiana na taki pakowany, który jest droższy, ale tylko z mąki i wody + sól. Niestety, kłopotów nie koniec. Ponieważ żadnego serka do chleba mi nie wolno (ani białego, ani żółtego ani nawet takiego do smarowania), postanowiłam jeść wędliny. A tu zonk do kwadratu, bo KAŻDA wędlina zawiera laktozę! A także każda kiełbasa. Wędlinę bez tego dziadostwa udało się znaleźć tylko w LIDLu, aż dwa rodzaje. :/
   O wypiekach jakichkolwiek mogę oczywiście zapomnieć. Bo mleko. Albo jajka (też mogą uczulać), a jak nie, to na pewno czekolada (uczula), orzeszki (uczulają). Kiepsko jest też z warzywami, bo ponoć uczulać mogą pomidory (nie jem), ale też ogórki (sic!), kalafiory są zabronione, bo wzdymają i tak dalej... Kiepsko jest też z piciem czegokolwiek innego niż herbata. Sok - byle nie cytrusowy (uczula), ale też nie truskawkowy czy malinowy (uczula). Piję więc jabłkowy, a do rozcieńczania wiśniowy (który i tak nie jest z wiśni, tylko z aronii, a wiśniowy to ma tylko aromat). W ogóle jak się spojrzy na etykietki, co zawiera dany produkt, to aż się oczy robią wielkie ze zdumienia: że w jogurcie truskawkowym nie ma truskawek, tylko jest koncentrat z buraka albo z marchewki (to on nadaje czerwony kolor) itd. Ale ja nie o tym.
   Przerzuciłam się na produkty z mleka koziego - jakiś wapń w końcu muszę mieć, prawda? Mleko sojowe też może uczulać, a suplementami diety gardzę od zawsze. Mleko kozie jest fajne, ale drogie niestety jak jasny gwint. Można też dostać serki kozie (także pleśniowe - hura!), jogurty (z owockami i naturalne! I nie ma tam buraka, normalne owocki są :)), więc moja dieta jakoś daje radę. Na razie.
   Lekarka w poniedziałek obejrzała Antoszka i przepisała kropelki Fenistil i jakąś maść. Ze skazą białkową nie chciała tego wiązać, powiedziała mi, żebym się nie wydurniała z niejedzeniem niczego, bo jeszcze sobie krzywdę zrobię. Trochę ją naciskałam, że może jednak ta wysypka to jest od czegoś z jedzenia, że może odstawić na trochę i sprawdzić, czy jest poprawa... Lekceważąco rzuciła, że jak chcę, to sobie mogę mleko odstawić, ale wg niej po prostu skóra niemowlaka "tak ma", bo się musi do warunków świata pozabrzuchowego przyzwyczaić. I co wiemy? Nie wiemy nic. Ja nie twierdzę, że pani doktor nie ma racji, ale jakoś się poczułam olana z moim niepokojem. Poza tym - co, tak na oko stwierdziła, że NA PEWNO nic z diety mojej Antka nie uczula? Mogła chociaż zasugerować, że istnieje taka możliwość, a tak to miałam wrażenie, że to ja ją ciągnę za język na temat tej skazy białkowej, a ona bardzo się opiera. Tym bardziej, że nam się ostatnio babcia Adama zwierzyła, że on ponoć miał skazę białkową jak był niemowlakiem - czyli prawdopodobieństwo wzrasta. Oczywiście, najfajniej by było, jakby to nie miało z jedzonkiem nic wspólnego, bo po co komu taka alergia odpokarmowa, prawda? Kropelki i maść kupiliśmy (choć tutaj ja się opierałam długo, ale Adam mnie przekonał, że to nie zaszkodzi), dietę jednak nadal mam. Poczekam, aż wysypka zginie na amen i wtedy zaczynam wprowadzać po jednym składniku "podejrzanym". Zacznę od jajek - mam ochotę na wielką jajecznicę!

środa, 22 września 2010

Międzynarodowy Tydzień Noszenia w Poznaniu, 6-12.10.2010

Nawet nie wiedziałam, że jest coś takiego, jak Międzynarodowy Tydzień Noszenia w chuście, ale okazuje się, że i owszem. :) Mało tego - Stowarzyszenie Poznań w Chuście (linki po lewej) w tym roku organizuje obchody w Poznaniu i oferuje mnóstwo atrakcji, nie tylko chustowych zresztą. :) Co jakiś czas odwiedzam ich stronę i tak właśnie dowiedziałam się o całej imprezie. Przekazuję więc nić wiadomości dalej w nadziei, że może ktoś się skusi. :)

   Cały harmonogram proponowanych warsztatów i zajęć znajduje się TUTAJ. Ja na pewno na coś się wybieram, bo dlaczego by nie - w końcu należymy z Antosiem do chustujących się. :) No i jest szansa poznać innych rodziców-kangurów, nawiązać jakieś ciekawe znajomości i po prostu dobrze się pobawić. :)

   I czy u was też taka piękna pogoda jak w Poznaniu? Spędziłam z Antkiem 2h nad Maltą, teraz przejął go Adam i spaceruje nieopodal naszego bloku. :) W końcu trochę słońca.

sobota, 18 września 2010

Pierwszy bilans kaczątkowy

Nie będę oryginalna - po okrągłej miesięcznicy czas na podsumowania tego, co Antoszek już sobą prezentuje (no i co my jeszcze prezentujemy, jako rodzice :P).

KACZĄTKO
   Po pierwsze i najnowsze - Antoś wczoraj sam przerzucił się z brzuszka na plecy. :) Wierzga nóżkami tak, że należało się tego spodziewać raczej wcześniej niż później. Niemniej duma matki jest wielka. :D
   Po drugie - trzymanie główki w pozycji leżącej jest coraz lepsze i wyższe, i na dłużej. Brany na ręce, Antoś potrafi nieźle prostować główkę, choć oczywiście po dłuższym czasie opada mu ona nagle i niespodziewanie - dziecko się zmęczyło. Ale ćwiczenia karczku są prowadzone każdego dnia, inicjowane oczywiście przez nas. :)
   Po trzecie - pojawiają się pierwsze uśmiechy i objawy radości, np. na widok zabawki albo na śmieszny dźwięk. Uśmiechy są jeszcze rozdawane dość oszczędnie. czekamy na więcej!
   Po czwarte - kaczątko nauczyło się piszczeć. :P Różnicuje już sygnały wysyłane do nas.
   Po piąte - Antek lubi się tulić i przytulać, być noszonym na rękach po całym domu + opowieści, co też widać w kolejnych pomieszczeniach. Jak mamę bolą już rączki, to Antoś ląduje w chuście, która skutecznie go też usypia, bo tak fajnie się w niej buja... :)
   Po szóste - zabawy rączkami i nóżkami w rytm piosenek, które śpiewa mama. Łapię go za rączki i klaszczemy albo machamy na boki, do góry i do dołu, do wtóru prostych melodii. Wspaniale nadają się do tego proste pląsy zuchowe! Podobnie z nóżkami: zginamy i prostujemy, robimy kółeczka, stukamy piętkami jedna o drugą, unosimy i opuszczamy.
   Po siódme - bobas pokochał kąpiele miłością czystą i czym nie skażoną! Od dwóch dni nie ma nawet krzyków przy wyjmowaniu z wanienki i wycieraniu (co kiedyś było niechlubną normą). Wiążę to z tym, że nagrzewam całą kuchnię (bo tam się kąpiemy z Antkiem) dość mocno taką jakby farelką i nie ma już dużej różnicy temperatur, która chyba była dla Antosia nieprzyjemna, zwłaszcza na mokrą skórę. Teraz jest fajna kąpiel, potem wycieranie i masaż całego ciałka (przy okazji jest to też oliwkowanie małego), a na koniec ubieramy się w czystą pieluszkę, czystego pajacyka i można szykować się do snu.
   Po ósme - po porcji mleczka i przytulaniu się do mamy, Antoś sam spokojnie zasypia w swoim łóżeczku, a do snu bujają go kołysanki "Mini mini 1", które po prostu uwielbiam (on chyba też, puszczamy mu je od samego początku). Kiedyś potrzebował 1,5 płyty, żeby usnąć, i to koniecznie przy piersi. Więc ja przez godzinę byłam uziemiona w fotelu, tuląc mojego małego ssaka, który musiał do syta się najeść, do syta utulić i zasnąć na rękach. Wtedy się go cichcem przerzucało do łóżeczka. Teraz wystarczy, że opadają mu oczka, wkładam go do łóżeczka, całuję w czółko i Antoś po jakimś czasie zasypia sam, wsłuchany w kołysanki. Bardzo mi się ta opcja podoba. :)
   I po dziewiąte - mały ssak zaprzyjaźnił się ostatnio ze smoczkiem. Nie chcieliśmy podawać mu smoka, jestem do nich sceptycznie nastawiona, ale Antek ma silną potrzebę ssania, a przy cycu to jednak nie jest do końca to, o co mu chodzi, bo tam dodatkowo mleczko leci. Więc Antoś się wkurzał, prężył przy piersi i na zmianę chciał ciumka, a potem go wypluwał, denerwował się, potem znów go szukał i tak w kółko. Albo marudził na rękach bez widocznej przyczyny: najedzony, przewinięty, ubrany adekwatnie do temperatury, wycałowany i naprzytulany... Młody po prostu chce sobie coś possać. A skoro chce, to proszę bardzo. Na szczęście nie leży ze smoczkiem cały czas, zasypia też bez niego. Poszliśmy więc na kompromis, na którym zyskały obie strony: Antoś jest spokojny i ja też.

RODZICE, czyli KACZORKOWIE

   Tak w skrócie? Pierwszy tydzień z młodym w domu to sielanka: on tylko jadł i spał, robił to bardzo regularnie co 2h, więc miałam czas na bloga, na dodatkową porcję snu i w zasadzie nie musiałam z łóżka wstawać.
   Tydzień drugi to początki problemów: bobas marudzi albo płacze i nie wiadomo, dlaczego. Walka o dobrą kąpiel. Początki niewyspania i lekkiej frustracji.
   Tydzień trzeci - już nam fajnie szło uczenie się siebie nawzajem, ale pojawił się wyjazd, który sporo napsuł. Frustracja urosła straszliwie. Mój wielki kryzys wieczorny, gdy Antek płakał od godziny, nie chciał jeść, spać, być na rękach... przynajmniej nie u mnie, bo Adamowi jakoś udawało się go uspokoić na chwilę. Pamiętam, że leżałam na łóżku i ryczałam w niebo, że jestem beznadziejną matką, dziecko mnie nie lubi i że ja już nie wiem, co mam robić. Pamiętam też, że zaraz przyszedł Adaś i jedną ręką tuląc Antosia, drugą tulił mnie i mówił, że jestem wspaniałą mamą, że mnie bardzo kocha i że damy radę. Potem krótki epizod prób "tresury" dziecka metodą pani Tracy Hogg ("Język niemowląt", totalnie odradzam!), które więcej zepsuły niż pomogły.
   Tydzień czwarty - boje z rodzicami o to, kto z nas lepiej zna potrzeby mojego syna. Ostateczna decyzja, że rezygnuję ze wszelkich porad, zarówno książkowych jak i ustnych, i zaufam sobie, swojej intuicji i będę po prostu dobrze wsłuchiwać się w potrzeby Antosia. Udaje się. :) Jedyny zgrzyt dnia - dziwne marudzenie wieczorami i oraz o poranku: niby dziecko najedzone, ale coś chce. Wkurzanie się na zmianę moje i Adama, że "co mu jest?".
   Mija miesiąc - zapada spontaniczna decyzja o smoczku, na próbę. Antoś najpierw pluje smoczkiem, potem się oswaja i zasysa go spokojnie. Wygląda, jakby miał maskę na twarzy, trochę jak w "Milczeniu owiec". Dziwny widok dla nas, którzy od miesiąca widzieliśmy własne dziecko z "normalną" twarzą. :P
   Dziś jest dokładnie piąty tydzień Antoszka. :) Czekam niecierpliwie na kolejne zmiany i nowości w życiu mojego synka.

wtorek, 14 września 2010

Pochwała ojcostwa

Na początek: sto lat, sto lat! :D Antoś skończył 1,5h temu miesiąc życia poza brzuchem mamy. Nie powiem - zleciało nie wiadomo kiedy, choć z dnia na dzień nic wielkiego się nie dzieje. Ale tak chyba zawsze jest, w ciąży to samo pisałam. :P

   Antolek, jak każdy noworodek, dużo śpi i często ciumka. Czasem patrzy na świat z wielkim zdziwieniem. Często strzela kupolka, którego trzeba zutylizować i założyć czystą pieluszkę. I o ile do ciumkania niezbędna jest mama, bo ma swoje przenośne mleczarnie, o tyle całą resztą może zająć się ojciec. I się zajmuje. :)

   Niesamowite dla mnie było to, jak Adam chętnie i radośnie robił wszystko przy Antosiu od pierwszego dnia w domu, a nawet jeszcze w szpitalu. Brał go na ręce częściej niż ja ("bo tobie nie wolno dźwigać), o co się czasem wkurzałam - no kto tu jest mamą, co? Czemu on mi ciągle dziecko zabiera? Adam syneczka tuli, ubiera i przebiera, zmienia pieluszki i się bardzo nie krzywi na widok kupy :P, usypia i śpiewa głupie piosenki, całuje po sto razy dziennie i gada do niego głupoty, zwykle zarezerwowane dla matek, babć itp. ("Pojedziemy brum-brum, lubisz brum, brum?", "Mój śliczny, mały prosiaczek" i inne). Chętnie wychodzi na spacerki z małym (nawet w chuście, ha!), grzechocze mu grzechotkami, buja w foteliku samochodowym... W nocy to on wstaje pierwszy raz do Antka, gdy ten się przebudzi na ciumka (usypia w łóżeczku, dopiero później bierzemy go do naszego łóżka. W ten sposób zyskujemy kilka chwil sam na sam. :)), a rankiem zabiera go do drugiego pokoju i tam bawi się z nim i go usypia, a ja w tym czasie mogę odespać nocne karmienia.No naprawdę - nastawiałam się chyba na jakiś stereotypowy dramat: kobieta przy dziecku, ojciec wiecznie nieobecny. Na szczęście Adam jest cudownym ojcem. Lepszego dla naszego dziecka nie mogłabym sobie wyobrazić.

   I nie mogę sobie wyobrazić, jak by to było, gdyby faktycznie dopadł nas stereotypowy podział ról. Jak ogarnąć dziecko samej? Bez wsparcia? Jak zyskać trochę czasu dla siebie? Z kim dzielić radości i troski codziennego dnia, wypełnionego Antkiem od rana do wieczora, a nawet w nocy? Obecność męża, w pełni zaangażowanego w opiekę nad naszym małym kączątkiem, jest czymś niesamowicie pięknym i... normalnym. Tak powinno być zawsze, nie tylko w naszym przypadku. Wspólne dziecko, wspólna dla niego czułość i czas.

poniedziałek, 13 września 2010

Powyjazdowo

Home sweet home... Nareszcie. :) Prawie wszystko już rozpakowane i poukładane na miejsca, śniadanko za mną, Antolek śpi zachustowany, więc czas na mały misz-masz powyjazdowy.

   Kocham "polecanki" Onetu, naprawdę! :P Wczoraj znów zalała mnie fala odwiedzających stronę główną, kilkanaście osób nawet coś napisało. I, przyznam szczerze, aż się dziwię, że tak mało komentarzy poniżej poziomu (choć oczywiście takie też się trafiły :P). Jakiś nieurodzaj? ;) Standardowa grupa frustratów internetowych miała wolne czy co? Nie wiem. Niemniej, jak zwykle przy tego typu "nalotach", dowiedziałam się, że jestem niewdzięcznicą i gówniarą, mój syn ma przerąbane w życiu z takim imieniem i że to wszystkie takie rady są dla mojego dobra i powinnam je przyjąć z pokorą. Spoko. :P Uśmiałam się do łez.

   Moi rodzice nie odpuścili swoich teorii. W związku z licznymi u nich odwiedzinami, przejazdami w tę i we w tę, kolejnymi ciociami wpadającymi w odwiedziny zobaczyć Antolka itd., młody po prostu totalnie wypadł z harmonogramu dnia. Miał takie dni, że nie spał od 11:00 do 18:00, po drodze oczywiście dużo marudził, płakał, krzyczał itp., a potem padał na swój mały dziobek i spał ciągiem 6h. Skończyły się wizytki, skończyły się płacze i krzyki. Niestety, moi rodzice już sobie ubzdurali, że jak Antek nie może spać i płacze, to NA PEWNO jest głodny, a - co za tym idzie - się widocznie biedaczek nie najada z cyca (znaczy - mam za mało pokarmu) no i trzeba by go dokarmić mlekiem modyfikowanym. Na nic tłumaczenia, że to przez wyjazd, że na wadze przybiera jak złoto (ok. 5kg na liczniku na dziś dzień), że już się uspokoił. Wg mojej mamy ja nie mam pokarmu i zagłodzę dziecko, więc wczoraj, tuż przed naszym odjazdem, kupiła mi mleko modyfikowane jako swoisty prezent na drogę. Mleka nie wzięłam i po raz kolejny wyjaśniłam jej, że się myli - mama się obraziła. Tata rzucił na odchodnym, że "ile ja mam zamiar tylko tym cycem karmić, przecież dziecko potrzebuje zjeść i inne rzeczy". Zupełnie, jakbym Antola karmiła już z piersi z pięć lat, a tu niecały miesiąc za nami. Próbowałam tacie wyjaśnić, że do pół roku dziecko nie potrzebuje jeść innych rzeczy i mleko matki wystarcza, ale - co ja tam wiem, prawda? Ojciec wie lepiej (nie wiem, może karmił piersią kiedyś?), a opinie lekarzy i doradców laktacyjnych to naprawdę żadna ekspertyza. Także nie rozstaliśmy się w dobrych nastrojach. No i smutne to, że jak raz sobie ubzdurali jakąś teorię, to się jej będą uparcie trzymać, choćby całe stada dowodów świadczyły przeciwko niej. Ich sprawa. W każdym razie podjęłam decyzję, że wizyty u nich ograniczam totalnie: szkoda mi siebie i bobaska, bo jak ja się denerwuję, to on tym bardziej i koło się nakręca. I po co nam to.

   Tymczasem Antoś włączył sobie nowy "update": nieświadomie jeszcze łapie się rączką za swoje długie kudły i je szarpie, przy czym oczywiście krzyczy wniebogłosy, jaka to mu się krzywda dzieje. :P Za pierwszym razem na ten krzyk przylecieliśmy w te pędy sprawdzać, co u licha. Potem się już tylko śmialiśmy. :D A teraz, dla spokoju Antka i naszego, zakładamy mu czapeczkę, żeby sobie nie robił krzywdy. No i już wiem, czemu noworodki są zwykle łyse. :P

środa, 8 września 2010

Dobre rady zawsze w cenie?

Wyjechaliśmy do naszego rodzinnego miasta, dostęp do neta ograniczony, czas też, więc nie piszę. A dzieje się sporo i tak naprawdę nawet nie wiedziałam, o czym tu dziś w notce napisać, żeby było w jednym temacie. Zwyciężyła chęć rozładowania frustracji własnej.

   A wszystko przez rodzinę. Moją głównie.

   Co innego, kiedy w odwiedziny do wnuczka, po moim porodzie, przyjeżdża mama z siostrą. Po pierwsze - są na moim terenie, po drugie - noworodek w 8 dobie życia głównie śpi i je i jest mało problematyczny. Można się zachwycać, gugać i zacałowywać dziecko na śmierć: że takie piękne, śliczne, cudowne itp. Po trzecie - siostra przyjmuje wszystko takim, jakim jest i się nie wtrąca, więc lekkie wtrącenia mamy na temat tego, czego potrzebuje moje dziecko, można przemilczeć albo spacyfikować bez większych problemów - w końcu jest nas dwoje (ja i Adam), a mama tylko jedna.

   Ale, jak już pisałam, przyjechaliśmy do mojego miasta rodzinnego. I się zaczęło.

   Po pierwsze, mieszkamy u babci w centrum, bo ona wymaga opieki, ale rodzice codziennie chcą nas gościć na obiedzie. Kursujemy więc w tę i we w tę, słuchając wymówek, że tak późno jesteśmy (Antek jadł, przecież go nie przyspieszę argumentem, że babcia z obiadem czeka), a od naszej babci, że dlaczego my znów jedziemy i kiedy będziemy z powrotem. U rodziców muszę codziennie wysłuchiwać mądrości na temat tego, co jest najlepsze dla Antka: że za lekko go ubieramy i że trzeba go przykryć drugim kocem (w pokoju, nie na dworze), że wychłodzimy dziecko na śmierć (to mój mądry ojciec), że skoro Antoś płacze, to na pewno chce jeść (choć jadł 20 minut temu, więc jestem pewna, że to nie dlatego), a skoro jadł niedawno, to na pewno ja nie mam pokarmu (choć mam), a skoro mówię, że mam, to na pewno za mało i bobas się nie najada. Że skoro przez godzinę jadł i dalej płacze, to konieczny jest smoczek, bo inaczej dziecko nie zaśnie (właśnie śpi zachustowany na moich piersiach, smoczka nie ma). Że ta chusta wykrzywi mu kręgosłup. I dalej w podobnym tonie. Co sprawiło, że rzygam wizytami u moich rodziców z Antosiem. Mam wrażenie, że nic z tego, co robię dla swojego synka, nie zyskuje ich aprobaty, ciągle mnie pouczają z pozycji wielkich znawców tematu. W końcu odchowali dwoje dzieci, czyż nie? Nikt im tylko nie uświadomił, że zrobili to trochę nieudolnie i że do dziś nie jest między nami dobrze.

   Od babci usłyszałam wczoraj za to kolejną rewelację: że dlaczego ja nie myję Antosiowi przy kąpieli języka (sic!), bo inaczej dostanie pleśniawki. O.O Nawet nie wiedziałam, jak to skomentować, więc na wszelki wypadek nie komentowałam za wiele. Ale frustracja narasta, niestety.

   Wyjazd do rodziny nie był trafionym w dziesiątkę pomysłem, ale jechać musieliśmy przez wzgląd na babcię, która podupadła na zdrowiu. Siedzimy tu już tydzień i nie wiem, kiedy wrócimy. Marzy mi się cisza moich własnych czterech ścian, w których będę mogła spokojnie zająć się Antoszkiem tak, jak ja chcę, bez komentarzy rzucanych przez ramię. Zastanawiam się, czy walczyć z tymi dobrymi radami, czy wypuszczać drugim uchem, żeby nie było wojen. Ale to taka pasywna postawa. Jak gdzieś ostatnio wyczytałam: mądry zwykle ustępuje głupszemu i dlatego ten świat wygląda tak, jak wygląda. Coś w tym jest. Ale czasem po prostu brak mi słów i brak mi sił, żeby się zmagać z "troskliwymi" poradami.

piątek, 3 września 2010

Zachustowani

Ponieważ pępuszek wygoił się już zupełnie, przyszedł czas na wypróbowanie chusty do noszenia. Pierwszy raz przeżyliśmy z Antkiem w momencie jakiegoś upiornego ataku płaczu, od którego opadały ręce... dosłownie: od noszenia i tulenia bobasa. Szybko więc podjęłam decyzję: "Chustujemy", i był to strzał w dziesiątkę - Antek zamotany w długi kawał materiału i przytulony do moich piersi zasnął sobie słodko natychmiast, a ja zyskałam dwie wolne ręce do robienia sobie kanapki. :) Co prawda wiązanie było za luźne i totalnie źle zrobione (co sobie uzmysłowiłam po jakichś 10 minutach), a Adam patrzył z lekkim przestrachem na całą sytuację (że młody jest taki zniewolony ruchowo, że te nóżki takie rozstawione - może mu powyginam?), ale nasz synalek żadnych sprzeciwów nie zgłaszał. :)
   Kolejne chustowanie któregoś dnia wieczorem, po karmieniu, kiedy szykowałam wszystko do kąpieli Antoszka. Zostawienie młodego na łóżku groziło krzykiem i płaczem (no bo co to ma znaczyć, że mama sobie idzie i nie przytula?), więc zamiast tkwić jak kołek na łóżku obok żądnego bliskości dziecka albo trzymając go kurczowo jedną ręką, drugą ustawiać wanienkę itp., zamotałam go i spokojnie zajęłam się kąpielą.
   Dziś kolejny wielki przełom: wyszliśmy w chuście na spacer na miasto. Reakcje ludzi bardzo pozytywne, mile się zaskoczyłam. :) Antoszek spał słodko przez 2h, a my z Adamem załatwialiśmy swoje sprawy, zakupy i po prostu spacerowaliśmy w słońcu. Adam stwierdził, że bobas w chuście wygląda słodko i że ja przywłaszczyłam sobie JEGO chustę (tą niebieską, którą wygrałam wtedy w PLAZIE). :P Znaczy - też powoli przymierza się do noszenia naszego kaczątka, z czego bardzo się cieszę. :)