No, to już po imprezie. :) I wiecie co? Było bardzo fajnie, miło, spokojnie, prawie bez "spinki", choć na samym starcie tata mnie ofuknął, że za późno jesteśmy, bo on tu stoi od rana przy grillu i już kiełbaski czarne są. :P Ale potem to już było tylko fajnie, a ogrom jedzenia zjadamy do dziś (karkówka - mniam, szaszłyki - mniam, sałatka nie-grecka - mniam, kuleczki kokosowe - MNIAM!).
W zasadzie impreza urodzinowa była takim podsumowaniem ponadtygodniowego wręczania Antkowi prezentów wraz z życzeniami. Zaczęło się od mojej koleżanki, która obdarowała Antola już w piątek przed jego roczkiem, na roczek Antol dostał prezenty ode mnie i Adama oraz "cioci" Marianny, potem przyszła kolej na kolejną moją koleżankę, po przylocie do Polski nie wytrzymali do niedzieli kolejno: nasza wspólna znajoma (która i tak nie mogła niestety być obecna na grillu, więc jej pośpiech jest zrozumiały), babcia męża, moi rodzice, ciocia męża oraz my sami. :P Bo dodatkowo, oprócz prezentów dublińskich, Antek dostał od nas też coś w Polsce. Rozpieszczanie syna to w końcu specjalność rodziców. :) I tak codziennie niemal, coś nowego się w życiu Antosia pojawiało: a to autko, a to koszulka, a to klocki... I w sumie fajnie wyszło, bo każdej z tych rzeczy mógł poświęcić uwagę, obejrzeć, wziąć do buzi, walnąć nią o podłogę, pobawić się w spokoju. Góry prezentów zrzuconej na niego jednego dnia mógłby nie ogarnąć. ;)
A teraz ŁUPY! Ja wiem, że to takie chwalenie się i w ogóle, ale okazja jest wyjątkowa, prezentów moc, więc się chamsko pochwalę, co dostało moje dziecię. :P
Autko "monster truck" + zieloną koszulkę z lwem i spodnie - od "cioci" Riette.
Matę do rysowania + długopis wodny (fajna sprawa, bo dziecko może bazgrać po tym do woli, a nie ma zniszczeń - woda wysycha i można malować od nowa) - to od nas.
Nakręcaną kaczkę do kąpieli oraz ciufkę i kauczukową piłeczkę - również od nas w ramach dodatku do prezentu głównego. Na razie "dodatki" sprawdzają się jako prezent główny, bo Antek z maty nie chce na razie korzystać, a długopis głównie obgryza. ;) A piłkę już częściowo zjadła Antka koleżanka, Matylda. :P
Dwie bluzy i spodnie z denimu + komplet kolorowych skarpetek - od "cioci" Marianny.
Lalkę-bobasa - od "cioci" Ewy, ku mojej wielkiej radości, bo bardzo chciałam, żeby oprócz nawału autek Antoś miał też chociaż jedną lalko-dzidzię, w ramach walki ze schematami płciowymi. :)
Lego Duplo + książeczki - od dziadków, czyli moich rodziców.
Klocki Wader, takie duże, plastikowe, do budowania wszystkiego - od cioci Marty, czyli mojej siostry, która, ku naszemu wielkiemu zdumieniu, nie pojawiła się niestety na Antka przyjęciu.
Szmal :P- od prababci, która ma chore nogi i do sklepu wyjść po nic nie mogła. Coś ładnego Antkowi za to kupimy. :)
Gumowy konik/osiołek (spór o to, jakie to zwierzę, trwa do dziś :P) do skakania - to znów od nas. :)
Plecaczek w kształcie biedronki, a w nim zestaw pacynek i dwie kolorowanki (wiem, wiem - na wyrost, ale KIEDYŚ się przydadzą :D) - od "cioci" Idy
Autko-śmieciarkę z serii Wader (ta sama, co klocki!) + zestaw 3 ubranek - ciocia męża, czyli dla Antka... cioteczna babcia?
Kolejny zestaw klocków, tym razem już nie do budowania (chociaż wieżyczki też można, bo klocki są sześcienne), a edukacyjne - można ułożyć obrazek, jak z puzzli, są na nich różne zwierzątka, a jedna strona każdego sześcianiku robi za sorter - od cioci Darii
Firmowy dres - od wujka Michała, który też rezyduje w Irlandii, a tu narodowym strojem jest dres właśnie. :P No i zawsze musi to być dres markowy, wiadomo. :P Więc teraz Antek jest już w pełni dzieckiem z Zielonej Wyspy, małym "drechem". :P
Zestaw do piaskownicy, czyli wiaderko+łopatka+grabki+foremka+konewka, a do tego kilka koszulek i spodenki - "ciocia" Dagmara. Zestaw piaskowy też trochę na wyrost, ale wg mojej filozofii życiowej jest to coś Absolutnie Niezbędnego Dla Małego Dziecka, więc bardzo się cieszę. :)
Poza tym dziadkowie kupili Antkowi dmuchany basen, który stał przez całego grilla gotowy do użycia, i używany był nader często. Moje dziecko to ssak wodny, pisałam o tym nieraz. :) A w basenie pływały baloniki i piłki, gdzieś po drodze kupiliśmy też jakieś tanie koło do pływania, więc szał i zabawa Antka w wodzie była nieziemska, ku uciesze biesiadujących dorosłych. :)
Antek został wyściskany, wycałowany, ma 3 tony zabawek i sporo nowych ubranek, nawet coś-tam zjadł z tej całej grillowej uczty, dużo taplał się w basenie, biegał boso i pół-nago po działce moich rodziców i ogólnie jest chyba szczęśliwym roczniakiem. :) A my jesteśmy już w drodze nad morze, by odwiedzić moją ciocię i pochwalić się naszym nie-bobasem. :) No bo jak jest czym, to trza się chwalić i już! A przy okazji Antonio zobaczy Bałtyk. Także my jutro w trasę, ahoj!