piątek, 27 lipca 2012

Waga średnia

   Ostatnio zważyłam moje dziecię, ot tak, dla orientacji. Antol już sam staje na wagę, wie, do czego służy i bardzo lubi, jak się tam cyferki wyświetlają (bo mamy elektroniczną wagę).
   Dziabąg ma jakieś 14kg, +/- 200gram. Matko, jakie to moje dziecko już duże! Wzrostowo ostatnio było 93cm, stan na miesiąc temu (aż się boję go do miarki przystawiać, serio, ciuchy w rozmiarach dla trzylatków nosi już od jakiegoś czasu, szok!).

   A ja 10kg do przodu. :) W tej ciąży nie mam tyle czasu na leżenie i tycie, jak w poprzedniej. Ponoć nadal szczupło wyglądam, nogi i ręce jeszcze nie napęczniałe, nadal mieszczę się w swoje normalne buty, nadal noszę rozmiar M i, by tradycji stało się zadość, nadal nie kupiłam ani jednej sztuki ciążowej garderoby. :P Chyba uda mi się osiągnąć swój mały "cel" tej ciąży i zamknąć swoją wagę poniżej 15kg na plusie. Biorąc pod uwagę, że jakieś 8-9kg stracę od razu po porodzie, to bardzo mało zostanie do "zjedzenia" dla Kijanki. ;)

czwartek, 26 lipca 2012

Gdy jest ładny dzień...

... o co bardzo trudno w Dublinie...

... to idzie się po pracy z Dziabągiem do parku, gdzie jest szałowy plac zabaw, oblepiony dzieciakami wszelkiej narodowości. :) Na placu zabaw Antoś zjeżdża, huśta się, skacze, biega, wspina się i robi mnóstwo innych rzeczy. :)
... gdy Dzieć zgłodnieje, szybko kupuje się kilka bułeczek, z czego głodomór zjada dwie, a pozostałe rzuca się kaczkom, gołębiom i mewom, przebywającym w tymże parku (i Antoś uczy się nowego słowa "sio!" :P Bardzo mu się podobało, jak mama - czyli ja - odgania natrętne mewy :P)
... gdy bułeczki się skończą, a atrakcje z placu zabaw nieco spowszednieją, idzie się spokojnie do domu tylko po to, by na 200 metrów przed wejściem spotkać znajomą z córeczką na spacerze i dołączyć się do nich na kolejne 2h...
... podczas których dzieci biegają, pchają wózki, jedzą tony chrupek kukurydzianych, głaszczą spotkane po drodze pieski, tarzają się w trawie, zbierają kamienie ("kamiń"), chowają się w krzakach itd....
... po czym wraca się do domu już po 21:00 na szybkie mycie, kolację (makaron z ciecierzycą z obiadu) i idzie się spać "już" ok. 22:00, uprzednio położywszy do łóżeczka cały arsenał pluszaków (dwa misie, potworek, lala, świnka, piesek, słonik i foczka).

   Dziubas śpi. To był dobry dzień. :)

piątek, 20 lipca 2012

Jeszcze jeden!!!

   Dziś przy okazji dłuuuugiego i bardzo fajnego spaceru po parku (plus plac zabaw dla dzieci, plus szybki zakup 3 bagietek, plus karmienie kaczek i łabędzi przez pół godziny :P) udało mi się zajrzeć w paszczękę mojego dziecka i odkryłam tam DZIEWIĘTNASTY ZĄBEK!!! :D
   Dwudziestego nie widać, ale mam wrażenie, że jest tuż pod samą linią dziąsła i lada dzień się przebije.

   Fajny prezent na dwa latka Antosia - komplet uzębienia! :D

środa, 18 lipca 2012

"Tań, powiedz >nie jestem sam<":P

  Czyli krótki post o tym, że moje dziecko przyswoiło sobie kolejny wyraz. :D Ja wiem, nudzę już o tych jego wyrazach, ale mowa to jest to, co mnie bardzo u Antka interesuje, bo ciągle nie jest tego za wiele, ale coś się dzieje. :)
   Więc teraz jest "wstań", czyli tytułowe "tań". Z jakiś tydzień temu usłyszałam to od Antolka po raz pierwszy, ale potem nic się już nie wydarzyło i myślałam, że dziecko zapomniało, albo i ja się przesłyszałam. A dziś kilka razy w ciągu dnia "tań" i "tań" - do mnie, do zabawek leżących na podłodze... Znaczy: przyswojone, zapamiętane i używane! :D Hurra!

   I do słownikowej kolekcji: "kóła" (kółko, kółka) i "dóła" (dziura). :D

wtorek, 17 lipca 2012

Czasami...

... są dni takie, jak dziś. Że się straszliwie nie wyspałam, bo poszłam spać późno, a moje dziecko niespodziewanie wstało już po 7:00 rano (a zwykle śpi do ok. 8:30-9:00). Że na śniadanie Antek chciał winogrona, bo tatuś przyniósł, a ja poprzedni wieczór spędziłam robiąc zapiekankę owsianą (bardzo fajnie wyszła, nota bene, nawet Adam tak mówi :P) i tej owsianki to on głównie podziubał widelcem i odłożył ze stanowczym "NIE". Że chciałam z nim porysować, ale Antek miał inne plany i rysować nie chciał, więc był płacz i rzucanie kredkami. I mój wku...w. Przebieranie pidżamy i pieluszki nerwowe i bez sensu, dziecko płacze. Potem moje dłuuuuugie milczenie do dziecka, bo czułam, że emocje grają pod samą skórą i jak się odezwę, to nie powiem nic miłego. W głowie wszystkie te paskudne txty, których nasłuchałam się, sama będąc dzieckiem, z ust mojej mamy. Więc milczę. Tak w jakimś-tam stopniu chronię moje dziecko przede mną samą, ale też cały poranek niejako ignoruję go i jego próby zwrócenia na mnie uwagi.
   A potem wychodzę do pracy, wracam i już jest 16:00. Adam zabiera Antka na spacer, bo WYJĄTKOWO nie pada i jest ciepło, a ja sprzątam dom, myję stos garów, prasuję górę ubrań i to jakoś pomaga mi dojść do siebie.
   Bobas wraca ze spaceru po 19:00. Cały dzień minął, a ja nie spędziłam go na niczym fajnym z moim dzieckiem. Okropne poczucie bycia fatalną matką. :(
   Na szczęście była wesoła kąpiel i czytanie bajeczek przed snem. I cycuś + tulenie do snu. Tak na osłodę,  że nie cały dzień jest do d...py.

No są czasem takie dni. Niestety.

poniedziałek, 16 lipca 2012

Komu bije dzwon?

   Dzwony na wieżach okolicznych kościołów stały się w tym tygodniu fascynacją mojego dziecka. Bo tak fajnie dzwonią bim-bom (po antkowemu: bum-bam, a raczej jakieś bummam), bo to fajne, bo kojarzy się z domem babci i dziadka, gdzie staroświecki zegar wahadłowy bije na każdą pełną godzinę i na połówki głośne bim-bom.
   Mieliśmy jakieś niesamowite szczęście, że ilekroć przechodziliśmy koło katedry czy kościoła, właśnie wtedy rozlegało się bicie dzwonu. Antoś mógł stać i słuchać bez przerwy, powtarzał pod nosem swoje "bum-bam" i pokazywał paluszkiem, że to tam jest, tam! Mamusiu! Słyszysz! Ale dzwoni! :D

niedziela, 15 lipca 2012

23 miesiące i kroimy!

   W sobotę Antoś skończył 23 miesiące. Wow. Gdzie to zleciało? Muszę zacząć planować jakiś kinder-bal na jego drugie urodziny już, a wydawało się, że "jeszcze jest tyyyyle czasu".
   Odliczamy ostatni miesiąc...
   Z okazji "miesięcznicy" (bo ciągle jeszcze takowe obchodzimy) Antoś dostał ten zestaw do krojenia. Jest tam drewniana deska do krojenia, nożyk (drewniany i tępy) oraz bochenek chleba, pieczywo tostowe, ogórek, marchewka, jabłko, kawałek arbuza, papryka i pomidor.
   Antoś jest ZACHWYCONY nową zabawką. W zasadzie mógłby kroić bez przerwy, ja tylko muszę od nowa łączyć już pokrojone produkty, bo Antoś kroi bardzo szybko i bardzo dobrze mu idzie! Ilość rzeczy do krojenia dla niego powinna być ze 2-3 razy większa. Serio rozważam zakupienie też tego drugiego zestawu, gdzie są owoce, bo widzę, że jest zapotrzebowanie w narodzie. :D
   Oprócz tego Antolek do każdego posiłku, gdzie jest podany chlebek, dostaje swój nóż (taki do masła, tępy dość) i sam sobie "smaruje masłem" (trudna sztuka, zwykle po 5 sekundach prób prosi mnie, żebym to jednak ja posmarowała, ale zawsze chce spróbować najpierw sam). Jeśli jest jakiś banan w zasięgu wzroku - też zostanie pokrojony (zasada ta sama, co przy zabawce - kroi tak długo, aż skończą się obiekty do krojenia, przy czym prawdziwego banana nie da się poskładać z powrotem, żeby dziecko mogło dłużej cieszyć się aktywnością :P). Dziś próbował sam odkroić sobie i nałożyć kawałek twarogu na kanapkę (z marnym sukcesem, ale próbował). Cudownie patrzeć, jak dziecko się usamodzielnia i uczy nowych rzeczy! :D

Ukochany miś

   Każde dziecko wcześniej czy później ma swoją ukochaną zabawkę. Albo nawet kilka ukochanych zabawek. Antoś też. Od powrotu z Gran Canarii nie rozstaje się z Potworkiem (pluszowy Ciasteczkowy Potwór ubrany w strój zawodnika Realu Madryt. Dostał go od jakiejś pani w hotelu, bez okazji, sama nie wiem, czemu mu dała tego potworka - może po prostu nie mogła się oprzeć urokowi mojego syna? ;)), którego Antoś nazywa "graaaau!" (czyli wydaje odgłos ryczenia, bo wiadomo, że potworki bywają przerażające).
   Jest też jeden miś, którego Antoś ukochał sobie szczególnie. Też go dostał, tyle że od naszej znajomej, która przywiozła mu go w prezencie ze Stanów. Miś jest w kolorach flagi amerykańskiej, w kapeluszu w gwiazdki. ;) Miś kąpie się z Antkiem w wannie, jeździ z nim w wózku na spacery i ogólnie robi wiele rzeczy w Antolkiem. Miś ma także "imię"...
   ... no i o ile przy potworku wiadomo, że "potworkowy dźwięk" to jest to ryczenie i to o to chodzi, o tyle imienia dla misia do dziś nie rozgryzłam. Bo Antoś mówi na misia... Kał. :D :D :D NAPRAWDĘ! Czasem to brzmi trochę jak Kao, Kau, ale generalnie jak nie kombinować, to jest Kał i już. :P Ani to słowo dźwiękonaśladowcze, ani żadna wariacja na temat słowa "MIŚ". No po prostu jakieś imię! Ale czemu takie??? O.O :P
   Żeby było śmieszniej podobnym "słowem" Antoś określa, że coś jest zamknięte, np. drzwi, albo że trzeba coś zamknąć. To co - miś się nazywa "zamknij się"? :P
   Dzieci są dziwne. :P

czwartek, 5 lipca 2012

Ewolucja języka

Zaczyna się robić coraz ciekawiej w świecie języka mówionego mojego kaczorka. :) Najpierw było "dzidzi", czyli "ja chcę!". Zaraz za nim pojawiło się "Da!", czyli "daj". Wkrótce zaczęło to nawet brzmieć jak "daj" (bardziej "daji, trochę przeciągnięta końcówka) wymiennie z "dać". "Dać" jest chyba nawet częściej w użyciu ostatnio. Pojawiają się "zdania", jak "da dzi", czyli "daj mi", wymiennie z "dzi da" (moje dziecko wybitnie lubi wszystko na opak ;)). Ostatnio Dziabąg zaskoczył mnie nazwaniem siebie "ja" zamiast "Dzidzi" i teraz pojawiają się powoli jakieś konstrukcje z tym "ja", ale na razie trochę koślawe. Dzieć eksperymentuje językowo - well done! Oprócz tego dominuje samogłoska "U" i słowa z ta głoską. Mamy wiec "dół", "bób" (bardzo ważne słowo ;P), "pupa", a dziś przy śniadaniu dołączyła do tego grona "buła". Znaczenie adekwatne do oczekiwanego.:) No i "kuku", ale to już "stare" słowo. Coraz ciekawiej tez Antek gada sam do siebie, testuje nowe kombinacje sylab i dźwiękow jako takich, ale zrozumieć jeszcze się nie da za bardzo. Ja sobie z większym luzem czekam na językowe nowości, bo widzę, że faktycznie jest postęp. Czasem chciałoby się więcej, zwłaszcza w sytuacjach trudnych, bo wtedy ciężko o porozumienie, ale tak na co dzień to się dogadujemy. Antolek dysponuje ogromnym zasobem wyrazów dźwiękonaśladowczych, których znaczenie znam i te wszystkie "brum" i "siiii" (miód albo syrop klonowy, ulubione dodatki Antka do wszystkiego, np. do naleśników "hopsia" - tak je dziecko nazywa, bo się naleśnika podrzuca na patelni ;)) są częścią naszych konwersacji. A tu prawie 23 miesiące za nami, jeszcze mamy ponad miesiąc do drugich urodzin Niunia i ciekawam bardzo, co ciekawego powie mi dziecko w tym dniu...

niedziela, 1 lipca 2012

Bajki dla dzieci - Świnka Peppa

   Najlepiej zacząć z nimi jak najpóźniej. Bo jak już się zacznie, to trudno przestać. Dzieci UWIELBIAJĄ bajki, tkwią z nosem w ekranie godzinami, chłoną obrazy i dźwięki jak małe gąbeczki.
   Rodzicom to nieraz bardzo na rękę- i obiad da się spokojnie ugotować, i ma się chwilę na odsapnięcie. ;) Nie jestem święta w tym względzie - też włączam Antkowi bajki. To prawda, że nie mamy TV, za to mamy dwa laptopy z dostępem do neta, a tam już tylko czyha na nas Jutub. :P
   Zaczęłam puszczać Antkowi bajki jak miał coś ponad rok. Najpierw jakieś pioseneczki z Tubisia, potem krótkie bajeczki typu "Świnka Peppa". Byłam zresztą zauroczona Peppą i wydawała mi się ona bardzo fajną bajką dla dziecka: zero przemocy, fajnie pokazane relacje w rodzinie.
   Ale...
   Bajki to jednak ZUO! :P Bo oprócz treści fajnych przekazują też sporo g..wna, stereotypów i umacniają w dzieciach złe nawyki, zamiast promować dobre.

 Czego nie lubię w Śwince Peppie?

1. W co drugim odcinku wszyscy jedzą ciastka. Mama co chwila wyciąga jest spod ziemi i daje dzieciom. Albo idą do babci, a ona ma zawsze tort czekoladowy na podorędziu. Ciastka rządzą! W ogóle w bajce jest mało sytuacji jedzeniowych typu śniadanie czy obiad, ale ciastka są zawsze... Czasem też są lody. Morał z bajki płynie taki, że dzieci żyją głównie słodyczami, inne pokarmy są im zbędne.

2. Z rzeczy do jedzenia występuje głównie spagetti oraz płatki z mlekiem na śniadanie (chyba 2 odcinki na 60, które posiadamy). Warzyw ani owoców nie uświadczysz. Moje dziecko ma odtąd fazę na makarony, no bo przecież skoro świnki jedzą...

3. Jak się już pojawia jedzenie warzyw (RAZ!), to oczywiście kontekst jest taki, że George ich nie lubi, a cała rodzina stara się go namówić, żeby je zjadł, więc on w końcu płacze (też bym się wkurzyła, gdyby ktoś na siłę starał się mi wepchnąć coś, czego nie lubię, pomimo, iż wcześniej już mówiłam, że tego nie chcę). A na końcu dziadek wpada na super-pomysł i robi dla wnuka postać dinozaura (ulubiony stwór George'a) z warzyw na talerzu, które oczywiście wnuczek zjada skuszony takim podstępem, i w nagrodę dają mu... ciasto! :/ Moje dziecko po tym odcinku odmawia jedzenia warzyw, choć wcześniej jadł je z ochotą... :/

4. Ojciec w rodzinie pokazany jest jako życiowa oferma, obżartuch i leń. Jeśli już się za coś bierze, to zazwyczaj to zepsuje/wywróci się/rozwali pół ściany itp. Wcześnie się oczywiście sporo nagada, jak to on jest "ekspertem od tych spraw". Ulubione czynności taty to jedzenie ciastek i spanie. I głośnie chrapanie. Z opresji ratuje go zazwyczaj mama, czyli jego żona, czasem też dzieci. Ja nie wiem, czy to jest taki super pomysł pokazywać w ten sposób tatusia dzieciom. Dla odmiany mama pokazana jest jako osoba niemal bez wad: pracuje w domu, gotuje, piecze tony ciastek, bawi się z dziećmi, wszystko z uśmiechem i pieśnią na ustach. Jak się wybrudzą błotem od stóp do głów, to też uśmiech i super. Mama świnka nigdy nie jest zmęczona (w przeciwieństwie do taty), zawsze ma na wszystko czas i zazwyczaj mądrzejsze pomysły od taty świnki.

5. No i te subtelne stereotypy płciowe: Peppa jest OCZYWIŚCIE na różowo, jej głównym marzeniem jest być królewną-wróżką i machać różdżką (i przeglądać się w lustrze), a George jest na niebiesko i bawi się dinozaurem (w sumie to nawet lepiej, że nie samochodzikiem, bo tu bym już nie zdzierżyła). Dobrze, że chociaż rodzice noszą inne kolory...

Jest też sporo fajnych rzeczy, jak sposób zwracania się do siebie całej rodziny, sporo szacunku dla dziecięcych pomysłów, zaangażowani w zabawę rodzice itd. Tylko po co ta cała reszta???