piątek, 29 czerwca 2012

Młotek

Wykańczamy pokój Antosia. Adam przybija mini-gwoździki na obrazki na ścianie. Dziecko przybiega zainteresowane hałasem, wyrywa tacie młotek z ręki ze swoim nieśmiertelnym: "Dzidzi!" (czytaj: JA CHCĘ!).

Adam: Chcesz młotek?
Antoś: No. (moje dziecko zamiast "tak" używa wsiórskiego "nooo" :P Ale ma to po mnie. :P)
Adam: A co będziesz robił z tym młotkiem?
Antoś: Bam, bam, bam!!

Konwersacja pierwsza klasa. :D Także oprócz zabawy nożem doszło nam walenie młotkiem w ścianę. Żeby ściany oszczędzić (bo młody wali mocno i nie patrzy, czy tam odpada akurat kawałek tynku czy nie), wyjęłam zakupioną tablicę korkową, której nie mogliśmy znaleźć na razie mądrego zastosowania. Niech sobie dziecko radośnie wali młotkiem w tablicę. Jak ona się rozpadnie - nie będzie mi żal. :P

czwartek, 28 czerwca 2012

Ostre cięcie!

   Moje dziecko rwie się do samodzielności, a ja - przez większość czasu - rwę sobie włosy z głowy widząc, jaki bajzel potrafi to spowodować. :P Czasem z tym walczę (z bajzlem i przejawami samodzielności), ale potem wszyscy mają parszywy humor i nic mądrego z tych zakazów i nakazów nie wynika.
   Dziś zastosowałam strategię "a co mi tam". :P To moja częsta strategia. W skrócie: a dam dziecku to, czego chce i zobaczę, co się stanie. Tylko zrobię to w jakiś nieco chociaż kontrolowany sposób, bo bajzel mnie jednak przeraża. ;)
   Antek chce kroić? OK. Żaden problem. ALE! To JA wybiorę, jaki to będzie nóż (do masła, tępy i mały) i docelowy produkt do krojenia (coś łatwego, miękkiego i czego mi nie będzie szkoda wywalić, jak już dziecko to podziabie na miliardy kawałeczków niezdatnych do niczego :P).
   Więc dziś przy kolacji zrobiłam kanapki z masłem orzechowym, plasterkami banana i miodem. Antoś SAM kroił banana, NAPRAWDĘ! Nagrałam to moim osobistym telefonem, bo to piękna chwila była. To jego skupienie. Ta radość. Ten spokój. No i tyle się nauczył w te 10 minut, szok! Odróżnia już stronę tępą od tej, którą kroić można (bo jest z "ząbkami", można wyczuć paluszkiem), wie, że trzeba sobie tego banana potrzymać jedną ręką, bo inaczej ucieka po stole, a drugą można kroić. Zaś pokrojone kawałki poukładać sobie na bułeczce, a potem wycisnąć na to MNÓÓÓÓSTWO miodu i zjeść ze smakiem. :)
   Tym oto sposobem moje dziecko zrobiło sobie dziś (prawie) samo pierwszą w życiu kanapkę. :)
   WELL DONE!

   Mam w planach w najbliższym czasie zakup takiego oto ustrojstwa (poniżej), żeby Antonio mógł dużo i bez moich stresów ćwiczyć się w krojeniu (zabawka jest od lat 3, ale ci producenci to naprawdę g...no wiedzą o rozwoju dziecka, i tyle :P).
Jest też wersja z samymi owocami:
   Nożyk jest drewniany, a produkty złączone rzepami, które trzeba "przeciąć". Mam nadzieję, że Antosiowi się spodoba. :)

wtorek, 26 czerwca 2012

11 pytań - zabawa

Dawno nie brałam udziału w takim czymś, ale niech będzie. :P Wytypowała mnie Paulina, więc zgłaszam się wywołana do tablicy. :)

1. Góry czy morze ?
- Zdecydowanie góry. Nad morzem jakoś nudno: opalać się, jeść... Góry kojarzą mi się z aktywnością, wędrówką... No i te widoki! Koniecznie tej zimy, przy okazji wizyty w PL muszę zabrać dzieciaki w górki koło Wałbrzycha. :)
2. Komedia czy dramat ?
- Brak preferencji. Ostatnio raczej komedia, ale musi być mądra, bo mnie nie śmieszy humor a la "American Pie", że ktoś pierdnie albo zje kupę czy coś takiego. Ale np. Sherlock Holmes nowy - super!
3. Czarne czy czerwone ?
- Czerwone! Czarny jest dobry na pogrzeb...
4. Szklanka w połowie pusta czy w połowie pełna ?
- W połowie pełna.
5. Wino czy piwo ?
- Wino, najlepiej czerwone, wytrawne. Może być grzane. Piwo mi nie smakuje, no trudno. ;)
6. Włosy długie czy krótkie ?
- Uwielbiam długie, wydają mi się szalenie kobiece. Aczkolwiek swoje chcę teraz zdecydowanie podciąć, tak z 15cm, bo trochę jednak nudne już są. :P
7. Masło czy margaryna ?
- Tylko i wyłącznie masło. Nie wiem, do czego służy margaryna, bo dla mnie na pewno nie do jedzenia.
8. Kawa czarna czy biała ?
- Kawa dla mnie nie istnieje. Herbata, jeśli już, i raczej ziołowa albo owocowa, nie czarna. Opcjonalnie zielona. A ostatnio króluje rumianek i malinowa. :)
9. Róża czy tulipan ?
- Będę nudno-stereotypowa: róża. :) Nie lubię tulipanów, wydają mi się toporne. Za to bardzo lubię żonkile, jeśli już mowa o kwiatach wiosennych.
10. Kanapa czy spacer ?
- Spacer!
11. Blondyn czy brunet ?
-Ognisty brunet! :D

Do zabawy wyznaczam: Marysię z Pyrlandzkiej Rodziny, Mamę Kini, luliluli oraz Agrafkę. :)

czwartek, 21 czerwca 2012

Chustomania 2

   Moja nienarodzona jeszcze, ale już wielka jak na swój "wiek" córka (ponoć waży ok. 1,1kg, a suwaczki coś przebąkują, że max. 700g ma być - kawał baby mi z tej kijanki rośnie! :D), będzie miała niełatwe życie jako kobieta: ciuchy po starszym bracie, zabawki takoż, 98% wszystkiego używane i z odzysku...
   Ale jedną rzecz chcę mieć nową dla niej, z myślą też o komforcie moim własnym - nową CHUSTĘ! :D

   W tym celu dwa dni temu sprzedałam swoją starą chustę Hoppediz, którą kiedyś tak pięknie tutaj obfociłam (taka biała w czarne kwiaty), bo chcę teraz kupić elastyczną. O! Na forach front jest raczej na "nie", dziewczyny polecają od razu nosić się w tkanej, ale jakoś czuję, że ten elastyk jest dla mnie dobrym rozwiązaniem i go chcę. Już sobie nawet upatrzyłam kolorek:
   To jest NATIBaby Flamenco. Ta czerwień po prostu mnie urzekła! No i dla dziewczynki jakoś fajniej niż niebieskie paski po Antku. :P
   Choć antkowej chusty na razie nie chcę sprzedawać, bo ciągle gdzieś-tam w planach jest jeszcze dziecko nr3, które może okazać się chłopcem, poza tym mam straszliwy sentyment do tej antkowej "szmaty". Służyła nam dzielnie przez tyle miesięcy: do noszenia, jako kocyk na trawę/plażę, widziałam też, że niektóre mamy hamaki robią z chust dla dzieci, więc może przy Kijance pokuszę się o taki eksperyment... No niech sobie leży ten pasiak, jednym słowem.
   Jeszcze Flamenco nie zamówiłam, ale wkrótce się to stanie. Tra-la-la! Cieszę się, jak głupia jakaś. Chyba nie ma nic fajniejszego niż takie zakupy dedykowane dziecku! D

poniedziałek, 18 czerwca 2012

Mamo, daj!

"Da, DA!" - Antoś wyrywa mi butelkę z miodem przy śniadaniu. Chce sobie sam nalać miodek na kanapkę. "Da!" - przy kąpieli Antoś wyciąga rączki po konewkę, on SAM będzie nalewał i wylewał z niej wodę.

Czyli - nowe "słówko" do naszej małej kolekcji. :)

Jestem wyczulona na nowości werbalne jak najczulszy radar. Słyszę, że młody coś tam sobie "dziamdzia" pod nosem coraz ciekawszego, ale trudno rozpoznać w tym słowa z języka polskiego. Ale coś się dzieje, więc czekam...
Dziś przy czytaniu książeczki o Bobo (tak, tak, Bobo wrócił do łask :P) Antoś tak jakby chciał powtórzyć za mną nazwy zwierzątek: zebra (ziba?), słoń (olo?), żyrafa (nawet nie staram się oddać na piśmie, ale coś tam zamamrotał takiego, że WIEDZIAŁAM, że chodzi mi o żyrafę). Zaczyna więc powtarzać, wcześniej jakoś tego nie zauważyłam. Qrcze - jak tak dalej pójdzie, to jest normalnie realna szansa, że mój dwulatek będzie mówił coś zrozumiale! :D Oprócz "mama", "tata" i "cio to", bo to mamy na co dzień od dawna. :P

sobota, 16 czerwca 2012

Alicja kontra Aniela

BĘDZIE DZIEWCZYNKA!!! Tra-la-la-la-la-la!!! :D :D :D

   Czyli - byliśmy na USG i się opłacało. :P Wiemy już, kto mieszka u mnie w brzuchu i jest to nasza córeczka. :D Straszliwie liczyłam na dziewczynkę i jestem zachwycona, że się sprawdziło! :D
   Teraz tylko wybór imienia. Wahamy się między Alą i Anielą. Z przewagą na Alę, ale w zasadzie jest mi to obojętne, oba imiona mi się podobają (i są na A :P).
   Antoś był obecny przy badaniu. Kompletnie nie skumał, co to za jakieś bohomazy na ekranie aparatu USG, za to był zachwycony słuchaniem bicia serduszka ("Bumbumbum! Bumbumbum!"). Choć pewnie nie do końca wie, czyje to serduszko i dlaczego mama leżała na łóżku, a pan ją tam czymś miział po brzuchu. P
   Książki "uświadamiające" już w drodze. A w czwartek wyprawa do IKEA po łóżko dla starszaka + komplet pościeli...
   Jej, teraz naprawdę czuję, że rodzina nam się powiększy, że zmiana jest tuż-tuż.
   Bardzo fajne uczucie! :D

środa, 13 czerwca 2012

O nie-buncie nie-dwulatka

  Nasze dziecię weszło już mocno obiema nogami w fazę "NIE". Z braku mądrzejszej nazwy powiem, że jest teraz na etapie buntu dwulatka, choć nie postrzegam tego w kategoriach buntu, ale nagłego skoku rozwojowego do samodzielności absolutnej. :P
   Antoś chce wszystko SAM ("dzidzi"): kroić marchewkę, nalewać mleko z kartonu, mieszać gorącą zupę chochlą, latać samolotem, wchodzić do KAŻDEJ napotkanej kałuży, itd. Zobaczy, że ktoś ma coś lub robi coś i natychmiast pokazuje na siebie, woła "dzidzi" i już wiadomo - on TEŻ CHCE! On chce jeść wszystko to, co inni jedzą. Jeśli na śniadanie jest wybór - Antek chce WSZYSTKO, co realnie kończy się tym, że nie zjada nic do końca, tylko dziabnie tu troszkę, tam troszkę itd. Jeśli mam coś innego niż on - on chce moje. Zresztą jak mam to samo, to też chce moje. :P Nie wiem - może chodzi o to, że ta porcja u mnie większa i inaczej wygląda, bardziej atrakcyjnie? ;)
   Antoś chce oglądać bajki. Ciągle. W kółko. Czasem mają tylko lecieć w tle, a on w tym czasie zajmuje się czymś innym, ale spróbuj-no, matka, wyłączyć bajkę: foch, krzyk, dramat. Antoś chce tak wiele rzeczy, że czasem nie wie, za co się ma złapać, więc rozwala wszystko po kolei i w sumie nie bawi się niczym. Jak mu coś schowasz, zabierzesz, zabronisz - płacz, krzyk, bicie, dramat. On przecież CHCE!
   Chcenie jest teraz na zmianę z NIE-chceniem, trudno za tym nadążyć. Zwykle jest tak, że te rzeczy, które on chce, dla mnie są: zbyt brudzące, zbyt niebezpieczne, zbyt dorosłe dla niego ("On sobie nie da z tym rady przecież" - moja pierwsza myśl ostatnimi czasy) i jestem im przeciwna. To, czego bym chciała, jest na NIE dla Antka. Konflikt pomiędzy mną i moim pierworodnym jest nie do uniknięcia, z różnym rozwiązaniem.

   Bardzo to trudny etap dla mnie, bo nie chcę być "z tych", co to karają, biją i krzyczą, stosują "konsekwencję" czy cholera wie, co tam się jeszcze stosuje... aha! karnego jeżyka, time-outy i takie tam. Chcę go rozumieć i wspierać i wiem, że on też jest w tym swoim chceniu pogubiony czasem, że jak jest za duży wybór, to to nie jest dobre. Że jego NIE bywa automatyczne, bo on teraz określa swoje granice i na razie buduje mur wielgachny, na wyrost, zatacza te granice szeroko, żeby zobaczyć, gdzie kończy się on sam, a zaczynam ja i moje "chcę/nie chcę". Najśmieszniejsza sytuacja: jak pytam go, czy zje banana (bo wiem, że bardzo lubi), na co Antek bez zastanowienia kategorycznie mówi "NIE!", ale głową kiwa na "tak". No i zjada tego banana. :P
   Myślę sobie, że w głowie takiego niespełna dwulatka musi panować w tej fazie straszliwy chaos. On teraz próbuje ogarnąć tym swoim małym rozumkiem bardzo wielkie rzeczy, gubi się w tym, wkurza na to, że tego nie może pojąć, że mu nie wychodzi, że ja go dodatkowo ograniczam w tych jego próbach i tylu rzeczy mu zabraniam (tak sobie dziś pomyślałam, że jednak za wielu, muszę jakoś wyluzować...) Wtedy krzyczy, płacze, bije na oślep, wpada w histerię, nie chce nawet się przytulić i jest jedną wielką rozpaczą.
    I WIEM, że on tego nie robi mi na złość, że się nie buntuje, że to nie jest wymierzone w nas. Niemniej - to nadal cholernie trudne, przeżyć każdy dzień i nie zwariować. ;) Dużo tłumaczymy, sporo negocjujemy, czasem po prostu się wyłączam, bo nie mam siły (czytaj: mały płacze, a ja liczę w głowie do 20 albo i do 50, żeby nie wybuchnąć, milczę, przeczekuję, bo moje złe emocje są tuż pod powierzchnią i wcale ich nie chcę pokazywać). Czasem wręcz mówię do Antka: "Antoś, ja się Ciebie teraz nie pytam, czy ty chcesz się kąpać czy nie, tylko Ci mówię, że idziesz się kąpać i już." I on idzie. No bo, do cholery, to ja jestem matką i czasem po prostu decyduję za niego, bo mi się nie chce negocjować i pytać, i uwzględniać jego potrzeby. Ja też mam swoje potrzeby. I jak mam taką potrzebę, że chcę dziecko umyć, bo się tarzało pół dnia w ziemi i trawie, to ja się nie będę pytać dziecka, czy ono chce się kąpać, bo jak mi powie NIE (a na 99% tak powie), to co wtedy zrobię? Będę się zżymać? Przekonywać? Na siłę ciągnąc do łazienki, kłócić się z nim, toczyć bitwy? Nie chce mi się. Więc OZNAJMIAM: "Antoś, idziemy się kąpać". Adam nie do końca czai tą subtelną różnicę i ma manierę pytania dziecka o wszystko, a potem, jak dziecko ma dla niego inną odpowiedź, niżby tata sobie życzył, to się wkurza i zaczyna go przekonywać, sytuacja się przeciąga itd.
A ponoć to ojcowie są tymi surowymi. :P

poniedziałek, 4 czerwca 2012

Żywienie po raz sama nie wiem który

   Nasz wyjazd obfitował w wiele nowych doznań, także smakowych. Wybór potraw w hotelowej restauracji była oszałamiająca, zwłaszcza na kolację. Codziennie coś nowego. Nie wiadomo, gdzie oczy podziać i za co się złapać. Bo to była opcja szwedzki bufet - bierzesz co chcesz i ile chcesz z kilku zastawionych suto stołów.
   Antoś oczywiście również wybierał i smakował kraby, pieczone ryby, mule i inne takie (ale też jajecznicę, kiełbaskę i bułeczkę, spoko :P). Dopiero trzeciego dnia pobytu zorientowałam się, że jest na sali (ogromnej!) także coś takiego, jak bufet dziecięcy - osobny stolik z potrawami przeznaczonymi dla maluchów.
   No i tu się niestety straszliwie rozczarowałam. Ja nie wiem, co ta nasza zachodnia kultura z nami zrobiła i robi nadal, ale dlaczego wszędzie i zawsze opcją żywieniową dla dzieci są:
- frytki
- makaron w sosie pomidorowym
- smażona w panierce ryba i/lub
- smażone w panierce nóżki z kurczaka i/lub
- "nugetsy", czyli takie zmielone cholera-wie-co z kurczaka, w kształcie kotlecika, w panierce oczywiście
- wybór słodyczy: cukierki, żelki, we wściekłych kolorach i obficie okraszonych cukrem
- jakaś pseudo-sałatka z owoców, dla mnie mało atrakcyjna, dla dzieci chyba też, bo zawsze zostawała pełna micha (chyba nikt tego nie jadł :P)
- kilka plasterków pomidora, ogórka i sałaty jako opcja zdrowa

Dramat i żenada. Nie korzystaliśmy więc z dziecięcego stołu, tylko dawaliśmy wybierać Antolkowi z "dorosłego" jedzenia (jak zawsze zresztą), które było bardziej urozmaicone, także w warzywa i owoce, różne rodzaje mięs i ryb, owoce morza i cholera wie, co jeszcze. Jakieś sałatki, surówki... Ja nie wiem - to się naprawdę nie kwalifikuje jako jedzenie dla dzieci, tylko smażone w oleju fryty z również smażonym mięsem i do tego cukierki? Tyle się pisze wszędzie o epidemii otyłości u dzieci, ale jak widać, niewiele to zmienia w kwestii tego, czym te dzieci się karmi.

niedziela, 3 czerwca 2012

Nie ma to jak dobry kop!

Wróciłam z urlopu i już żałuję, że musiałam wracać - w Dublinie jak zwykle pada, wieje i jest zimno (10 stopni). W Puerto Rico jest 25 stopni, piękne słońce i plaże pod hotelem. Ech... Było fajnie, chciałoby się jeszcze. Co prawda opieka nad Antkiem 24h na dobę, ale za to zero gotowania, sprzątania, prania, prasowania i takich tam pierdół, które wypełniają czas codzienny. Mogłam zająć się opalaniem, robieniem babek z piasku z Antolem, zwiedzaniem okolicy i jakimś takim pełniejszym przeżywaniem mojej ciąży.

Może to dlatego, że kopniaki "kijanki" (robocza nazwa dla kaczątka 2) są już dobrze wyczuwalne, bobas daje o sobie znać każdego dnia i nie sposób go ignorować? A może brzuch zrobił mi się już taki duży, że zaczyna przeszkadzać w codziennych czynnościach?

Grunt, że jakoś tak mocniej związałam się z myślą o drugim dziecku. Że jakoś realnie ono zaczyna dla mnie istnieć. Widocznie trzeba mnie było mocniej kopnąć. :P Hehe!

Cała rodzina jest pięknie opalona (mąż aż za bardzo, ma poparzone ramiona...), Dziabąg mógł w końcu wypróbować swoje wszystkie szorty i koszulki z krótkim rękawkiem, a także latać po plaży w wersji naturystycznej. Zjadł tonę lodów, wypił morze soków owocowych i widział palmy, wielbłądy i takie tam cuda, czyli doświadczył przez ten tydzień rzeczy, które na co dzień są mu niedostępne. Zresztą - my z Adamem robiliśmy dokładnie to samo, wszelkie diety i eko-żywienie poszło się paść. Ale nie żałuję, po to są wakacje.

Tym trudniej przestawić się na stare tory. Ech... Gdyby chociaż ta pogoda tutaj była jakaś sensowniejsza...