niedziela, 21 kwietnia 2013

Domowy szpital

   Ktoś jeszcze ma szpital w domu w ten weekend czy tylko ja? :(

   Antoś wczoraj gorączkował cały dzień, lekki kaszel się go trzyma do dziś. Gorączki na szczęście już nie ma, ale to nigdy nie wiadomo, czy nie wróci, więc rano po śniadaniu jeszcze mu Nurofen zapodałam, na noc też dostanie.
   Ala z gilem do pasa od wczoraj, kaszle jak stary gruźlik, flegma jej zalega w gardle, spać nie może, bo się krztusi. Nos zawalony, oddychać przez sen też za bardzo nie może, przebudza się w nocy wiele razy, z czego raz skutecznie, tzn. trzeba z nią razem wstać, zabrać ją do pokoju obok (żeby jej krzyki nie pobudziły Antolka i mojego męża), przebrać pieluszkę, pozwolić trochę poeksplorować, a potem ululać do snu. Dziś pobudka była między 3 a 4 nad ranem. :/ No i zielone, wodniste kupy non-stop. Podałabym jej Dicoflor, bo tak się składa, że akurat mam na podorędziu, ale ta cholera nie wypije nic z butelki ani z kubeczka, wypluwa... :( Chyba jednak wprowadzę w czyn mój plan karmienia jej tym Dicoflorem pipetką, choćby to miało trwać pół dnia...
    Mąż w pracy cały weekend na dniówki, więc zostałam sama na posterunku. Kończą mi się siły dziś na organizowanie życia rodzinnego, syf w domu jest nie do opanowania, dzieci marudzą, co chwila coś... Mąż dzwoni niby się dowiedzieć, co u nas, ale i tak najbardziej to przeżywa fakt, że my lecimy, a on nie, i już sobie tak od niechcenia przegląda ceny lotów do Nowego Jorku (*facepalm)! Przysięgam, mamy czasem kompletnie różne priorytety: ja się staram zaopiekować dziećmi, nie oszaleć, nikogo nie zabić, nie uderzyć, ogarnąć w miarę dom, posiłki jakieś ugotować, pamiętając cały czas o tym, że JA NIE JEM, więc dla mnie muszę uszykować coś osobno. Antek chce się bawić, Ala chce być ciągle na rękach, gil jej wisi pod nosem i wyciera go nonszalancko w moje koszulki i swetry, a ten mi o tym Nowym Jorku... Zabić czy jak? :/

   No a pojutrze Ibiza. Mam nadzieję, że Ala wydobrzeje do wtorku, przynajmniej częściowo. Nie wiem, co mnie martwi bardziej - te kupy czy kaszel. Kaszel chyba bardziej. Ech... Rok 2013 jest jakiś niesprzyjający dla mnie.

środa, 17 kwietnia 2013

Zielono mi

   Ile brokułów można zjeść dziennie, gdy się jest na takiej beznadziejnej diecie, jak ja? Gdy człowiek jest mega-głodny, spragniony kalorii, witamin, ŻARCIA!!! Gdy każdy plakat Big Maca uruchamia moje ślinianki na nieprzyzwoity ślinotok.

   CZTERY! Cztery brokuły jednego dnia! Ale przynajmniej wieczorem szłam spać syta. ;)

   Dziś jabłko part 1. Eko-jabłuszka już dwa za nami, ja zjadłam, Ala pociumała trochę. Na razie szyja ok.

   Za to na bank idzie nowy ząb (albo dwa), bo znów w nocy śpi niespokojnie, kupy rzadkie i zielonkawe, po kilka dziennie. Ala marudna, na rączki chce, pcha do dzioba wszystko, co tylko jej się nawinie na drodze. I tak patrzę na te górne dziąsła, i patrzę, i pewnie na dniach tam coś białego zobaczę. ;)

   Pięć dni i lecimy. Prognozy pogody na Ibizę się nico pogorszyły od przedwczoraj, ale nadal będzie tam znacznie cieplej, niż w Dublinie. Myślami jestem przy pakowaniu, przeglądam rzeczy dzieci i swoje, wybieram, co się nada do zabrania a co kompletnie nie. Mąż jeszcze poszedł z Niuniem do centrum szukać jakichś wiosenno-letnich butków dla Antka, bo ze wszystkiego już wyrósł. Matko, czemu te dzieci tak rosną szybko... ;)

niedziela, 14 kwietnia 2013

Dieta, ach dieta...

... koniec z hurtem, czas na detal...

Znacie? To Kabaret OT.TO. Dobra piosenka, bardzo na czasie jak dla mnie. :)

    Alę coś uczula. Chyba. Najprawdopodobniej. Coś z jedzenia. A że cholera wie, co to może być, bo ja jadam raczej wszystko, w międzyczasie mała zaczęła też dostawać coś do spróbowania, więc miałam mętlik w głowie i nie wiedziałam, czego się najpierw chwycić. Niby odstawiłam całą czekoladę i cytrusy, potem odstawiłam nabiał, ale wysypka na szyi jak była u Alicji tak zniknąć nie chciała. Podejrzane bardzo były też jajka, więc zaraz po Wielkanocy wywaliłam ze swojego menu jaja, potem dołączyły też banany (po tym, jak Dziuba cały pyszczek miała czerwony niczym burak, gdy dałam jej spróbować banana). A potem jeszcze przez chwilę kombinowałam po omacku, zrywami - że teraz nie jem nic, ale jednak wieczorem, gdy głód chwycił, wcinałam np. całe opakowanie Pacoca (brazylijskie ciasteczka z mielonych orzeszków ziemnych z cukrem - mniam!).
   Aż coś we mnie pękło i postanowiłam wziąć sprawę w końcu na serio, metodologicznie. Schemat żywienia w tabelce na drzwiach lodówki przykleiłam, spojrzałam co niby jest "bezpieczne" dla dzieci w wieku 6 miesięcy i mój pierwszy wybór padła na kaszki i mąki kukurydziane. I przez dwa dni żyłam tylko na tym (w polskim sklepie sprzedają makaron kukurydziany w uroczym kształcie kaczuszek ;)). Jadłam makaron na śniadanie, obiad i kolację, polany oliwą z oliwek, a do picia tylko słodzona woda. Brrrr! Ale tylko tak byłam w stanie kontrolować wszystkie zmienne i jakoś to ogarnąć. Nie powiem - nie było letko, głodna chodziłam prawie cały czas, ale starałam się o tym nie myśleć, tylko normalnie prowadzić dom, spacerki itd.
  Zleciało. Uff!
  Od dziś do mojego jadłospisu wszedł kurczak. :) Co za orgia smaku! W życiu mi chyba tak mięso z kurczaka nie smakowało (podsmażone na oliwie, posolone, bez innych przypraw). Do tego "pyszny" makaron kukurydziany. I tak cały dzień. I jeszcze jutro. A potem będą brokuły! :D
   Szyja na razie czysta, zero wysypki, Ala się nie drapie, czyli jest dobrze. Postanowiłam sobie co dwa dni nową rzecz wprowadzać, na razie tylko z grupy "dla dzieci w wieku 6 miesięcy".
   Zatem:
1. kukurydza (mąka, kasza)
2. mięso z kurczaka
3. brokuły
4. jabłko (będzie organiczne, bo jabłkom też nie ufam...)
5. ryż (żeby odpocząć od kaszek kukurydzianych)
6. fasolka szparagowa (żeby odpocząć od kurczaka)
7. kalafior
8. ziemniak
9. brukselka
10. cukinia
11. dynia

Dalej jeszcze nie mam, ale na razie i tak jestem dopiero przy punkcie drugim, więc nie ma co za daleko w przyszłość wybiegać. ;) Czyli moja dieta i dieta Dziubelli jest rozszerzana symultanicznie. Tym sposobem już za pół roku będę mogła zjeść miód. :/ (albo i nie, jeśli wyjdzie uczulenie) Albo napić się jogurtu.

W sumie myślałam, że gorzej będzie wytrzymać, ale widzę, że to działa, bo skóra Ali się wygoiła i nic się złego z nią nie dzieje, a jeśli zacznie, to będę wiedziała dokładnie, od czego. To daje mi motywację do tego, by wytrwać w rygorze żywieniowym. Najgorsze jest to, że za 8 dni lecimy na tą Ibizę całą (TAK, LECIMY!!!!) i nie wiem, jak tam dam radę kontynuować. Ech... No nic, na razie jestem tu i jutro kurczak part 2. A potem w końcu jakieś WARZYWA!!!

sobota, 13 kwietnia 2013

Wspinaczka

  Czy ja się już chwaliłam, że mi Alicja raczkuje? Spryciula z niej taka, że się naumiała sama siedzieć i raczkować jeszcze przed skończeniem 7 miesięcy. :D Jak na razie sprawdza się to, co mówią o drugim dziecku - rozwija się znacznie szybciej, niż pierwsze.
   Dodatkowo od 4 dni Ala zaczyna się wspinać. O.O Na razie tylko na kolankach staje, ale staje. Łapie się za stolik, krzesło, półkę szafki i myk - patrzy, co tam ciekawego jest na wysokościach. Już sobie w ten sposób ostatnio zdjęła monety plastikowe Antka do zabawy (i zaczęła je zjadać), a dziś chciała posmakować ciastoliny. ;) Na kolana też mi się wdrapuje już całkiem zgrabnie, wszędzie jej pełno.
   Jak tak dalej pójdzie, to za miesiąc będzie na nogach już stała... W sumie fajnie, ale czy nie za wcześnie jednak?

piątek, 12 kwietnia 2013

Inwazja

   Przeniosłam się na bloggera, żeby uciec od najazdów bandy oszołomów, którzy raz na jakiś czas przypuszczali atak na mojego bloga dzięki uprzejmości Onetu, który "polecał" moje notki na głównej stronie serwisu. Zapuszczało się wtedy na bloga mnóstwo przypadkowych osób, których komentarze były poniżej poziomu dna, jakieś trolle niezrealizowane w życiu czy inna zaraza.
   Ale tutaj też wcale nie jest tak cudnie, bo tutaj jest jakiś atak spamu. Od tygodni dostaję "komentarze", zawsze anonimowe, zawsze po angielsku, które pieją z zachwytu nad moimi "writing skills", że ten blog mój to cud-miód-poezja, jaka to ja nie jestem bystra, twórcza, jakich to ja cudownych tematów nie poruszam na tym blogu itd. Czasem chcą się dowiedzieć, z jakiej "platformy" korzystam, bo mój lay-out jest NIEZIEMSKO CUDOWNY... I w tym klimacie mnóstwo komentsów. A pod każdym zawsze "looknij na moją stronkę: (i tu jakiś link do czegokolwiek).

   Rozumiem technikę: najpierw nasłodzić, namiodzić, żeby się twórca bloga poczuł niemal bogiem i chętnie wszedł na link, który cholera wie dokąd go zaprowadzi (i komu z tego tytułu przyniesie profity). No cóż - na mnie to nie działa, ale wywalania codziennie kilku anonimów z poczty już mnie po prostu wkurza. Dobrze, że sobie moderację włączyłam, bo inaczej te spamy by mi bloga obsiadły.

   Choć w sumie powinnam się cieszyć - znaczy, że się robię popularna w sieci, skoro ktoś tu próbuje usilnie swój spamik wcisnąć. ;)

środa, 10 kwietnia 2013

Dwa

   Ząb drugi już się bieli! :D

  Dziwna sprawa - przy wyrzynaniu się pierwszego miałam kilka nocek prawie-że nie przespanych, bo Ala budziła się co chwila z płaczem, ciumkała, zasypiała, znów się budziła... Teraz śpi jak "niemowlę". ;) Znaczy - budzi się raz czy dwa na karmienie, ale poza tym śpi sobie w najlepsze. Hmmm... Jeszcze 18 zębów i mamy z głowy. :P

sobota, 6 kwietnia 2013

Czy ktoś widział wiosnę?

   Miałam tu tyle napisać: że robimy fajne "crafty" z Antkiem, że Ala zaczyna raczkować, że Dziabąg nauczył się normalnie trzymać nożyczki jedną ręką, że pisanki malowaliśmy, że zasialiśmy rzeżuchę, że Ala ma jakąś wysypkę pod szyją i ja jestem w związku z tym na mega-diecie (prawie nic nie jem, bo cholera wie, co ją uczula i czy na pewno to jest coś, co ja jem), że drugi ząb już widać pod dziąsłem...

... ale napiszę tylko, że od paru tygodni mam mega-doła, jestem przemęczona, niewyspana, nie mam czasu dla siebie, za oknem była jakaś spóźniona zima, potem jesień, teraz na szczęście wyszło słońce i chyba tylko z tej okazji w końcu znalazłam siłę i czas, by w ogóle coś napisać. Chodzę wku...wiona na wszystko i wszystkich, jestem na zmianę super-hiper-cierpliwa dla Antosia, a za chwilę wrzeszczę, że coś-tam przeskrobał (np. pociął żaluzje pionowe tymi nożyczkami nieszczęsnymi, jak go na 10 sekund z oczu spuściłam...).
   Czuję się fatalnie sama ze sobą. Sto tysięcy moich potrzeb jest totalnie niezaspokojonych, a mi brak energii, by troszczyć się non-stop o potrzeby moich dzieci (które potrafią się domagać, oj potrafią...).
   Ktoś jeszcze ma deprechę?

  Aha - mam możliwość wyrwać się na tydzień do "ciepłych krajów" (Ibiza), sama z dzieciakami, bo mąż już był w Brazylii i więcej urlopu na ten moment nie skombinuje. Lecielibyście? Z jednej strony chcę gdzieś, gdzie ciepło, słońce, zmiana miejsca, coś nowego... A z drugiej - jezu, znowu SAMA Z DZIEĆMI???? Ale oferta jest tania, potem już takiej szansy nie będzie pewnie do końca roku, bo teraz jeszcze nie pracuję i mogę sobie jechać gdzie chcę i na ile chcę... Sama nie wiem...