Polecieliśmy na Ibizę na 7 dni. 5 dni lało.
Any questions?
Fuck.
Z przemęczenia, braku możliwości wylegiwania się na plaży (albo chociaż spędzania całych dni na świeżym powietrzu) znów mnie trafił szlag na tym wyjeździe, wydarłam się na Antka raz okrutnie, coś o debilach było i że mam go dość. Qrcze - dramat. :/ Raz go za rękę szarpałam, raz go prawie zostawiłam na środku drogi wyjącego, bo mnie krew zalała. Ogólnie ten wyjazd się nie udał. Chociaż zdjęcia są całkiem-całkiem. I naprawdę nie było cały czas do doopy, ale te kilka epizodów mojej wściekłości spowodowało, że w końcu przełamałam się.
Umówiłam się do psychologa. Na przyszły wtorek. Wish me luck.
Dla mnie to jest ostateczna porażka. Moja. Że nie jestem taką mamą jak sobie przysięgałam być. Miało być rodzicielstwo bliskości, wspieranie, kochanie, tulenie i wyrozumiałość. Ostatnio zaś jest wrzask, przekleństwa, szarpanie, bicie i takie tam. Nie, nie codziennie. Ale coraz częściej, widzę, jak spirala się nakręca. I czas to przerwać, dla dobra moich dzieci. Żeby się potem nie musiały leczyć z traumy "trudnego dzieciństwa" u psychologów, tak jak ja niestety muszę.
W małżeństwie kryzys. Mąż zajął się swoim życiem, jest jakiś podział na "my" (ja i dzieci) i "on". Zdychałam po tej Ibizie na brak kontaktu z nim, na samotność emocjonalną, parę dni przepłakałam, w końcu odbyła się jakaś oczyszczająca rozmowa... hmmm... mój monolog łzawy... z której niby coś tam wynika, ale nie za wiele jak dla mnie. Bo on głównie słuchał i niewiele powiedział od siebie, chociaż go pytałam, namawiałam do szczerości. Może za dużo wymagam? Także wylałam z siebie żółć i gorycz, ale wcale nie mam poczucia, że to załatwia całą sprawę. I ten psycholog to też stąd - chcę w końcu, żeby ktoś mnie wysłuchał tak naprawdę i powiedział mi te właściwe rzeczy. I niekoniecznie to są słowa "Tak, to moja wina, postaram się to zmienić", bo nie chodzi o szukanie winnych, tylko o wspólny czas, wspólne życie, naszą więź. Żebyśmy oboje o nią dbali, zwłaszcza teraz, gdy mamy dwoje dzieci i jest tak cholernie trudno znaleźć moment tylko dla siebie... Ech...
No i w Dublinie nadal max. 10 stopni, odczuwalna temperatura ok. 7, bo wieje przenikliwy wiatr. Pada codziennie. Jest połowa maja. Gdzie jest WIOSNA??? Ani wyjść z dziećmi ani nic, kisimy się w domu, Antka roznosi energia (czytaj: demoluje wszystko), Ala miągwi, że na ręce i na ręce (chyba lęk separacyjny jej się załączył przez to raczkowanie, stawanie itd.), a ja staram się ze wszystkich sił dotrwać do wtorku w zadowalającej kondycji psychicznej.
Sumując: ten rok jest przeklęty. A nawet w połowie nie jesteśmy...