Wczoraj na 11:00 pojechałam sobie na swoje pierwsze w życiu warsztaty z chustonoszenia. Miało być trochę teorii i trochę praktyki, ale opcja praktyczna zdominowała spotkanie. :P
Było nas 6 mam, z czego dwie już prawdziwe, ze swoimi kruszynkami, i 4 ciężarówki, do tego Magda - bo ktoś musiał nas wpuścić na teren szkoły jogowej - razem ze swoimi dwoma chrabąszczami, oraz prowadząca Ania i jej dwie córeczki. Zatrzęsienie dzieci w wieku różnym, od 6 tygodni do 2 lat. Co też trochę pomogło oswoić się z tym, że dzieci są różne. Naprawdę.
Kto miał ze sobą bobaska - wiązał chustę na nim. My, z brzuszkami, dostałyśmy lalki-bobaski, bo na czymś przecież trzeba ćwiczyć. :P I do dzieła! Nauczyłyśmy się dwóch typów wiązań: kieszonki i kangurka. Przyznam, że od początku moją faworytką została kieszonka, którą wiąże się szybciej i łatwiej, przynajmniej dla mnie. Moja lalka-synek czuła się w kieszonce bardzo dobrze, a ja nawet jeszcze lepiej - niesamowite poczucie, że faktycznie masz przy sobie małe dziecko, wtulone w twoje piersi, bezpieczne. Ze zdwojoną mocą zatęskniłam za moim kaczątkiem: żeby tak już móc je przytulić...
Była też sytuacja bardzo poważna: jedna mama popłakała się, kiedy jej synek (3 miesiące) uparcie nie chciał się dać zamotać do chusty, choć ona i jej mąż bardzo chcieli tak właśnie go nosić. Nerwy, bezsilność, poczucie przegranej... Na szczęście Ania, prowadząca, nie dała jej się poddać. Okazało się, że młody po prostu nie lubi kieszonki, woli kangurka. Jak pisałam - każde dziecko jest inne. Ulga na twarzy młodej mamy, chłopczyk wtulony w nią, spokojny. Nam też się buźki śmiały. :)
I z zabawnych: Ania tłumaczy wiązanie, jak sobie ułatwić: "Można przy tym się lekko kołysać razem z dzieckiem, to je uspokoi, kiedy my będziemy wiązać chustę..." - tu spogląda w kierunku ciężarówek, które już od dłuższego czasu motają się chustami i... kołyszą swoje lalkowe dzieci. :P Instynkt. Niesamowita sprawa. :)
Warsztaty zaliczam do udanych. Było głośno (dzieci), był bałagan (pokruszone ciastka na podłodze i latające kartki), ale było bardzo kameralnie i sympatycznie. I czegoś się nauczyłam. Chusta - mus obowiązkowy! Ale jednak nie elastyczna, mimo przepięknych kolorów (chyba że jako dodatkowa) - inwestuję w tkaną, bawełnianą. Teraz tylko krótka konsultacja z mężem na temat koloru i już. Jak kupię - pochwalę się, co to. :) A tymczasem zmykam na jogę.
Było nas 6 mam, z czego dwie już prawdziwe, ze swoimi kruszynkami, i 4 ciężarówki, do tego Magda - bo ktoś musiał nas wpuścić na teren szkoły jogowej - razem ze swoimi dwoma chrabąszczami, oraz prowadząca Ania i jej dwie córeczki. Zatrzęsienie dzieci w wieku różnym, od 6 tygodni do 2 lat. Co też trochę pomogło oswoić się z tym, że dzieci są różne. Naprawdę.
Kto miał ze sobą bobaska - wiązał chustę na nim. My, z brzuszkami, dostałyśmy lalki-bobaski, bo na czymś przecież trzeba ćwiczyć. :P I do dzieła! Nauczyłyśmy się dwóch typów wiązań: kieszonki i kangurka. Przyznam, że od początku moją faworytką została kieszonka, którą wiąże się szybciej i łatwiej, przynajmniej dla mnie. Moja lalka-synek czuła się w kieszonce bardzo dobrze, a ja nawet jeszcze lepiej - niesamowite poczucie, że faktycznie masz przy sobie małe dziecko, wtulone w twoje piersi, bezpieczne. Ze zdwojoną mocą zatęskniłam za moim kaczątkiem: żeby tak już móc je przytulić...
Była też sytuacja bardzo poważna: jedna mama popłakała się, kiedy jej synek (3 miesiące) uparcie nie chciał się dać zamotać do chusty, choć ona i jej mąż bardzo chcieli tak właśnie go nosić. Nerwy, bezsilność, poczucie przegranej... Na szczęście Ania, prowadząca, nie dała jej się poddać. Okazało się, że młody po prostu nie lubi kieszonki, woli kangurka. Jak pisałam - każde dziecko jest inne. Ulga na twarzy młodej mamy, chłopczyk wtulony w nią, spokojny. Nam też się buźki śmiały. :)
I z zabawnych: Ania tłumaczy wiązanie, jak sobie ułatwić: "Można przy tym się lekko kołysać razem z dzieckiem, to je uspokoi, kiedy my będziemy wiązać chustę..." - tu spogląda w kierunku ciężarówek, które już od dłuższego czasu motają się chustami i... kołyszą swoje lalkowe dzieci. :P Instynkt. Niesamowita sprawa. :)
Warsztaty zaliczam do udanych. Było głośno (dzieci), był bałagan (pokruszone ciastka na podłodze i latające kartki), ale było bardzo kameralnie i sympatycznie. I czegoś się nauczyłam. Chusta - mus obowiązkowy! Ale jednak nie elastyczna, mimo przepięknych kolorów (chyba że jako dodatkowa) - inwestuję w tkaną, bawełnianą. Teraz tylko krótka konsultacja z mężem na temat koloru i już. Jak kupię - pochwalę się, co to. :) A tymczasem zmykam na jogę.
Ja jakoś do chust nie jestem przekonana :P ale to oczywiscie indywidualna sprawa ;) pozdrawiam. karla-alex.blog.onet.pl
OdpowiedzUsuńjak fajnie mieszkać w mieście gdzie są rożne zajęcia dla kobiet w ciąży u mnie niestety tylko jest jedna szkoła rodzenia która atrakcji ma niewiele...
OdpowiedzUsuńJa również wybieram się na taki warsztat klubu kangura w lipcu. Myślę, że to fajna sprawa.
OdpowiedzUsuńchusty nosic nei bede, przynajmniej nie kupimy. Jest nosidelko to na razie wystarczy- mam nadzieje dziecko-w-drodze.blog.onet.pl
OdpowiedzUsuńZazdroszczę.. ja już na jogę nie pochodzę...:(
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
www.pierwszaciaza.blog.onet.pl
Katarina
Chusta podobno bardzo poręczna rzecz. Koleżanka miała przy pierwszym dziecki i teraz mając już drugie nie wyobraża sobie bez niej życia :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam cieplutko :)))
Kasia mama Oliwki i Roksanki :)))