środa, 29 czerwca 2011

Dwójki

Z tego wszystkiego nie zanotowałam ważnej wiadomości: Antol ma już kolejne dwa zęby, dolne dwójki. Ta z prawej strony wychodziła baaaaardzo długo, chyba ze 3 tygodnie. Jak się w końcu przebiła, to zaraz pojawiła się też jej koleżanka z lewej strony. ;) Także 8 zębiszczów za nami, jeszcze tylko 12, bagatela. :P

   Nastrój nadal do bani, żeby gorzej nie napisać. Pogoda pod psem dokłada mi swoje, niestety. Chodzę i warczę na Antka, który miągwi straszliwie: odreagowuje wyjazd + złapał na tym wyjeździe jakiś katar i cieknie mu z nosa, coś tam z lekka pokasłuje i ciągle chce do cyca, na ręce, tuli-tuli itd. Dobrze, że ugotowałam wczoraj wielki gar zupy, który możemy teraz jeść przez 3 dni, bo inaczej bym się chyba zastrzeliła, jakbym miała jeszcze ogarniać kuchnię przy tym wszystkim.
   Niestety, przez wzgląd na infekcję apetyt Antka spadł do zera (mam na myśli jedzenie inne niż mleko mamy, bo tego nigdy za wiele), jedzenie z tacki znów w 99% ląduje na ziemi, a Antonio dobitnie i głośno obwieszcza światu, że on już jest po posiłku, podczas gdy ja dopiero zjadłam dwie łyżki. :/
   Brak mi dziś jakiegoś dobrego wydarzenia, czegoś pozytywnego. Ani na spacer, bo leje, bawić się Antonio jakoś w nic nie chce, sporą część dnia przespał wtulony we mnie, więc ja - siłą rzeczy - byłam uziemiona przez ten czas. I, żeby dobić się kompletnie, jakaś wysypka młodemu wylazła na plecach i ramionach. Winowajca na razie nieznany, poszukiwania już rozpoczęte, ale póki nie znajdę tego cholerstwa, nici z moich kulinarnych eksperymentów. :/ Damn, damn, damn.
   Dziś jestem bardzo nie-optymistyczna. Bardzo.

wtorek, 28 czerwca 2011

Bobas wysokogórski i gorzkie żale

Poza dojrzewającą gotowością do chodzenia i powolnymi ćwiczeniami samodzielnego stania, Antek staje się dzieckiem wspinającym na wysokości. Zaczęło się od podciągnięcia do okna, opierając nogę o rolkę papierowych ręczników, potem jakaś nieśmiała próba wdrapania się na kanapę, teraz Antek doskonali technikę wchodzenia i schodzenia z takiego małego stoliczka/tacki na nóżkach, przy którym kiedyś bawił się na siedząco. :P
   No i pięknie wchodzi na czworakach po schodach. :) Kacza mama jest baaardzo dumna. :)

   Przez 3 dni nas nie było w domu, bo wybraliśmy się ze znajomymi na wycieczkę. Od totalnej katastrofy uratowało nas zdobycie w końcu ostatniego dnia jednego szczytu i obejrzenie Opactwa w Kilemore, ale po drodze było źle, i coraz gorzej. Pogoda iście irlandzka, czyli wieje i leje, Adama zapędy, żeby obejrzeć absolutnie WSZYSTKO, co tylko można, co zaowocowało siedzeniem non-stop w samochodzie i zabawianiem Antka na dwa miliony sposobów w tymże aucie właśnie. To pierwszy dzień. Drugiego deszcz i mgła wygnała nas z góry, którą zamierzaliśmy zdobyć, potem znów w samochodzie w drodze do Opactwa, potem złapaliśmy gumę, potem nie można jej było naprawić, bo niedziela i wszystkie warsztaty w okolicy zamknięte, potem chłopaki próbowali zmienić koło i przy okazji mój małż zatrzasnął kluczyki od samochodu w bagażniku, z Antkiem śpiącym wewnątrz auta (szok!). Na szczęście drzwi od samochodu otworzył nam pan pracujący na terenie opactwa, bardzo sprawnie operując kawałkiem drutu (Antek przespał całą akcję, ku mojej wielkiej uldze, ale i tak się poryczałam z nerwów). To drugi dzień. Trzeciego natomiast słońce wyszło w końcu, fundując mi udar cieplny na koniec dnia. Za to Antek ostatecznie odmówił siedzenia w samochodzie, spać też nie chciał, więc większość drogi powrotnej z Galway do Dublina przepłakał i przekrzyczał (jakieś 1,5h), a ja bezskutecznie go głaskałam, całowałam i mówiłam do niego, moje serce pękało na coraz więcej maleńkich kawałeczków, do tego ból głowy, głupie komentarze znajomego, który był z nami na tej wycieczce... No dramat po prostu. :( Dzisiejszy dzień odchorowuję, głównie psychicznie, i sobie obiecuję, że moje dziecko nie będzie jechało autem już NIGDY, a przynajmniej nie dłużej niż godzinę dziennie. Ja takiego spazmatycznego płaczu mojego maluszka nie chcę już nigdy oglądać. :( :( :( Żadnych wielodniowych wycieczek objazdowych z bobasem!
   Pewnie nawet nie muszę pisać, że umęczyłam się na tej wycieczce i wróciłam zmęczona bardziej, niż wyjeżdżałam. Żadna przyjemność. :/ Żal mam przez to do całego świata, do głupiej Irlandii o pogodę, i do mojego męża za takie rozplanowanie całej wyprawy, ale nawet mi się gadać nie chce z nim o tym. Czekam, aż czas zrobi swoje i pozwoli mi zapomnieć po prostu o tym całym zdarzeniu, wrócić w tryby codzienności. Teraz już byle do sierpnia.

poniedziałek, 20 czerwca 2011

Przełomowe odkrycie, czyli: kim jestem?

Pisałam, że coraz więcej nowości w naszym życiu, i to w coraz szybszym tempie się te nowości pojawiają. Od ok. 2 tygodni Antoś wie już, że jest chłopcem. :) Jak to odkrył? Otóż wie, gdzie znajduje się jego pisiorek. :P
   Teraz za każdym razem, gdy przebieram mu pieluszkę Antoś MUSI, po prostu MUSI podotykać swojego siusiaka, i robi to z wielce zadowoloną miną. :P Gdyby to tylko o dotykanie chodziło! On się naprawdę porządnie ciągnie za przyrodzenie, miętosi je i w ogóle robi wszystko w tak niedelikatny sposób, że na początku byłam pewna, że go to straszliwie zaboli i się rozpłacze, i przestanie to robić. Ale gdzie tam! Próg bólu Antek ma najwyraźniej ustawiony BARDZO wysoko, bo jak dotąd nie pisnął nawet słowa skargi, za to z wielce błogim uśmiechem kontynuuje zabawy pisiorkowe. :P
   A ponieważ ja, jak zwykle zresztą, komentuję prawie wszystko, co Antek robi, nazywam rzeczy, czynności i części ciała, więc na pytanie: "Gdzie jest pisiorek?", Antek spogląda w dół i łapie się między nóżkami. :D Także najważniejsze słowo zostało poznane. :P
   Dla mnie to głównie śmieszne, ale w sumie jest to ważna informacja dla małego kaczorka - odkrywa różnice płciowe. Od odkrycia własnego siusiaka już tylko krok to odkrycia, że nie wszyscy ludzie go mają, a potem do pytania: Mamo, a gdzie twój pisiorek? :P Zastanawiam się, czy uda mi się mądrze rozegrać rozmowę na temat płci i seksu i całej reszty ("Skąd się biorą dzieci?"), choć do tego jeszcze trochę czasu. Ale pierwszy etap już za nami. :)

środa, 15 czerwca 2011

Brawa!

Nie da się prowadzić systematycznie bloga o małym dziecku. Są tygodnie, że nie dzieje się nic, żadnych "nowości", żadnych przełomów i zmian, nuda i rutyna codzienności. A potem naraz wychodzi kilka spraw i nie wiadomo, o czym pisać najpierw. :P A ja tak lubię tematyczne posty, a nie o wszystkim naraz.

   Więc dziś tylko o... KLASKANIU! Tak, tak, dopiero co marudziłam, że Antek ma w nosie moje "kosi-kosi" i nagle dziś załapał. :D Coś tam po powrocie ze spaceru zaczął rączką o rączkę uderzać, nawet zwróciłam na to uwagę Adama, ale mąż się nie zachwycił. Że to niby przez przypadek, żebym sobie nie wkręcała przedwcześnie. :P Odwieźliśmy więc z Antkiem tatusia na samolot (krótka wizyta w Polsce), a w drodze powrotnej autobusem Antek klaskał i klaskał, ku uciesze mojej i części pasażerów autobusu. :D Czasem, jak się za bardzo zachwyci sam sobą, to nie trafia jeszcze rączką w rączkę, ale rozumie to moje "kosi-kosi" i reaguje.

   Jestem dumna jak nie wiem co! :D

   Swoją drogą - coś jest z tym dziesiątym miesiącem, że nagle dzieciaki zaczynają łapać takie społeczne zachowania, te klaskania, "papa", buziaki i inne takie cuda. Jest to fantastyczne o tyle, że wcześniej dziecko jest takim małym kosmosem dla siebie samego. Owszem - mama i tata są potrzebni, ale dziecko głównie obserwuje i jest skupione raczej na odkrywaniu siebie samego: rączek, nóżek, turlania itd. I nagle, chciałoby się powiedzieć "z dnia na dzień" (choć to oczywiście nieprawda jest) zaczyna być jednostką bardzo uspołecznioną, nagle rozumie język, którym do niego mówią, gesty i zachowania.
  
   Naprawdę, nigdy mnie to nie przestanie zadziwiać, jak to jest pomyślane wszystko. I teraz mogę tego doświadczać, a nie tylko o tym czytać w książkach czy na blogach innych mam. Bo to jest zupełnie inna jakość.

   Brawa dla Antoszka! A że apetyt rośnie w miarę jedzenia - czekam na nowe cuda!

wtorek, 14 czerwca 2011

Do pionu, marsz!

Dobra. Żarty się skończyły. Czytaj - Antek chodzi!

  Okey, okey, nie chodzi jeszcze SAM, ale jednak. Przy meblach, za ręce, przy krzesełku do karmienia, rowerku i "pchaczu" na playgroupie - chodzi i już. Mało tego - staje sam, bez trzymanki coraz dłużej, nawet to 10 sekund (:P), a ostatnio z tej radości, że może tak stać i stać zrobił pierwszego kroczka wprzód. :D :D :D Po czym zaraz się wywrócił, prosto w moje ramiona na szczęście, niemniej... no kurcze, no - chodzi!
   Pozycja pionowa przebija wszystko, nawet opanowaną już do perfekcji umiejętność raczkowania, którą tak się zachwycałam. Owszem - w ganianego nadal bawimy się na czworakach: Antek ucieka, a ja go łapię za stopy, a jak złapię- ciągnę za te stopy do siebie, a Antonio jedzie brzuchem po podłodze i się cieszy. ;) Nadal na czworakach przemieszcza się znacznie szybciej, niż nawet w dwóch nogach w asekuracji maminych rąk (czytaj: ja go trzymam pod pachami albo za rączki, a Antoś przebiera nogami do przodu). Ale już widzę, że z podpórki przy ścianie do raczkowania Antek schodzi niechętnie, że już kombinuje, jak tu jednak przejść w pionie. Że czasem rzuca się całym ciałem w przód np. na mnie albo na fotel, który jest o ten kroczek za daleko, byle tylko nie musieć opierać rąk o ziemię.
   Nową umiejętnością, którą ćwiczy od kilku dni jest wstawanie na dwie nogi samemu, prosto z raczkowania. Do tej pory musiał się trochę powspinać po czymś (najczęściej po mnie :P), ale ostatnio na szeroko rozstawionych nogach i z kuperkiem wypiętym w tył dla równowagi, Antek wstaje sam, na środku pokoju... po czym powoli opuszcza się na "kucki", bo jednak z równowagą jeszcze tak sobie.
   Wygląda to GE-NIAL-NIE. Jak z filmu "Babies" - kto ma okazję, niech obejrzy. Taki dokumentalny film o rozwoju 4 maluchów z 4 różnych stron świata. I na końcu chłopiec wstaje sam na nogi pośrodku jakiejś łąki, a wiatr rozwiewa mu włosy i mały śmieje się. Tak ostatnio właśnie wygląda Antek. Tylko bez tego wiatru. :P
 
   Dziś Antol kończy 10 miesięcy. Wczorajsza wizyta kontrolna u lekarza pozostawia nas z jednym słowem: PERFECT! Bobas rozwija się świetnie, ponoć nawet lepiej niż standardowa ustawa przewiduje, co oczywiście wprawia mnie w dumę i samozachwyt, jakie to mam wspaniałe dziecko. :P Dziś basen i pobasenowe podboje kawiarniane. Jutro zakupy - czas na nowy komplet bodziaków, bo rozmiar 80 już jest obcisły jak kostium płetwonurka, a skoro bobas przekroczył już ten wymiar swojego małego/niemałego ciałka, to niech mu będzie. Uznajmy to za prezent na kolejną "miesięcznicę". :)

sobota, 11 czerwca 2011

Busy week

Lubię takie tygodnie jak ten, który właśnie przemija.

   Tydzień pełen wyjść z domu, spotkań ze znajomymi mamami i ich dziećmi, wizyty w kawiarniach i restauracjach z Antolem, który już coraz odważniej i śmielej podbija nowe przestrzenie na czworakach. :)
    Tydzień, w którym nasze mikroskopijne mieszkanko służyło tylko do konsumpcji śniadań rano i wieczornej kąpieli oraz snu. I to pomimo beznadziejnej pogody w wydaniu iście irlandzkim (13 stopni, pochmurno, wieje i pada).
    Dobry tydzień po prostu, bez nudy i rutyny siedzenia w domu. Bo to jest naprawdę uciążliwe, i dla mnie, i dla Antka.

   Zauważyłam, nie pierwszy raz zresztą, że Antek dłużej potrafi wytrzymać w trybie "czuwania" poza domem właśnie, gdy jest w nowym miejscu, są inne dzieci albo chociaż jacyś inni ludzie niż ja czy Adam, gdy jest nowa przestrzeń do zwiedzenia i podbicia. Mały odkrywca. :) Wczoraj ustanowił jakiś nowy rekord nie-spania: 5h od pobudki o 7 rano do 12:00, gdy to w końcu wyszłam z kawiarni z koleżanką, zapakowałam Antka do chusty na drzemkę, chociaż wcale jeszcze nie był bardzo "miągwiący". Ale i tak padł momentalnie, uszłam może z 5 kroków poza drzwi lokalu. :P
   Ilość snu się też ogólnie zmniejszyła: ok. 10-11h w nocy + 2-2,5h w ciągu dnia, w dwóch turach po 1h. Niech te wyliczenia nikogo nie zmylą - to nie jest tak, że Antek przesypia jednym ciągiem 10h w nocy. Pobudki na ciumka są nadal, są ostatnio znów częściej (nowy ząb?) i pewnie będą jeszcze długo. Ale mi to kompletnie nie przeszkadza - takie prawo rozwojowe. Dlatego podczas gdy różne mamy prześcigają się w wyliczance, ile to ich dzieci już nie śpią i jakimi to metodami one nie próbują nauczyć swoje pociechy spania przez całą noc, ja przyjmuję Antka z całym dobrodziejstwem śródnocnych pobudek i cycowania się nocami. Jego prawo. Nadal śpimy razem, więc nawet niespecjalnie się muszę budzić, gdy moje dziecię życzy sobie pociumkać. :) Gorzej, gdy życzy sobie co godzinę, przez całą noc - wtedy faktycznie jestem niedospana. Ale te ustawowe 2-3 pobudki są dla mnie zupełnie nieszkodliwe.
   Niemniej są zmiany ilościowe - nie da się Antka położyć spać o 19:00, jak to drzewiej bywało. Teraz pora snu przesunęła się gdzieś między 20:00-21:00, a pobudki poranne i tak są tuż po 7:00. A czasem, jak wczoraj, gdy Antek zabaluje z drzemkami, potrafi odmówić snu aż do 23:00, więc o tej porze to już kładziemy się wszyscy troje, wtulamy się w siebie i kończymy dzień.
   W związku z późną porą snu wczoraj, dziś Antonio obudził się ok. 9:00 (jupi!!!) i tak właśnie uczciliśmy sobotę. 43 tygodnie życia Antka za nami. Zaraz minie 10 miesięcy. Time flies.

niedziela, 5 czerwca 2011

Papapapapapapapa!

Nosz w końcu! :D Jak w tytule - Antek zaczął reagować na "papa", macha rączką tak słodko i rozkosznie, z wielkim uśmiechem na ustach, że aż serce rośnie. Mąż go wczoraj nagrał kamerą, jak siedzi w kącie pokoju i robi piękne "papa" do tatusia, śmiejąc się od ucha do ucha.

   Miód na moje serce.

   Teraz czekamy na klaskanie (hasło "kosi-kosi" nadal nic dla Antka nie znaczy,a moje próby pokazywania mu klaskania na razie ignoruje z wielką mocą :P).