wtorek, 28 sierpnia 2012

Nostalgicznie o tańcu

   To taki epizodzik był, ale zapamiętałam, więc piszę. Nie ma bezpośredniego związku z Antkiem ani z Kijanką. Chodzi tylko o mnie. O taniec. Że mi go nagle strasznie zabrakło.
   Kiedy byliśmy z Antolkiem na Tall Ship Races i pobliskim lunaparku, była tam taka atrakcja dla dzieciaków "Jungle madness", dla której efekty dźwiękowe robiła muzyka salsowa. Jejku! Jak mi się tego dobrze słuchało, aż nogi same chciały tańczyć. Aż mi się przypomniało Muchos w Poznaniu i te wtorki kochane, gdy tuż po pracy leciałam na autobus, żeby jak najszybciej być w ulubionej salso-knajpie. Tam mnie wszystkiego nauczyli od zera, za friko, i tam przetańczyłam wieeeeele wieczorów.
   A teraz tego nie ma. :( Z wielkim brzuchem to sobie mogę iść co najwyżej na jogę się zrelaksować. Salsowanie odpada. A nawet gdybym tego brzucha nie miała - to nie mam tu z kim iść. Bo salso-bar już jakiś czas temu znalazłam w Dublinie, jest w samym centrum miasta, nie sposób nie trafić. Ale samej tak... ech...
   Tęsknię za Poznaniem. Tak nagle i bez sensu. Za salsą. Za znajomymi stamtąd. Żeby tak móc wyjść na całą noc potańczyć... Głupie, nie? Ja tu zaraz rodzić będę swoje drugie dziecko, a salsa mi w głowie. Może właśnie dlatego?

niedziela, 26 sierpnia 2012

Sierpniowy wór obfitości

   W tym miesiącu moje dziecko doświadcza różnorodnych wrażeń w takim natężeniu, jakie nie miało miejsca chyba w poprzednich miesiącach. Straszliwie wypełniony aktywnościami jest ten miesiąc, głównie aktywnościami pozadomowymi. Ale to chyba ogólna specyfika lata: że cieplej, że aż się chce być na dworze, że wtedy wszystko kwitnie, żyje, lata, chodzi i można dziecku tyle pokazać.

1. Byliśmy w ZOO. I to jakieś już 2 tygodnie temu, ale jakoś mi się nie złożyło o tym osobnej notki napisać. W zeszłym roku też byłam w Antolkiem w zoo, ale wtedy on nie miał jeszcze roczku nawet, właśnie nauczył się chodzić i najlepsze z całego zoo to było uciekanie nie w tą stronę, w którą ja chciałam iść oraz zbieranie kamieni i liści z ziemi. Zwierzątek chyba nawet Antoś nie dostrzegł.
Co innego tym razem! Wyjście do zoo z dwulatkiem naprawdę ma sens! :) Dziecko zna już słowa na wiele różnych gatunków zwierząt, aktywnie ich wypatruje, cieszy się, gdy je dostrzeże. Można też skorzystać z wycieczki w celu poszerzenia słownictwa o takie słowa jak "tapir" czy "antylopa". ;) Pogoda nam się super udała tego dnia, nie umęczyliśmy się jakoś szczególnie, dzieć zdrzemnął się w wózku gdzieś w drugiej połowie zwiedzania, by obudzić się jeszcze na obejrzenie "małego zoo", czyli zwierzątek wiejskich. Były kurki, krówki, świnki, kozy i owce, prawie że na wyciągnięcie małych rączek. :) A mama krówka akurat PUBLICZNIE karmiła piersią swojego cielaczka, więc dodatkowo Antoś mógł się naocznie przekonać, że nas-ssaków jest więcej. :)

2. Byliśmy na festiwalu żaglowców wczoraj. W Dublinie jest "Tall Ships Races", czyli regaty wielkich żaglowców. Można przejść się do doków, wejść na pokład pięknych statków, zrobić sobie masę fajnych zdjęć, dostać pieczątkę z każdego żaglowca, kupić czapeczkę marynarza, zjeść jakieś dziwactwa z grilla itd. No po prostu festyn pełną gębą. Nabrzeże pełne ludzi, przeważają rodziny z dziećmi. Nam udało się wejść na pokład jednego statku z Meksyku (kolejki są naprawdę zabójczo długie), obejrzeć wszystkie zacumowane żaglowce z poziomu ulicy (i zrobić im zdjęcia), zjeść jakieś hot-dogi, a potem była przejażdżka wielkim kołem młyńskim (bo - jak to na festynie - nie może zabraknąć lunaparku i różnych karuzeli ;)). Antoś wolał iść na to koło sto razy bardziej niż kupić jakąś-tam czapeczkę marynarza/pirata i zgodziłam się. W zasadzie to chyba ja bardziej chciałam, żeby on tą czapkę miał (bo takie ładne były...) niż on sam. A ponieważ to miała być frajda dla niego - była karuzela. :) No i było dużo "odał". :D A to jest zawsze szał w przypadku mojego kaczorka. :)

3. Była impreza urodzinowa, bardzo udana. Opisywać już nie będę, bo notka jest na ten temat.

4. Dziś byliśmy na dłuuuugim spacerze wzdłuż południowego kanału, gdzie Antoś widział ludzi płynących kajakami, karmił kaczki i gołębie... Spacer biegł aż do miejsca pracy tatusia, gdzie Antoś mógł podziwiać pływające w stawie rybki, widział swojego pierwszego chyba w życiu grzyba rosnącego w naturalnych warunkach (a nie kupne pieczarki w pudełku), odnalazł dwa ślimaki i pająka na pajęczynie. Ślimaki schowane były "odomu" (czyli w domu, w sensie - w skorupce swojej), a tatuś pracuje w "łał odomu" (w dużym budynku/domu). Dla porównania - Antoś czasem przychodzi z tatą do mojej kawiarni na jakiś szybki lunch , więc młody wie, gdzie mama pracuje i co robi. W języku dwulatka "mama buła", czyli mama pracuje w kawiarni i robi bułeczki. :P

5. Byliśmy całą rodziną w kinie, pierwszy raz zresztą. Wielkie wrażenie, chyba dla całej naszej trójki. I bardzo pozytywne. :)

Wygląda na to, że mamy jakby dwa wielkie "cosie" w każdym tygodniu niemal, a jeszcze jeden tydzień sierpnia nam został. Ja już co prawda na ostatnich nogach, ale dla ukochanego szkraba wszystko mogę, więc i to zoo przeszłam całe o własnych siłach (ponad 3h), w te doki wczoraj (4h), i dzisiaj ten kanał i całą drogę do domu (4,5h). Ruchu mi zdecydowanie nie brakuje. :P I po pracy często gęsto jeszcze jest wyprawa do parku na taki fajny, duży plac zabaw (często połączone z karmieniem kaczek w tymże parku, bo jest tam duży staw) albo bieganie po podwórku za dzieckiem uciekającym na samochodziku biegowym, które krzyczy do mnie "mama pap" (mamo, łap mnie). Ciekawa jestem, czy nadal będę taka skora do wycieczek i szaleństw z moim dzieckiem, jak się kijanka w końcu wykluje. Bo to już niedługo, oj, niedługo...

czwartek, 23 sierpnia 2012

Jak on to zrobił???

   Gdy kładliśmy się spać wczoraj w nocy, leżeliśmy na łóżku w następującej kolejności:
- Antoś
- Adam
- ja.

A jak się obudziłam nad ranem (bo nie sypiam zbyt dobrze przez ten wielki brzuch już, niestety), to kolejność wyglądała tak:
-Adam
- ja
- Antoś.

Pytanie: jak moje dziecko to zrobiło, że w nocy JAKOŚ przepełzło przez męża i przeze mnie i położyło się po dokładnie przeciwnej stronie łóżka, nie budząc przy tym ani mnie, ani męża (siebie chyba też nie, bo inaczej zacząłby szukać cysia, a nic takiego nie pamiętam)???
Faktem jest, że zwykle Antek śpi albo między nami albo koło mnie (wtedy ja jestem w środku, między "chłopakami"), więc sytuacja, w której młody śpi w oddaleniu od mamy była czymś niezwykłym wczoraj, ale skąd on w nocy się o tym dowiedział i jak tam przepełzł do mnie?

Lunatykuje czy co? ;)

poniedziałek, 20 sierpnia 2012

Słowniczek dwulatka

   I znów o mowie. :P Chcę to sobie jakoś podsumować, tym bardziej, że ostatnio nowości pojawiają się często i gęsto i już nie nadążam z opisywaniem. ;)

MAMA - mama (także mamy innych dzieci, bo "ciocia" jeszcze jest poza antkowymi możliwościami)
TATA - tata (podobnie jak mama, także tatusiowie innych dzieci)
ANIA - Ania, moje imię
ADAN - Adam, imię męża
JA - ja
TI - ty (czasem też o samym sobie, bo Antoś właśnie jest na etapie odkrywania różnicy pomiędzy "ja" i "ty")
DŹJECIE - dzieci (piszę tak, jak on to mówi, bo nie mówi po prostu "dziecie", tylko bardzo przeciąga to "i" w takie "j" i długie "e" - dźjeeecie :P), także jako prośba o bajkę "Bolek i Lolek" lub wyjście na plac zabaw
TAM - wszelkie określenia kierunku, używane generalnie, gdy Antoś chce powiedzieć, że coś jest gdzieś, ale nie umie użyć właściwego słowa (w sklepie, w pokoju, w domu - wtedy mówi TAM i pokazuje palcem)
TO - to
TEN - ten (zamiennie z TO)
KAKA - kaczka, skarpetki, okulary, dziadek, kwiatek, klamka
PAPA - czapka, pada deszcz, chmura
KA-K - kask
BABA - babcia (i wszelkie starsze panie na ulicy i w książeczkach :P)
JAJA - lalka, jajko, łyżka, widelec
BAM - upaść, spać, piłka, balon
HOPA - hopa, skakanie
HOPSIA - też skakanie, ale głównie oznacza naleśniki (bo się je podrzuca ;))
MNIAM - jedzenie, chcę jeść
DÓŁ - dół
DÓŁA - dziura
BÓB - bób ;)
PUPA - pupa, kupa
SIKA - siku, robienie siku
BUŁA - bułka, chleb, ogół pieczywa
KÓŁA - kółko, kółka
KUKA - górka, także że coś jest schowane, chować się (zabawa w "a-kuku")
BUBU - buty
OKO - oko, oczy
OGON - ogon (wymawia już "G"!), z tym że z akcentem na ostatnią sylabę, brzmi z francuska :P
TAŃ - wstań
OĆ - chodź
CITA, CZITA - czytanie, książeczki, chcę czytać
TA - tak
NIE - nie
ODAŁ - woda
TUTA - ciufcia
PAM - pan
KAPKA - jabłko, jabłka
MIMI - myszka Miki, myszka Mini
KAŁ - ulubiony miś, także zamknięte, zamknąć coś (np. drzwi)
PIŚ, PIS - miś (i tak objawiają się poglądy polityczne u dwulatka :P)
KAMIŃ - kamień, kamienie, także ogół chodników, ziemia, podłoga
DOM, DON - dom (to z dzisiaj, jeszcze nie do końca się przysłuchałam, jak on to wymawia)
BOBO - ulubiona książeczka o Bobo
BRUM - wszystko, co jeździ i lata: samochody, rowery, samoloty, motory
DZIEŃ, DIEŃ - dzień (z wczoraj)
MAMAM, MANAN - banan
CIO - sio (jak widzi muchę, bo nie lubi, jak latają po pokoju)
CIO TO? - co to? Ulubione sformułowanie ever, po sto razy dziennie
HAŁHAŁ - piesek
NIAŁ - kotek
BUU - krowa
DA, DAJ - daj
JANA - piana
ABA - cycuś, także "brawo"
AŁA - ała, czyli coś boli, albo siniak czy strupek na nodze/ręce
PAP - łap, złap mnie (mamo, baw się ze mną w ganianego :P)

Pojawiają się też zdania: "daj ja" (daj mi), "Tata ti" (tata śpi - na razie powiedział tak RAZ, więc jeszcze nie zapisuję słowa "ti" jako "śpi", bo może mi się tylko przesłyszało czy co :P), "tata tań" (tata, wstań) i różnorodne wyrażenia złożone z samych rzeczowników, z których Antoś układa wypowiedzi typu "dźjecie, nie-e, papa" (nie ma dzieci na placu zabaw, bo pada deszcz), "ka-k, ja, nie-e" (nie mam kasku), "ka-k, bam, nie-e" (kask jest po to, żeby nie było bam, czyli żeby się nie uderzyć, domyślnie - w głowę).

Qrcze, zapisuję sobie te zdania, które Antoś układa i widzę, że gdyby mówił więcej słów, to on już normalnie takie konwersacje by tu z nami prowadził, że szok.
Spora część "rozmów" nadal polega na domyślaniu się, czytaniu języka ciała (Antoś dużo pokazuje mimiką, gestami, ma OGROMNY zasób "wyrazów" dźwiękonaśladowczych, np. na makaron, duże-małe, ciemno, konik, myszka, lew, wąż, płacz i smutek, spanie, świeczka, muzyka, miód, picie, nurkowanie... pewnie i tak nie wypisałam wszystkich, bo się na co dzień jakoś nie zastanawiam nad tymi "słowami", są oczywiste :P) i brania pod uwagę kontekstu (zwłaszcza, że nadal np. jedno "kaka" może znaczyć wiele rzeczy).

Ale widzę też, że mowa przyspiesza. Że kiedyś tygodniami czekałam na "coś nowego", a teraz codziennie jest coś, czasem po dwa nowe słowa dziennie. Jakieś zdania, jakieś dziwne łamańce językowe Antolka, których nie sposób oddać na piśmie, ale które Antoś mówi i ja nawet część odgaduję (ciekawe, czy słusznie, niemniej staram się nadawać im jakieś znaczenie). Antoś próbuje powtarzać słowa, co kiedyś nie miało kompletnie miejsca - tak, jakby wiedział, że to jest jeszcze dla niego za trudne i tylko patrzył na mnie wielkimi oczami, albo uciekał do zabawy jakiejś. Teraz zapytany: "Umiesz powiedzieć "Antoś"?", Antolek chwilę myśli, po czym wymawia coś na kształt "Otoć, Oloć", ale tak troszkę nieśmiało, jakby się wstydził, że źle to mówi. Czyli - słyszy dobrze i wie, że nie wymawia tego szałowo, ale PRÓBUJE!

Czytałam gdzieś niedawno, że dwulatek "powinien" wymawiać już ok. 50 słów. Patrzę na tą listę moją i widzę, że faktycznie jest tam tyle. Wow! A niektóre z nich mają po kilka znaczeń, więc już w ogóle zasób słów wydaje się TAAAAAKI wielki. A przecież dopiero co te dwa latka skończone. :) Ależ jestem dumna. :)

niedziela, 19 sierpnia 2012

Dżampreza urodzinowa

   Odbyła się w tą sobotę, czyli de facto wczoraj. Pókim jeszcze na świeżo, to napiszę, co było i jak. :)

   Zaproszone w sumie były 4 rodziny z dzieciakami (same dziewczynki! Niestety jakoś nie mam passy do mam z synkami w wieku mojego Antka), z czego pojawiły się trzy. Panowie zdezerterowali, w sumie trochę szkoda, ale wyszła z tego fajna, babska impreza z maluchami + mój małżonek, który był przez większą część zabawy (a potem uciekł do pracy).
   Zrobiłam tort super-mega-eko-zdrowy (z TEGO przepisu, tylko jako trzecią warstwę budyń śmietankowy, bo awokado zbyt szybko by mi sczerniało przy wczorajszej pogodzie, i kaszy dałam o połowę mniej), do tego owoce w różnej postaci (lody arbuzowe, szaszłyki owocowe - truskawka, kiwi, banan i winogrona bez pestek), micha popcornu z masełkiem (no bo coś nie do końca zdrowego też się na imprezie dzieciom należy, a lepsze to niż kupne czipsy), kanapeczki z bagietki z łososiem/szynką z indyka (część z majonezem, część bez - mąż robił :D), jakieś kupne ciastka też się znalazły (większość zjadł mój syn :P), sałatka grecka (bo zawsze się sprawdza, a jej przygotowanie to 10 minut) i pełno zimnych napojów (soki i woda).
   Goście zaproszeni na 16:00 zjawili się między 15:30 a 16:30. Z tortem czekaliśmy oczywiście na ostatni duet mama-córka. Wszyscy śpiewali Antosiowi "STO LAT", a on i tak czekał tylko na to, by mi wyrwać z ręki tort i zdmuchnąć świeczki. :P Chwila ta jest uwieczniona kamerą, a poza tym (wstyd, wstyd...) nie zrobiłam ani jednego zdjęcia ani nic. Wpadliśmy totalnie w wir zabawy i pogaduszek. :D
   Dzieciaki bawiły się świetnie. Nasze mieszkanie jest dość spore, więc było gdzie biegać. Do dyspozycji był cały wielki salon + jadalnia oraz pokój Antolka, a wszystko to pełne zabawek, które porozkładałam w strategicznych miejscach. Były piłki i puzzle, samochodzik "biegowy", owoce do krojenia (hit u wszystkich około-dwulatków. Tylko 16miesięczna Martynka nie była nimi zainteresowana ;)), Mega Blocksy, Lego, kręgle (nabytek męża z dnia poprzedniego - bo były gdzieś na wyprzedaży), nasz kartonowy domek, piankowe puzzle alfabetyczne, stosy balonów, w tym takie długie, z których można robić różne kształty (umiem tylko pieska), tabuny autek, książeczek, tablica magnetyczna... oraz to, co dodatkowo Antoś dostał w prezencie od nas i od gości:

- magnetyczny szkicownik (załączam zdjęcie, bo ten prezent okazał się mega-hitem nie tylko dla Antka, ale dla wszystkich dzieciaków! Jeśli ktoś planuje zakup prezentu dla około-dwulatka, to bardzo polecam! Choć na pudełku jest "od lat trzech" :P)
- samochodzik zdalnie sterowany (uwaga: zabawka od lat 6!!! Ale Antoś daje radę nim sterować, choć autko obija się o ściany od wczoraj i daję mu max. miesiąc życia :P Niemniej fajnie, że rozumie, co się robi z joystickiem i w ogóle) - na imprezie nie wzbudził wielkiego entuzjazmu, za to dzisiaj Antoś się z nim nie rozstawał! :D
- klocki Fun Bricks (od lat 3... Zresztą Antoś chyba nie dostał nic jak na swój wiek :P) - ja i Adam budujemy dla niego samoloty i samochody, a on doczepia ludziki i udaje, że latają i jeżdżą. Z czasem pewnie  zacznie też sam je doczepiać.
- puzzle podłogowe a la plac budowy + 4 autka (koparka, ciężarówka, walec i dźwig) drewniane, którymi się po tych puzzlach jeździ. Autka są super, puzzle jeszcze za trudne, ale to też od lat 3, więc spokojnie patrzę, jak go cieszą autka, a puzzle z czasem zakuma;
- auto koparka, metalowe - bardzo solidne, ale też ciężkie i łatwo o skaleczenie czy cuś. Od lat 3. Antoś je bardzo lubi, ale dla mnie trochę jest przerażające jeszcze, więc jest chwilowo schowane;
- taka tablica:

Jest tam 6 domków zamkniętych na 6 różnych zamków, które trzeba otworzyć. W środku znajdują się różne kolorowe zwierzątka, od 1 do 6. Ćwiczy sprawność manualną, kolory, liczby, nazwy zwierząt, koncentrację i mnóstwo innych rzeczy. Antoś na razie otwiera 4 z 6 zamków, nr 1 i 2 są dla niego najtrudniejsze, ale chętnie po tablicę sięga (może dlatego, że zamki są błyszcząco-złote? :P) Od lat 3.
- kredki (zmywalne wodą) i pisaki (zmywalne wodą) - jeszcze nie testowane, ale pewnie będzie szał, bo moje dziecko bardzo lubi bazgroły (np. na ścianie :P). Dlatego opcja zmywalności była kluczowym motorem zakupu ;)

Oczywiście szał i zabawa były tak wielkie, że po gościach zostało mnóstwo sprzątania: porozrzucane zabawki, jedzenie rozgniecione na podłodze itd. Ale to oznacza, że faktycznie dzieci czegoś doświadczyły i dlatego nawet sprzątanie nie było mi straszne. Dorośli chwalili jedzenie, dzieci sporo zjadły, więc chyba było dobre (tort naprawdę przypadł maluchom do gustu, a ponieważ jego 1/3 to kasza jaglana, to jest to super-opcja, żeby dziecko zjadło coś sensownego w ciągu dnia, tylko zakamuflowane jako CIASTO. :P).

Żałowaliśmy tylko jednego: że nie mamy wielkiego samochodu, żeby móc całą imprezę przenieść do parku, bo wczoraj było u nas 22 stopnie (a w Dublinie to JEST SPORO!) i piękne słońce cały dzień. Aż żal było siedzieć popołudniu w domu, mimo fajnej zabawy. Tak nam się przez chwilę zamarzyło z Adamem, żeby zrobić wielki piknik na trawie, zabrać tam całe jedzenie, ze 2 tony zabawek i móc cieszyć się ciepłem, słońcem i świeżym powietrzem. Więc pootwieraliśmy okna w całym domu oraz balkon u Antka w pokoju (bo tylko on ma dostęp do balkonu ;)) i było fajnie. :) Najlepsze jest to, że odbieranie prezentów od gości Antka kompletnie nie obchodziło, bo dla niego sam fakt pojawienia się tylu dzieci w jego domu był wystarczającą zabawką. :P Także odpakowane prezenty odkrywał później, potykając się o nie w domu. ;) Część rzeczy jeszcze jest nawet nie wręczona, bo i tak oszaleć można od ilości tego wszystkiego.

Także zostały jeszcze:
- ubranka: ja wiem, że to jest prezent raczej dla rodziców niż dla dziecka, bo dziecku jest wsio jedno na tym etapie, w co się ubiera, ale ubranka są śliczne (dziękujemy, Marianna!)
- kolejna tablica, ale inna:
Odpinanie i zapinanie różnych rzeczy: guzik, zamek błyskawiczny, napy, sznurówki itd. Oprócz tego każda część jest też puzzlem. :) Ale wiem, że to jeszcze za wysokie progi dla Antosia, niemniej bardzo chciałam ją kupić i kupiłam. :) Za kilka miesięcy będzie jak znalazł, a miejsca nie zajmuje wiele.
- "Ćwiczenia 2latka": prezent od babci. Przejrzałam wczoraj - większość z tych ćwiczeń (głównie rysowanie, kolorowanie, dokańczanie wzoru) jest jeszcze poza zasięgiem mojego dziecka, więc nawet mu tego jeszcze nie pokazywałam. Myślę, że będzie jak znalazł na jesienno-zimowe wieczory, gdy na dworze zimno i mokro. Antoś będzie troszkę starszy i może nawet ogarnie te rysowanki;
 - lego: od babci. Nawet ich jeszcze nie mamy. :P Przylecą wraz z babcią do nas za miesiąc. :)
- KSIĄŻKI: 4 nowe tytuły dla Antolka z Zakamarków. Również przylecą z babcią. :)
- 2 pary kaloszków w kolejnych rozmiarach: też od babci, na moje wyraźne życzenie. Irlandia to taki dziwny kraj, gdzie często pada i jest morko, ale wybór kaloszy (zwłaszcza dziecięcych) jest żenująco byle jaki. Więc zamówiłam sobie u mamy z Polski. ;) Antoś bardzo czeka na kaloszki, bo uwielbia skakać po kałużach, a ja mu truję ciągle, że "nie, bo nie ma kaloszy". No to będzie miał w końcu! :D

   Ach, tak się cieszyłam na tą imprezę antosiową i już jest po niej. Moje dziecko oficjalnie skończyło 2 latka. Z tej okazji straszliwie się rozgadał, codziennie jakieś nowe słowo się pojawia, dziś się nawet zdanie pierwsze (sic!) pojawiło. A i tak najlepsze nadal przed nami. :)

czwartek, 16 sierpnia 2012

Oko i kask

   Bo ja jestem nienormalna i się będę jarać każdym jednym nowym słowem mojego dziecka. :P

   Od tygodnia w słowniku Antolka zagościło OKO. Dokładnie tak wymawia, jak się powinno i fajne to jego "oko" jest. :)

   A wczoraj mnie zaskoczył słowem "ka-k" (tak, ta przerwa w połowie jest istotna, bo Antoś nie mówi po prostu "kak", ale "ka-k", gdyż słowem docelowym jest KASK i Dziabąg WIE, że tam jest w środku jeszcze coś, ale nie umie tego czegoś powiedzieć, wiec robi taki przydech jakby).
   Jest to oczywiście NIEZBĘDNE słowo w życiu dwulatka. :P A wzięło się z zamiłowania Antka do motoryzacji, motorów w szczególności. A jak motor, to na nim jest "pam" (pan), a na głowie ma "ka-k" (kask). Do bardzo niedawna Antolek po prostu mówił o kasku "papa", czyli czapka (używa też tej konstrukcji na wszelkie nakrycia głowy, kapelusze, kaptury...). Aż tu się nagle kask wyodrębnił. Widocznie motory i panowie z kaskiem wzbudzają w Antku niesamowite emocje. :D
   Jeśli tylko w jakiejś książeczce pojawia się motor, a na nim człowiek z kaskiem - Antoś natychmiast musi mnie o tym poinformować. Gdy na obrazku jest dziecko jadące rowerkiem lub hulajnogą i ma na głowie kask - to samo. Przy czym w wersji z dzieckiem na hulajnodze Antoś od razu dodaje "Ja. Ka-k. Nie-e" (Ja nie mam kasku). Bo hulajnogę ma, ale faktycznie nie ma do kompletu kasku ochronnego. A jest dla Antosia jasne, że "ka-k" jest po to, żeby "bam, nie-e" (żeby się nie uderzyć, w domyśle: w głowę). Będzie to "bam, nie-e" powtarzał do znudzenia, tak długo, aż nie powiem tego własnymi słowami: "Tak, Antosiu, kask jest potrzebny, żeby się w głowę nie uderzyć".

   Ciekawe, co nowego w słowniku Dziabąga przewidziano na jutro? :)

środa, 15 sierpnia 2012

Dwa latka nam minęły...

   Czas to taka dziwna bestia. Gdy żyjemy dzień po dniu, czasem ma się wrażenie, że leci bardzo wolno. Że nic się nie dzieje. Że rutyna. Że nuda. Że "o matko, kiedy w końcu będzie lato/święta/wiosna itd."
   A potem BACH! Dwa lata minęły. I patrzę wstecz i nie wiem - kiedy? Jak to - dwa lata? Naprawdę?? Jestem mamą już TAK DŁUGO? Wytrzymałam? Nie uciekłam do lasu? Nie zabiłam męża ani dziecka? ;) Nadal nie osiwiałam do końca, nie wyrwałam sobie wszystkich włosów z głowy, nadal nie leczę się antydepresantami? :P
   To już jest sukces, co nie? :D
   I patrzę z rozrzewnieniem na tego mojego Dwulatka - jaki jest mądry, jaki samodzielny, jaki duży. Że chodzi i biega, i wspina się sam, że coś mówi, że ma swoje preferencje, że jest takim cudownym maluchem nadal, że wszystko w nim jest piękne i idealne: włoski i nosek, i te ząbki śliczne, i jego małe paluszki... Qrcze, naprawdę przeżywam teraz jakiś nawrót zachwytu nad własnym dzieckiem, dzień po dniu. Uwielbiam go tulić bez powodu, głaskać po włosach, całować w czółko i nosek. Mój synek... Czasem bywa wkurzający, ale kto z nas nie bywa? ;) Zresztą nie umiem się na niego gniewać długo, nawet nie próbuję jakoś specjalnie, bo wiem, że on mnie straszliwie kocha i potrzebuje. Szkoda naszego wspólnego czasu na fochy, krzyki i inne takie. Wolę tuli-tuli. :)
  
   Na razie urodzinowe celebracje jeszcze przed nami. Wczoraj była tylko maleńka, rodzinna imprezka z torcikiem i kilkoma niespodziankami. Wielkie "birthday party" zaplanowałam na sobotę. Mam nadzieję, że goście dopiszą i będziemy mogli wtedy w pełni świętować antkowe urodziny. A on poczuje, że to jest coś niezwykłego, specjalnego i tylko dla niego. Pewnie tego nie zapamięta świadomie, ale przeżyje to tak czy inaczej i ten moment gdzieś tam w nim zostanie już na zawsze. I na zdjęciach - dla nas na pamiątkę. :)

poniedziałek, 13 sierpnia 2012

Miami

   Dziś po raz pierwszy od jakichś 2,5 lat byłam w kinie.

   Szał, co nie? :P

   Mało tego - byłam tam z mężem I Z ANTKIEM. :D Adam postanowił zrobić mi mega-niespodziankę i kupił dla nas wszystkich bilety na popołudniowy seans najnowszego "Step up 4: Miami heat" (w polskich kinach tłumaczony jako "rewolucja", bogowie raczą wiedzieć, dlaczego i po co...). Film jest naprawdę dobry, jeśli chodzi o filmy taneczne (a widziałam ich sporo, bo na punkcie tańca mam małego hopla z przerzutką). O niebo lepszy, niż Step Up 2, i o jakieś 4 nieba lepszy niż Step Up 3, który był żenująco byle jaki. Ten film ma naprawdę dość spójną fabułę (a czasem o to bardzo trudno w tanecznych filmach :P) i świetne choreografie!
   Nie tylko ja byłam zachwycona - Adam i Antek też! Młody wytrzymał niemal cały film bez wiercenia się i zniechęcenia, najbardziej mu się podobało, jak tańczyli, bo reszta filmu (dialogi, i to po angielsku) są jeszcze poza jego zasięgiem ogarniania. ;) Ale taniec super, nawet głośna muzyka mu nie przeszkadzała (a zazwyczaj nie lubi, jak jest za głośno).
   Dobrze, dobrze... Czym skorupka za młodu itd. ... Sasasa! Mam niecny plan "zarazić" moje dzieci pasją do tańca i - jeśli będą chciały (będą, prawda? *oczy kota ze Shreka*) - posłać je do klubów tanecznych, żeby mogły swoją energię spożytkować ucząc się czegoś fajnego przy okazji. Styl jest mi w zasadzie obojętny, choć ja bardzo kocham taniec towarzyski i salsę, ale dobry hip-hop też nie jest zły. ;)
   I tym optymistycznym akcentem kończymy pierwsze dwa latka życia Dziabąga. :) Bo to już jutro (w zasadzie to nawet dzisiaj, bo piszę to po północy, ale Antoś urodził się 18:35, więc jeszcze nie ma tych dwóch lat w pełni :P).

Nocnik nie parzy

   A jednak moje dziecko przekonuje się też do nocnika (choć kibelek dla dużych ludzi jest i tak najfajniejszy :P). Dziś przed kąpielą normalnie usiadł na nim i zrobił wieczorne siusiu do nocnika właśnie, zamiast - jak zwykle - do wanny pełnej wody do kąpieli. ;)
   Choć, dla odmiany, wczoraj w ogóle temat robienia siusiu gdziekolwiek poza pieluszką nie istniał. Ale małymi kroczkami...
   Wieczorne sikanie idzie nam znacznie lepiej niż poranne, choć tutaj też mógłby być wielki sukces, gdybym nie była tak śpiąca zawsze z rana (ach, te uroki końcówki ciąży). Zwyczajnie nie chce mi się zwlec z łóżka i pójść razem z dzieckiem do kibelka. A wiem, że pieluszka po nocy jest niemal sucha i NA PEWNO będzie wielki sik z samego rana. Na razie jednak jest to nadal sik w pieluszkę.
   Zobaczymy, co będzie jutro. :) Na razie dwa trafienia w ciągu 3 dni zaliczone. Jestem bardzo podekscytowana, a to tylko sikanie, na bogów! :P

czwartek, 9 sierpnia 2012

Gotuj z Kaczorkiem!

   Moje dziecko uczestniczy w życiu rodzinnym w pełni od zawsze. Je z nami, to co my, gotuje też z nami. Jak był jeszcze całkiem małym brzdącem, to świetnie mu było na moim biodrze, w chuście, obserwować, co też mama wyczynia tam, na blacie. Z podłogi kompletnie nic nie widać, to się dziecko denerwuje, że mama na nie nie patrzy, tylko tyłem stoi odwrócona... Ale jak u mamy na rękach - to już super! :D
   Więc tak sobie bobas patrzył i patrzył, aż zapragnął smakować. Dawaliśmy mu więc do łapki kawałki tego, co akurat było w przygotowaniu. Pojawiły się tak "niebezpieczne" rzeczy jak cytryna (w 8 lub 9 miesiącu, WBREW tabelkom!), ostra papryczka jalapenos i co tam kto sobie jeszcze zapragnie. Bobas się super rozsmakował w tych cudach i przeszedł płynnie na następny level - on chce POMAGAĆ. :)
   Więc od sama-nie-wiem-kiedy Antoś ze mną gotuje. Sadzam go na blacie w kuchni i wyciągam sprzęty, jedzenie. W użyciu są NOŻE, ale jakoś nigdy Antoś ich specjalnie nie chciał łapać, a jeśli chciał, to mówiłam, że to ostre, że "ała" będzie w paluszek, że to na razie tylko dla mamy, co Dziabąg przyjmował do wiadomości bez protestów. Za to mógł wrzucać pokrojone warzywa do garnka (część zjadając gdzieś po drodze), mógł wlewać wodę do miski, wsypywać mąkę lub płatki zbożowe, mieszać wielką łychą w garnku (byle powoli, żeby gorąca woda nie chlapała na wszystkie strony, bo będzie "ała") i w ogóle wiele rzeczy robić. I Antoś robi to całkiem dobrze, chociaż oczywiście cały proces przygotowania potrawy trwa wtedy dłużej...
   Na tapecie od dobrego miesiąca albo dwóch są naleśniki - absolutny faworyt mojego dziecka, ponieważ Antoś przygotowuje je niemal w 100% sam: wlewa mleko i wodę, sypie mąkę, trochę soli, jajko jeszcze ja mu wbijam, bo on wrzuca wraz ze skorupką, ale to tylko kwestia czasu i praktyki... a potem wyciągam dla niego robota kuchennego z mieszadłami, Antoś te mieszadła wsadza w stosowne otworki, wkładamy kabelek do kontaktu ("mama" - Antoś jeszcze nie umie, zawsze prosi, żebym ja to za niego zrobiła), a potem trzyma tego robota w rączce i miesza. Sam sobie umie go włączyć. Mieszanie nie jest może szczytem idealności i zwykle poprawiam po swoim pierworodnym, żeby konsystencja była cokolwiek bardziej jednolita, ale jednak dziecko miesza. :) I się cieszy, że mu tak śmiesznie rączka drży od wibracji robota. ;)
   Potem czas posmarować patelnię oliwą (ja leję oliwę, Antoś smaruje specjalnym pędzelkiem), Antolek nalewa ciasto na patelnię wielką (jak dla niego) chochlą i prawie nie rozlewa. Podrzucam ja. Zjada on. :) Sam sobie jeszcze oczywiście musi polać naleśnika syropem klonowym albo miodem. Czasem do tego jest rozgnieciony banan. Po dwóch naleśnikach moje dziecko mówi "nie-e" i wstaje od stołu. :)
   Mam wrażenie, że prosi o naleśniki tak często ostatnio właśnie dlatego, że fascynuje go i cieszy cały proces ich przygotowania, oraz fakt, że on w tym wszystkim na serio uczestniczy. Że ma poczucie sprawstwa. I że widzi, że ja go nie strofuję, nie ograniczam, a wręcz zachęcam, żeby zrobił to wszystko sam i wierzę, że on to zrobi. :)
   Drugą "flagową" potrawą mojego dziecka jest koktajl bananowo-owsiany, który w zasadzie też przygotowuje całkiem sam. Najbardziej lubi, jak już wszystkie składniki są w mikserze i można w końcu wcisnąć guzik i wtedy wszystko tak szybko wiruje i się miesza. :D
   Mały kaczor tak szybko uczy się tego wszystkiego, że na trzecie urodziny tort chyba sobie sam upiecze. :P A na razie ja muszę jakiś fajny przepis znaleźć...

środa, 8 sierpnia 2012

Abstrakcje w życiu prawie-dwulatka

   Antolek pojmuje już abstrakcyjne koncepcje, takie jak zabawa "na niby" - że te warzywa i owoce do krojenia, to są z drewna i nie da się ich zjeść, ale można UDAWAĆ, że się je je, częstować nimi mamę i tatę i to też jest fajna zabawa. Antoś kroi i rozdaje: "mama, tata, ja". Każdy ma swój kawałek np. drewnianego chlebka. :P I przykładamy te nasze chlebki do buzi, robimy wszyscy "mniam, mniam" i jest śmiesznie. I Antoś wcale nie oczekuje, że to NAPRAWDĘ zjemy. On sam też tego nie je, tylko tak sobie wkłada do dziobka i niby-gryzie. A potem mi oddaje, żebym posklejała pokrojone niby-warzywa rzepami, a on sobie kroi od początku i częstuje po raz wtóry: "mama, tata, ja".

   Ostatnio Antoś załapał, że "mama" i "tata" to nie są jedyne określenia dla mnie i Adama, że my mamy IMIONA. I że tymi imionami też można nas wołać, i my zareagujemy. Więc pojawiło się "Ada" albo "Adan" dla Adama oraz "Ana" dla mnie. :D Na pytanie: "A jak TY masz na imię" Antolek jednak nadal odpowiada "Ja", bo zwyczajnie nie umie wypowiedzieć jeszcze czegoś tak skomplikowanego, jak "Antoś". Śmieję się, że będziemy taką cool-nowoczesną rodziną, gdzie dzieci mówią po imieniu do rodziców, jak do kumpli. :P A tak zupełnie na serio, to jest coś niesamowitego we własnym imieniu wypowiedzianym z ust takiego małego bobasa. Coś słodkiego i cudnego. To imię takie koślawe, zniekształcone, ale ewidentnie jest.

   Zachwyciłam się ostatnio tą jego umiejętnością abstrakcyjnego myślenia, gdy bawiłam się z córką mojej koleżanki, która jest od Antka raptem o miesiąc młodsza i na pytanie: "Jak masz na imię?" patrzy na mnie wielkimi, zdziwionymi oczami "o co Ci, babo, chodzi?", po czym na wszelki wypadek odpowiada coś kompletnie bez sensu ("ctelnaście"), żeby nie było, że mnie olewa (mała dobrze "liczy", czyli zna sporo nazw liczb. Może myślała, że ja się o wiek pytam? :P) I sobie pomyślałam: qrcze, to jest jednak COŚ, że to moje małomówne dziecko w tym swoim malutkim zasobie słów ma już słowa na imię moje i męża, że ono rozumie, co to jest to imię. Że używa tych słów sensownie i celowo i że w ogóle jest taki mądry! :D

   No i Antolek rozumie na jakimś-tam swoim poziomie, że coś BĘDZIE. Że się coś wydarzy, nawet, jeśli to daleko w czasie (daleko, czyli nie za 5 minut :P). Np. że niedługo będzie miał urodziny. Że będą goście, i tort, i prezenty, i będziemy mu śpiewać "sto lat", i będzie dmuchał dwie świeczki na torcie. Zapamiętał tą informację i powtarza ją (swoim niewerbalnym "językiem", z przewagą pokazywania na siebie, wołania "ja" i robienia "pffffyyyyy", co ma demonstrować dmuchanie świeczek ;)) przy każdej okazji, gdy ktoś wspomni coś o urodzinach, świeczkach itp. Świetne to jest, bo się nam świat dzięki temu rozszerza w naszych rozmowach i mogę np. dziecku powiedzieć, że niedługo przyleci babcia do nas samolotem i przywiezie mu kaloszki, i będzie mógł skakać po kałużach, i mama wcale nie będzie się gniewać, bo kaloszki nie przemakają. ;) Więc jak tylko wspomnę coś o babci, natychmiast pojawia się motyw samolotu, kaloszy i skakania po kałużach. Antoś CZEKA. :D

wtorek, 7 sierpnia 2012

Sika

   Moje dziecko przejawia od dłuższego czasu silną fascynację toaletą.

   Nocnik? Hmmm.... A! To ten sprzęt, co od miesięcy stoi zakurzony i się tylko o niego potykamy w łazience? Mamy, mamy... chyba czas go sprzedać na Allegro. :P

   Antek jest zafascynowany działaniem normalnego, "dorosłego" kibelka. Że trzeba klapę podnieść, usiąść tam, zrobić "pupa" (kupkę) albo "sika" (siku), a potem wcisnąć guzik, żeby woda poleciała. Antoś wie, do czego służy szczotka do czyszczenia kibla i kilka razy próbował sam jej użyć (ku mojej zgrozie! Na szczęście nie bierze tej szczotki do buzi, ale dość energicznie nią sobie poczyna, więc woda chlapie poza sedes - BLE! :P). Antoś MUSI zajrzeć za każdym razem, gdy mama zrobi siku czy kupę, czy ona tam na pewno jest, po czym może spokojnie zamknąć sedes.

   (Tak, tak. Moje dziecko chodzi ze mną do toalety. W zasadzie od zawsze. W zasadzie dopiero od niedawna mi to kompletnie nie przeszkadza, bo widzę, że dzięki temu uczy się "w praktyce", o co chodzi z tym sikaniem do kibelka. Dla niego to czynność, jak każda inna. Skrępowanie jest tylko i wyłącznie po mojej stronie. A przynajmniej było.)

   Dziś po dwugodzinnym spacerze, na którym Antek "obalił" niemal cały bidon mleka ryżowego, a potem do kolacji jeszcze pół bidonu wody, ze zdziwieniem zauważyłam, że pieluszka jest zupełnie sucha. Nic, zero, nada. Ale pęcherz na pewno pełny, no nie ma zmiłuj... Znak od mojego dziecka był tak silny, że aż nie wypadało nie pójść za ciosem.
- Antoś, idziemy zrobić siusiu do kibelka?
- Ta!

   No i poszliśmy. Nocnikiem pogardził, pokazał na prawdziwy kibelek, że on chce tu. Zdjęłam mu pieluszkę, postawiłam go przed kibelkiem, ale tak mu nie pasuje - na nocnik zawsze go sadzaliśmy, zresztą mama też zawsze siada na kibelku (mąż Antka nie wpuszcza do WC, gdy sam idzie za potrzebą - a szkoda - więc na razie młody czerpie wzorce zachowań ode mnie). No to myk, Antka pod paszki, posadziłam. Powiedziałam "siusiu" i słyszę - COŚ LECI! Ha! Chwilkę tak go potrzymałam, po czym Antoś oznajmił że "nie-e, sika nie-e", czyli że już nie chce siku. Zamknęliśmy kibelek, wcisnęliśmy guzik i suchą pieluszkę założyłam bobasowi na pupkę, by mógł iść spać.

   To był oficjalny PIERWSZY ŚWIADOMY RAZ, kiedy dziecko SAMO chciało zrobić siku nie do pieluszki, i zrobiło. :D Jestem dumna jak nie wiem co! :D Chociaż przy całej akcji zachowałam "zimną krew" i nie robiłam szopki z klaskaniem i szalonym entuzjazmem. Ot - czynność, jak każda inna. ;) Ale jestem straszliwie szczęśliwa, że to się dziś tak odbyło, tak niby niedbale, bez spinki, bez "treningu", za to z pełnym świadomym udziałem mojego prawie-dwulatka, który po prostu powoli dojrzewa do rozstania z pieluszką. :) Pewnie do pełnego odpieluchowania jeszcze daleko, ale ten pierwszy raz... Ach! Dziecko mi dorasta, piękne to jest!


Słowo się rzekło...

... i oto dziś przebiła się ostatnia piątka. :D :D :D

Tydzień przed drugimi urodzinami mamy z głowy ząbkowanie! Hurrra! Oczywiście aż do momentu, kiedy mleczaki nie zaczną wypadać... mam nadzieję, że dane mi będzie zakosztować sporej przerwy pomiędzy tymi wydarzeniami. ;)

środa, 1 sierpnia 2012

Pam

Co to jest "pam"? Otóż to jest PAN. Osobnik płci męskiej, dorosły. ;) Moje dziecko zaczyna zamiast "co to?" na każdą osobę w okolicy (i na wszystko inne, na co nie umie wypowiedzieć właściwego słowa :P) mówić "pam". Na razie na kobiety też mówi "pam", na co ja - nieubłaganie - powtarzam, że to jest "pani".

Ciekawe, kiedy załapie? ;)

A dziś przy kąpieli Antoś wołał tatę "Ada!" (mój mąż ma Adam na imię). Niech się tata nie zdziwi, jak mu niedługo syn zacznie po imieniu mówić. :P