Po powrocie z PL mam mieszane uczucia. Jak zwykle zresztą. Z jednej strony - dobrze pobyć u rodziców, dać się odciążyć od gotowania i sprzątania, Antkowi dać okazję do kontaktów z dziadkami, dziadkom - do kontaktów z jedynym wnukiem...
Nie da się jednak ukryć, że nasze (moje i moich rodziców) podejście do rodzicielstwa jest KOMPLETNIE różne. Przez 3 dni byłam obok tego i pozwalałam w zasadzie im radzić sobie z Antkiem tak, jak uznają za stosowne (i z jego reakcjami na te próby :P). Ale czwartego dnia zaczęło mi to już przeszkadzać, a piątego dziękowałam światu, że już wyjeżdżamy, bo kłótnia między mną a moją mamą byłaby nie do uniknięcia.
Przede wszystkim: wszechobecne "no jedz ładnie". Dziecko ma w kółko jeść. Babcia biegająca za nim z łyżeczką po pokoju, żeby zjadł do końca jajko (którego nie chciał). Podtykanie pod nos co chwila przekąsek. Dla dziecka z gorączką - propozycja ciasta (??). I komentarze przy jedzeniu, non-stop: "No jedz ładnie, jedz, no zobacz, jak mama ładnie je, O! Jak ładnie jesz! No ślicznie, no jedz, jedz, mięsko zjedz, no zobacz - tu masz." Moje dziecko chyba trochę zgłupiało z tego wszystkiego, bo w domu od zawsze je samo, je, kiedy chce i tyle, ile chce i żadnych dodatkowych zachęt z naszej strony nie potrzebuje (a kto czyta moje wypociny to wie, że Antek przejawia OGROMNY apetyt). A babcia z dziadkiem jak nawiedzeni jacyś na punkcie jedzenia. Jeszcze rozumiem, że mogliby być przewrażliwieni, gdyby Antek był jakiś chudy, "niejadkowy" czy coś, ale nic z tych rzeczy. Skąd więc ta jedzeniowa paranoja? No i to rozdrabnianie wszystkiego do konsystencji papki, krojenie kotlecika mielonego na milion miniaturowych kawałeczków... Rany, Antek ma prawie 20 miesięcy! Ma 16 zębów, UMIE GRYŹĆ!
No kosmos.
Druga rzecz: pełna kontrola nad dzieckiem. "Nie, tego nie ruszaj, tu nie idź, nie - tego nie wolno, to zostaw - tu masz piłkę, tym się baw." A tu nowe tereny, mnóstwo nowych mebli i sekretnych szuflad pełnych skarbów, a oni ciągle z tą piłką. A Antek chce pilota od tv obsługiwać, bo takiego cuda w domu nie ma (tak, tak, nie mamy TV, WYOBRAŻACIE SOBIE?! :P). A on chce zobaczyć, do czego babci włóczka służy. Nie, nie i nie. Dom jest do oglądania, ale dotykać nie wolno. Niczego. Muzeum.
No ale OK - ich przestrzeń, ich reguły.
Najgorsze - bieganie za dzieckiem wszędzie i "pomaganie" mu, nawet, jeśli o tę pomoc nie prosi albo wręcz w ogóle jej nie potrzebuje. Na placu zabaw - zero samodzielnej zabawy dziecka, bo babcia cały czas ogranicza pole manewru w imię bezpieczeństwa. I do mnie w kółko: "Ania, no patrz na niego, zobacz, gdzie on idzie, przecież zaraz z tego spadnie!" Mówię, że Antek nie jest głupi, zna swoje ograniczenia, zresztą patrzę na niego cały czas (ale nie krążę koło niego jak sęp). Mama: "Ale to jest DZIECKO!" I biegnie wnuka ratować z nieistniejących opresji, mnie pewnie mając za matkę wyrodną i olewającą.
Antek na spacery z babcią wychodzić nie lubił. Nie mogłam się pokapować aż do przedostatniego dnia, gdy wyszłam z nim na plac zabaw sama, bez towarzystwa babci i dziadka - dziecko szczęśliwe, radosne, 2h lata po placu zabaw i nie ma dość. Wspina się, buja, zjeżdża, skacze, dotyka piasku, trawy, siedzi na ziemi, bawi się jakimś porzuconym przez inne dziecko autkiem. Jest w raju. Robi to SAM, tak, jak on chce, a ja po prostu jestem do obserwacji i podziwiania jego samodzielności. Wracamy z placu przeszczęśliwi oboje. I dopiero wtedy do mnie dociera, że to może chodzić o babciną nadopiekuńczość. Że Antka to złości i dlatego jest marudny. Bo czuje się nadmiernie ograniczany. Bo babcia nie bierze pod uwagę jego "chcenia" i "nie-chcenia", tylko swoje. A szkoda.
Ja wiem, że moja mama taka jest. Z niczyim zdaniem się nie liczy, zawsze wie lepiej, w ogóle mało umie słuchać drugiej osoby, za to zawsze pierwsza ma "dobre rady" w pogotowiu. Jest totalnie skoncentrowana na sobie. Inni mają jeść, ubierać się, robić i mówić to, co mamie odpowiada. W takim domu ja wyrastałam, co - uwierzcie - nie buduje zbytniego poczucia własnej wartości i pewności siebie. Ale i tak byłam uparta jak stado osłów i robiłam po swojemu, choć wiele mamy txtów i przekonań zostało ze mną do dziś, przeszczepione, niby-własne, bo słuchane przez kilkanaście lat.
Antolka wychowujemy inaczej. Liczymy się z nim, jego małym zdaniem, jego coraz większymi przejawami własnej woli. Ufamy, że nie chce nam robić na złość ani się zabić celowo. Wierzymy, że jest zdolny do podejmowania decyzji, nawet, jeśli bywają błędne, bo tak właśnie nauczy się podejmować dobre decyzje z przyszłości. Wspieramy jego zainteresowania i np. jeśli chce przez godzinę w kółko wchodzić i schodzić po schodach, a wszystkie okoliczne zjeżdżalnie, huśtawki i inne Super Atrakcje dla dzieciaków ma głęboko gdzieś- to niech tak będzie. Jesteśmy pod ręką w-razie-czego, ale nie osaczamy dziecka w imię źle pojętej opieki. Mam wrażenie, że to świetnie działa. Bardziej bym się umordowała ciągle nadzorując i kontrolując moje dziecko, niż po prostu podążając za nim i jego potrzebami. Nie umiem tego niestety przetłumaczyć moim rodzicom. Może to wynika właśnie z tego braku zaufania do dziecka - że jest dość mądre, by zrobić coś samo, że wręcz MUSI samo zrobić wiele rzeczy, by się ich po prostu nauczyć, bo nie ma nic lepszego niż nauka przez doświadczenie (zamiast wykładów).
W każdym razie wizyta nas częściowo zestresowała. Dobrze jest wrócić na swoje, choć tutaj nie mam dwóch dodatkowych par rąk i oczu, które mogą przechwycić dziecko, gdy ja potrzebuję zrobić coś bez niego. Trudno - coś za coś. Do PL już się w tym roku nie wybieram, więc ten kontakt, który Antoś miał teraz z dziadkami (i kotkiem! Bo kotek był postacią wręcz centralną zainteresowania mojego dziecka :P) musi mu wystarczyć na dłuższy czas.
Chociaż moja mama już się zaoferowała, że w październiku może do mnie przylecieć i przez miesiąc pobyć z nami, żeby mi pomóc ogarnąć wszystko z dwojgiem dzieci. Fajnie. :) Ale już się zastanawiam, czy się przypadkiem nie pozabijamy nawzajem, ścierając się między sobą z naszymi poglądami na temat tego, co jest dobre dla moich dzieci. Zobaczymy. Do października jeszcze daleko. A poza tym - teraz to JA będę u siebie. :P