poniedziałek, 18 lutego 2013

Tell me why...

... I don't like Mondays...

   Dziś mam do doopy dzień. Mąż się miga od dzieci, goście przyleźli i trzeba było coś upiec, czuję się przemęczona po weekendzie sam na sam z maluchami, niedospana jakaś (Ala od dwóch nocy coś gorzej sypia - chyba zęby się nam zaczynają...). I jeszcze rano przyłożyłam Antkowi, jak się mi wyrywał przy myciu zębów (nienawidzi tego :/), i jak się na mnie zamachnął ręką, to mu oddałam. :(

   I jeszcze mąż poszedł wieczorem sobie do kina i tyle jego pomocy i bytności ze mną w dniu dzisiejszym (a był to jego dzień wolny). A jutro idzie do pracy i znów sama z dziećmi zostanę. :(

   Ech, idę spać. Może jutro będzie lepiej.

piątek, 15 lutego 2013

Kręcioła i kocyk

   Ala już turla się na brzuch przez obie strony (prawe i lewe ramię), teraz rozkminia, jak wrócić na plecy. ;) A że dźwiga się już na rękach wyprostowanych, to wiele jej do rozkminy nie zostało. :D Jak tak dalej pójdzie, to do marca będzie raczkować. ;P

   Ja z braku lepszych zajęć zaczęłam robić kocyk na szydełku. :) Jak to jest - przy jednym dziecku ledwo się wyrabiałam, żeby się wysikać przynajmniej raz dziennie, a teraz znajduję przy dwójce czas na dzierganie jakichś kocyków? :D

środa, 13 lutego 2013

Pełna samodzielność

   Po przylocie przez pierwszy tydzień była akcja "szpital", więc zero stabilizacji dla Antolka, który totalnie odreagowywał poprzez sikanie. Nocnikowanie poszło się paść. No ale jak już z tego szpitala wyszłam, to stwierdziłam, że czas wrócić do "normy", im szybciej tym lepiej. Bo ja rozumiem, że stresy dziecięce itd., no ale od tego jestem, żeby je przytulaniem i byciem jako takim ukrócić, a nie, żeby pozwalać na sikanie w gacie i robienie kup gdzieś cichcem po kątach.
   Antoś deklarował zrozumienie werbalne tego, co mu komunikujemy ("Siusiu i kupkę robimy do kibelka, nie w majteczki"), ale i tak robił po swojemu. Jeszcze jak się zdarzyło raz czy drugi (czy trzeci ;>) siku w majty, to się mówiło trudno, przebierało się delikwenta, przypominało do czego służy kibelek i już. Ale któregoś razu Antoś bawiliśmy się razem z Antkiem w jego pokoju i w pewnym momencie Antoś powiedział "mama, idź" i pokazał mi drzwi, że ja niby mam sobie iść. "Ok - pomyślałam - może to jakaś część zabawy, to sobie idę" i poszłam powiedzieć mężowi, jak to dziecko mną dyryguje. ;) Ale Antoś nie wraca, nie woła mnie, cisza tam w tym pokoju... Wiecie jak to jest? Jak jest ZA CICHO w domu, to znaczy, że COŚ się dzieje, i to COŚ zwykle niczego dobrego dla rodzica nie wróży.
   Pędem wracam do pokoju Antka, a on tam stoi w takiej dziwnej pozie i patrzy na mnie takim specyficznym wzrokiem i ja już WIEM, że jest kupa w gaciach. Qrcze, no matki po prostu wiedzą takie rzeczy. ;) No to ja Antola za rękę i do łazienki, no bo przecież trzeba go przebrać (FUJ!).
   Ja wam tego opisywać nie będę, bo szkoda zdrowia. Ale obrzydliwe to było okropnie! Powtarzałam co chwila "fuj! fuj! FUJ!" i Antek widział po mnie, że ta sytuacja jest dla mnie mega-obrzydliwa. Zresztą dobitnym głosem wyraziłam swoje zdanie na ten temat i przypomniałam, że OD TEGO JEST KIBEL!!!
   Dzieć wyglądał na nieco przestraszonego i skruszonego jakby swoim postępkiem, ale się nie odzywał.

   Kolejny dzień, rano. Przebieram Alę czy coś takiego, albo ją w chuście właśnie usypiam... Wchodzę do salonu, gdzie zostawiłam swoje starsze dziecko zajęte oglądaniem bajki, a tam... nie ma Antka! Zerkam do kuchni, do sypialni, do jego pokoju - no nie ma nigdzie i już! Ale łazienka zamknięta, a spod drzwi widać smugę światła. Zaglądam... Antoś siedzi na kibelku (sadzamy go teraz na zwykłą toaletę, tyle że z nakładką dla dzieci na niej, bo jest mniej sprzątania i Antoś UWIELBIA wodę spuszczać i robić "wodospad" :P), nakładka pod pupą (czyli - sam sobie ją położył), koło kibelka schodek rodem z IKEA (po nim się wspiął najwidoczniej), spodnie i gatki leżą na podłodze (CZYSTE!!!), a moje dziecko jakby nigdy nic robi Grubszą Sprawę do kibelka i wygania mnie słowami "Mama, idź!".

   Czad!

   Się chłopak tak przejął sceną z dnia poprzedniego, że momentalnie sam się nauczył rozbierać, siadać na kibelku i w ogóle. :D Byłam niesamowicie zaskoczona i dumna! Zuch, chłopak!
   Popołudniu chciał powtórzyć swój spektakularny sukces i poszedł sam siusiu (nikogo nie zawołał, po prostu poszedł sam), ale miał na sobie wyjściowe spodnie z paskiem i nie udało mu się na czas odpiąć go, by zdjąć spodenki, więc siku było w majtki. I było mu bardzo przykro, ale ja wcale nie byłam zła ani zawiedziona, bo widziałam, jak się starał być super-samodzielny. I po prostu przebrałam go i poszliśmy się bawić.
   Wy też tak macie, że was zaskakują i rozczulają takie przejawy samodzielności waszych dzieci? Bo ja to normalnie do dziś przeżywam, jak wariatka jakaś. ;) Mój mały chłopczyk już nie jest taki mały...

środa, 6 lutego 2013

WTF?

   Qrka wodna, chyba okres dostałam. Nosz ja Cię pier...niczę! To przez ten szpital, przez to, że Ali nie karmiłam jak trzeba przez 2 dni no i BACH - organizm natychmiast to wykorzystał... :/

   Mam nadzieję, że jak wróciłam teraz do regularnych karmień, to na tym jednym razie się skończy i grzecznie przez rok jeszcze będę miała spokój w tym temacie. Bo przy Antku dopiero po 13 miesiącach od porodu wróciły mi "te" dni. Sądziłam, że znów tak fajni będzie, a tu klops. :( No normalnie mnie to wkurzyło, no! Czy ja się od krwi nie odczepię już na jakiś dłuższy czas?!

Postanowienia noworoczne

   Zawsze miałam jakieś głupie, albo tylko słomiany zapał pod tytułem: zmienię WSZYSTKO w swoim życiu.

   Teraz mam już 30 lat (niestety...) i wiem, że wszystkiego naraz się nie da. Wybrałam więc 3 najważniejsze na ten rok sprawy. I to jeszcze tak, że każda jest dla kogo innego. :) Taka jestem zajefajna i myśląca o całej rodzinie, ha!

1. Nigdy, przenigdy nie uderzyć moich dzieci. Niestety w zeszłym roku zdarzało mi się czasem podnieść rękę na Antolka. :/ Qrde, te wzorce z dzieciństwa wyniesione odbijają się czkawką w dorosłym życiu... a najgorsze, że na własnych dzieciach. Postanowiłam uciąć to w zarodku, zanim mi w nawyk wejdzie. Także - żadnych klapsów, bicia w żadnej postaci. Jeśli poczuję, że mnie furia ogarnia - wychodzę z pokoju. Na razie działa, a już ponad miesiąc za mną. :) Jak wytrzymam do marca, to sobie funduję jakiś prezent motywacyjny. :) (to jest postanowienie dla dzieci)

2. Przestać przeklinać. Jak mnie nerwy poniosą, to średnio przebieram w słowach. Mój mąż mi to wypomina (i słusznie), postanowiłam więc zadbać o język. :) Za każde słowo, które mi się "wymsknie" wkładam do skarbonki 2 euro. Już 4 euro tam leżą... Co z tymi pieniędzmi się stanie? Jeszcze tego nie wymyśliłam, na razie kupiliśmy skarbonkę, której nie da się otworzyć bez zepsucia, więc nie ma pokusy, że sobie będziemy te pieniądze wyjmować ot tak. Te pieniądze, które "płacę" za przekleństwa idą z moich prywatnych zasobów "tylko dla mnie", czyli - na moje ubrania, na moje zachcianki, nie na jedzenie i potrzeby domowe. (to dla męża)

3. Znaleźć czas na jogę, min. 2 razy w tygodniu. Dobra - jestem mamą dwójki dzieci, zajmuję się też domem, czasem gotuję, sprzątam, bawię się z maluchami, chodzę na spacery, od czerwca wrócę do pracy... ale JA CHCĘ TEŻ MIEĆ WOLNY CZAS NA SWOJE PASJE! W ciąży znów wróciłam do jogi, choć niestety nie w takim wymiarze czasu, jaki bym chciała. I chcę to kontynuować. :) Także dwa razy w tygodniu Adam ma ogarniać dzieci sam, zabrać je na spacer czy coś, a ja w domu rozkładam matę do ćwiczeń i uskuteczniam Pierwszą Serię Asztangi. :) (i to jest postanowienie dla mnie). Jeśli mnie leń dopadnie i nawet te 2 razy w tygodniu nie zrobię jogi, to "za karę" prasuję mężowe ciuchy (15 sztuk za każdą przegapioną sesję!). Mąż w tym celu już gromadzi stos ubrań do prasowania, ale na razie nie daję mu satysfakcji. :D Chociaż... gdybym faktycznie olała którąś praktykę, to i tak coś pożytecznego z tego wyjdzie, prawda? :)

Musiałam do tych moich postanowień dorobić jakiś system motywacyjny, bo inaczej pewnie entuzjazm opadłby ze mnie gdzieś w okolicach końca lutego. ;) A tak na razie daję radę. :) I dam radę do grudnia, zobaczycie! Ha! :D

Turli, turli

   Chciałam tylko dla potomności napisać, że Ala od tygodnia umie się już przekręcać z pleców na brzuszek, przez prawy bok. :) Się skubana szybko nauczyła, no! Jej brat w tym wieku głównie leżał/siedział w chuście i zapijał się moim mlekiem na potęgę, osiągając wagę sumo! :P

   Welle done, Alice! <3

A w kwestii mojego zdrowia: po kontroli w klinice kolposkopii wiem tylko, że biopsja wyszła OK, raka nie mam, ale w marcu mam iść na dodatkowe usg, a za pół roku na kontrolną cytologię. No i pod koniec marca też wizyta u hematologa, wtedy poznam wyniki badań krwi. Na razie - nada, nul, zero. :/

Ale sobie dziś poćwiczyłam joge :D Od razu mi lepiej. :) Po wczorajszym masażu zasponsorowanym przez męża mego takoż. :D Co on mnie tak rozpieszcza, ten mój małż, hę? ;)

niedziela, 3 lutego 2013

Jak się wali - cz. 3

   Śpię AŻ do 6:30, bo wtedy wkracza dzienna zmiana szpitalna, trzeba wziąć leki, dać sobie zmierzyć ciśnienie, temperaturę itd. Przy najmniejszym ruchu moje cycki są jednym wielkim bólem - z przepełnienia. Twarde, jak kamienie, nawet nie próbuję ich za bardzo dotykać. :/
   Wyciągają ze mnie tą ligninę i odłączają cewnik (ufff!). Lignina jest w połowie zakrwawiona, ale widać, że krwotok ustał, nic się też ze mnie nie wylewa. Mam nakaz chodzenia i ruszania się, żeby sprawdzić, na ile poprawa jest trwała. Ok, nie ma sprawy, marzę o wstaniu z łóżka!
   Pojawia się pielęgniarka z wyproszonym przeze mnie laktatorem - elektryczna Medela! CUDO! <3 Od razu zabieram się do pompowania i na "dzień dobry" odciągam pół litra mleka, w buteleczkach po 50ml każda. Mam dość pokaźny stosik na stoliku obok łóżka, jedna z pielęgniarek nie może wyjść z podziwu, że AŻ TYLE mleka mam. Qrcze, pewnie mam i więcej, ale to się akurat nazbierało z wczoraj. Pani żartuje, że obok jest noworodkowy oddział, to jak mam jakieś nadmiary, to mogę im tam zanieść. ;) W sumie chętnie, ale to akurat jest dla Alutki. Mąż przyjdzie popołudniu, to zabierze. Pani pielęgniarka zgarnia mój stosik i ukrywa go w lodówce szpitalnej...
   Wołają mnie na wizytę do hematologa, muszę zejść na parter. Oczywiście nie mam ubrań, więc w dwóch szpitalnych koszulach, skarpetkach w paski i czerwonych półbutach schodzę na dół - wyglądam pewnie dramatycznie. :/ No ale nic, postanawiam się nie przejmować, nie przejmować, nikt nie patrzy, wcale się nie przejmuję, to w końcu szpital, nie przejmuję się... ;) W gabinecie siedzi miła pani i zaczyna ze mną kolejny wywiad z cyklu: czy zdarzały mi się krwotoki w przeszłości, czy krwawią mi dziąsła (tak, po mamie mam takie fajne :/), czy mam obfite miesiączki itd. W zasadzie nawet by się zgadzało, tylko nie mogę pojąć, jak w takim razie udało mi się urodzić siłami natury dwoje zdrowych dzieci, bez komplikacji, bez krwotoków poporodowych itd. Pani podejrzewa jakąś chorobę krwi, muszą zrobić testy - idę więc upuścić sobie trochę krwi, znów... Pielęgniarki w zabiegowym rozmawiają:
- Tu jest napisane, że od 2 do 3 fiolek ma pobrać, to ile wziąć?
- Weź dwie, powinno starczyć na to badanie, niech jej jakaś krew zostanie, bo już tyle straciła... (to o mnie).

Z powrotem na oddział. Przynoszą śniadanko, a ja na głodzie... Damn... Piszę do Adama, jak tam w domu, jak dzieci, jak on. Adam pisze, że ok, Ala spała spokojnie, zjadła ten Aptamil, choć nie tak dużo, jak zalecają na opakowaniu, ale widać jej wystarczyło. Antoś pyta o mamę... Koniecznie chcę się z nim zobaczyć. Adam deklaruje, że popołudniu przyjdą, znów da mi Alę do nakarmienia i może jakoś się uda zobaczyć z Antolkiem. Ja go proszę o ciuchy i o JEDZENIE! Przyniesie.

Chodzę sobie po oddziale bez sensu, w jedną i drugą. Łapię jakiś cień bezprzewodowej sieci z apartamentów obok szpitala, więc mailuję do rodziny (siostra i mama już wiedzą, mama oczywiście PŁACZE...), do przyjaciół, sprawdzam fora... Nudno, ale czekam na lekarkę, co powiedzą. Krew ociupinkę leci, pokazuję pielęgniarce, ale mówi, że tyle to jest ok, mam informować, gdyby leciało więcej. Na szczęście nie leci. W końcu przychodzi lekarka, jest ok .12:00. Mówię, że na razie dobrze, chodzę i nic nie leci. Ona mówi, że jak do 15:00 się nic nie zmieni, to pozwolą mi jeść.

Przychodzi Adam z Alą i ciuchami, jedzonkiem... Jest 15:00, ale lekarki jeszcze nie ma, więc nie mogę jeść. Zostaję z Alą, a Adam idzie na dół do Antka i razem idą na obiad na miasto. Mam 1,5h sam na sam z córeczką, jest fantastycznie. Karmię ją, przewijam, gugamy sobie... Pielęgniarki się zachwycają, jaka duża, jaka radosna. W końcu zwożę Alutkę na dół, nawet zasypia w wózku! Przychodzą moi panowie, mogę w końcu uściskać Antolka (i jestem już w swoich ciuchach, a nie w szpitalnej koszuli!). Mały pyta, czy wracam do domu, co to za igła w mojej ręce (wenflon), czemu mam plasterek, czy mama chora jest... Mówię, że jestem trochę jeszcze chora i nie wrócę niestety do domku dziś, bo chcą mnie zatrzymać na jeszcze jedną noc, dla pewności. Adam zabiera dzieciaki, a ja zostaję z siatką pełną bananów, kanapek i batoników. :D ...

... na które muszę czekać do 17:00, bo lekarka wcześniej nie miała czasu do mnie zajrzeć i zatwierdzić w papierach szpitalnych, że mogę jeść. Szpitalną sałatkę (znów...) zagryzam kanapką, dwoma bananami i batonikiem. Ufff... Przez resztę wieczoru czytam przyniesioną przez Adama książkę - przynajmniej mam czas na czytanie. Trochę jeszcze chodzę po oddziale, krew nie leci. W końcu idę spać, o północy budzą mnie jeszcze na leki, a potem znów nieprzerwany sen do 6:30 (nowe leki).

   Mogę iść do domu! Zjadam niedobre szpitalne śniadanko, zagryzam batonikiem i pakuję się. Tym razem wezmę taksówkę! Za tydzień mam się stawić na kontrolę, a za 8 tygodni znów do hematologa z wynikami krwi. Poranek zimny, ale ja jestem w wyśmienitym nastroju, bo jadę do moich Dziabągów. Adam pisze, że Ala wieczorem i przez noc wypiła CAŁY zapas mojego mleka (w sumie 650ml) i czeka już na cycusia. :) Taksówkach opowiada o swojej rodzinie: że ma 5 dzieci, 12 rodzeństwa... Do domu, do domu!

   Żeby nie było za różowo - jak tylko ja wróciłam, to Adam się na dobre rozchorował, gorączkował przez 3 dni, aż go na kopach wysłałam do lekarza - antybiotyk. :/ Potem przyszedł rachunek ze szpitala: 150 euro... :/ A potem zaczęła gorączkować Ala, przedwczoraj i wczoraj, dwie noce nieprzespane, chodzę na rzęsach. Qwa, jeszcze się ten rok dobrze nie zaczął, a już chcę, żeby się skończył...