poniedziałek, 22 sierpnia 2011

System ratalny

   No, to już po imprezie. :) I wiecie co? Było bardzo fajnie, miło, spokojnie, prawie bez "spinki", choć na samym starcie tata mnie ofuknął, że za późno jesteśmy, bo on tu stoi od rana przy grillu i już kiełbaski czarne są. :P Ale potem to już było tylko fajnie, a ogrom jedzenia zjadamy do dziś (karkówka - mniam, szaszłyki - mniam, sałatka nie-grecka - mniam, kuleczki kokosowe - MNIAM!).
   W zasadzie impreza urodzinowa była takim podsumowaniem ponadtygodniowego wręczania Antkowi prezentów wraz z życzeniami. Zaczęło się od mojej koleżanki, która obdarowała Antola już w piątek przed jego roczkiem, na roczek Antol dostał prezenty ode mnie i Adama oraz "cioci" Marianny, potem przyszła kolej na kolejną moją koleżankę, po przylocie do Polski nie wytrzymali do niedzieli kolejno: nasza wspólna znajoma (która i tak nie mogła niestety być obecna na grillu, więc jej pośpiech jest zrozumiały), babcia męża, moi rodzice, ciocia męża oraz my sami. :P Bo dodatkowo, oprócz prezentów dublińskich, Antek dostał od nas też coś w Polsce. Rozpieszczanie syna to w końcu specjalność rodziców. :) I tak codziennie niemal, coś nowego się w życiu Antosia pojawiało: a to autko, a to koszulka, a to klocki... I w sumie fajnie wyszło, bo każdej z tych rzeczy mógł poświęcić uwagę, obejrzeć, wziąć do buzi, walnąć nią o podłogę, pobawić się w spokoju. Góry prezentów zrzuconej na niego jednego dnia mógłby nie ogarnąć. ;)

   A teraz ŁUPY! Ja wiem, że to takie chwalenie się i w ogóle, ale okazja jest wyjątkowa, prezentów moc, więc się chamsko pochwalę, co dostało moje dziecię. :P

  Autko "monster truck" + zieloną koszulkę z lwem i spodnie - od "cioci" Riette.
 Matę do rysowania + długopis wodny (fajna sprawa, bo dziecko może bazgrać po tym do woli, a nie ma zniszczeń - woda wysycha i można malować od nowa) - to od nas.
   Nakręcaną kaczkę do kąpieli oraz ciufkę i kauczukową piłeczkę - również od nas w ramach dodatku do prezentu głównego. Na razie "dodatki" sprawdzają się jako prezent główny, bo Antek z maty nie chce na razie korzystać, a długopis głównie obgryza. ;) A piłkę już częściowo zjadła Antka koleżanka, Matylda. :P
   Dwie bluzy i spodnie z denimu + komplet kolorowych skarpetek - od "cioci" Marianny.
   Lalkę-bobasa - od "cioci" Ewy, ku mojej wielkiej radości, bo bardzo chciałam, żeby oprócz nawału autek Antoś miał też chociaż jedną lalko-dzidzię, w ramach walki ze schematami płciowymi. :)
   Lego Duplo + książeczki - od dziadków, czyli moich rodziców.
   Klocki Wader, takie duże, plastikowe, do budowania wszystkiego - od cioci Marty, czyli mojej siostry, która, ku naszemu wielkiemu zdumieniu, nie pojawiła się niestety na Antka przyjęciu.
   Szmal :P- od prababci, która ma chore nogi i do sklepu wyjść po nic nie mogła. Coś ładnego Antkowi za to kupimy. :)
   Gumowy konik/osiołek (spór o to, jakie to zwierzę, trwa do dziś :P) do skakania - to znów od nas. :)
   Plecaczek w kształcie biedronki, a w nim zestaw pacynek i dwie kolorowanki (wiem, wiem - na wyrost, ale KIEDYŚ się przydadzą :D) - od "cioci" Idy
   Autko-śmieciarkę z serii Wader (ta sama, co klocki!) + zestaw 3 ubranek - ciocia męża, czyli dla Antka... cioteczna babcia?
   Kolejny zestaw klocków, tym razem już nie do budowania (chociaż wieżyczki też można, bo klocki są sześcienne), a edukacyjne - można ułożyć obrazek, jak z puzzli, są na nich różne zwierzątka, a jedna strona każdego sześcianiku robi za sorter - od cioci Darii
   Firmowy dres - od wujka Michała, który też rezyduje w Irlandii, a tu narodowym strojem jest dres właśnie. :P No i zawsze musi to być dres markowy, wiadomo. :P Więc teraz Antek jest już w pełni dzieckiem z Zielonej Wyspy, małym "drechem". :P
   Zestaw do piaskownicy, czyli wiaderko+łopatka+grabki+foremka+konewka, a do tego kilka koszulek i spodenki - "ciocia" Dagmara. Zestaw piaskowy też trochę na wyrost, ale wg mojej filozofii życiowej jest to coś Absolutnie Niezbędnego Dla Małego Dziecka, więc bardzo się cieszę. :)

 Poza tym dziadkowie kupili Antkowi dmuchany basen, który stał przez całego grilla gotowy do użycia, i używany był nader często. Moje dziecko to ssak wodny, pisałam o tym nieraz. :) A w basenie pływały baloniki i piłki, gdzieś po drodze kupiliśmy też jakieś tanie koło do pływania, więc szał i zabawa Antka w wodzie była nieziemska, ku uciesze biesiadujących dorosłych. :)
   Antek został wyściskany, wycałowany, ma 3 tony zabawek i sporo nowych ubranek, nawet coś-tam zjadł z tej całej grillowej uczty, dużo taplał się w basenie, biegał boso i pół-nago po działce moich rodziców i ogólnie jest chyba szczęśliwym roczniakiem. :) A my jesteśmy już w drodze nad morze, by odwiedzić moją ciocię i pochwalić się naszym nie-bobasem. :) No bo jak jest czym, to trza się chwalić i już! A przy okazji Antonio zobaczy Bałtyk. Także my jutro w trasę, ahoj!

niedziela, 14 sierpnia 2011

ROK

   Właśnie minął. ROK.

   Chciałabym życzyć mojemu nie-małemu kaczorkowi tak wielu rzeczy, tak wielu doznań i tak mnóstwa wspaniałości, że nawet nie wiem, jak to ubrać w słowa.

   Żyj. Rośnij. Poznawaj. Odkrywaj. Bądź szczęśliwy z tym, kim jesteś i jaki jesteś. "Szukaj przygody, nim wszystko przeminie" - jak śpiewa Turnau, bo tak wiele jeszcze przed Tobą.

   Dawno nie robiłam bilansów. Chyba czas na podsumowanie, bo i chwila ku temu jak najbardziej odpowiednia.

CO UMIE KACZOR?
- chodzić na dwóch nogach, sam
- pokazywać, co chce, paluszkiem
- mówić "mama", "tata", "da du" - nie wiem, co to oznacza, ale fajne :P, "papa", "baba", "co to",
- przynosić określone przedmioty, gdy się go o to prosi,
- rzucać przedmiotami, np. piłką (tylko z celowaniem gorzej)
- pokazywać "papa", "kosi-kosi", "myju-myju", jak się wyciera włoski, jak szumią drzewa (macha rączkami z lewa na prawo i robi "grhghrgh", czyli "Szszszsz" po naszemu :P), mnim-mniam (mlaskanie), dawać "cześć", buzi, robić "e.t.", czyli paluszek do paluszka, robić "brumbrum" na autko,
- wie, gdzie jest oko, nosek, pisiorek, brzuszek, pępek, zęby (klapie wtedy paszczą :P)
- myć sam zęby (znaczy - gryzie szczoteczkę, ale sam już pokazuje, żę chce myć zęby i żeby mu pasty nałożyć)
- naśladuje małpkę (u-u-u) oraz słonia (macha rączką a la trąba) i bociana (klapiemy rączkami jak dziobem)
- zna mnóstwo słów: piłka, misio, małpa, tygrys, słoń, piesek, kotek, ptaszek, dźwig, pralka, parasol, balon, szczotka, rower, auto, motor, piciu, ciumek (czyli cyc :P), buty, kaczka, woda, drzewo, kwiatek, listek, dzidzia, śmieci... Pewnie zna więcej, ale teraz już nie kojarzę (nie liczę mama, tata i części ciała, bo pisałam o nich wyżej)
- zejść sam z łóżka tyłem
- schodzić i wchodzić po schodach na nogach, trzymając się poręczy lub czyjejś ręki
- gdy kończy posiłek, ściąga sobie sam śliniaczek na znak, że więcej jeść nie będzie (także na hasło: ściągamy śliniaczek/zdejmujemy śliniaczek)
- próbuje naśladować czynności domowe, np. wycieranie podłogi szmatką, zamiatanie szczotką, mycie się samodzielnie gąbką, wyrzucać coś do śmieci,
- pokazywać język :P
- przeglądać książeczki (uwielbia!)
- przychodzić z książeczką do mamy/taty i DOMAGAĆ się jej przeczytania :P - dzieć ma preferencje i potrzeby
- otwierać samemu drzwi, jeśli tylko dosięgnie do klamki (akurat u nas w domu klamki są dość nisko),
- włączyć pralkę (naciska guzik) oraz otworzyć drzwi od pralki
- włączyć piekarnik (przekręca pokrętło)
- włączać i wyłączać światło (ale trzeba go podsadzić do pstryczka ;))
- odkręcić samemu kran w łazience (ale nie umie zakręcić z powrotem, niestety)
- jeść samodzielnie dowolne produkty spożywcze, choć nadal konsystencje płynne i półpłynne są najmniej preferowane, bo ciężko je jeść rękami, a łyżką Antek jeszcze sam nie umie. Za to wczoraj pierwszy raz nakłuł sobie sam pieroga widelcem i był z tego szalenie zadowolony. :D

Sto lat, sto lat! Idziemy się objadać i odpakowywać pierwszą część prezentów. :) Część druga już za tydzień!

czwartek, 11 sierpnia 2011

Born to swim

    Na przełomie zimy i wiosny chodziliśmy z Antkiem na kurs pływania dla maluszków. Taką w sumie tylko pierwszą część 4-częściowego kursu, który trwa cały rok. Kurs był świetny, ale ze względu na wyjazd do Polski w maju i planowane wakacje w czerwcu (których ostatecznie nie było) przerwaliśmy go, z żalem.
   Niemniej nadal chodzimy na basen, w każdy wtorek, razem z zaprzyjaźnionymi mamami i ich pociechami (niestety, same dziewczyny :P). Powtarzam tam te wszystkie rzeczy, których uczyliśmy się na kursie, coby ich nie zapomnieć. Poza tym chlapiemy się, Antek zabiera wszystkim zabawki i ogólnie jest szał i zabawa. Powtarzane elementy kursu coraz bardziej mnie jednak nudzą, Antka chyba też, bo już ich tak chętnie nie wykonuje jak dawniej. A przecież woda to jego żywioł! Więc od września będziemy kontynuować przygodę z kursem pływania dla maluchów! :D Zapisaliśmy już Antola na następny "semestr", który zaczyna się dokładnie 2 września. I bardzo dobrze się składa, bo 1 września wracamy z Polski. :)
   Już się doczekać nie mogę, choć po drodze jeszcze mnóstwo innych atrakcji związanych z pobytem w Polsce, przyjęciem urodzinowym itd. Ale moje dziecko jest po prostu stworzone do pływania, o czym wiem nie od dziś, więc ten kurs będzie chyba najlepszym prezentem dla niego. :) Musimy tylko zainwestować w nowe kąpielówki, bo ze swoich poprzednich Antol już wyrósł.

sobota, 6 sierpnia 2011

Grill party coming soon!

   Zbliżają się pierwsze urodziny Antka. SZOK! Jak to - już?! Już rok za nami?? Patrzę na Antola dziś i wspominam maleństwo, które przywieźliśmy ze szpitala do domu... Aż się wierzyć nie chce, że to ten sam człowiek, zaledwie kilkanaście miesięcy później.
   Coś jest w tych pierwszych urodzinach dziecka, że matki dostają bzika. :P Ja w każdym razie już czuję rosnące podniecenie, już w toku są przygotowania, plany, ustalona lista gości i ostatnie przymiarki do zamknięcia menu. :P Brzmi to prawie, jak uczta dla jaśnie-wielkiego-pana, ale w planach mamy zwykłego grilla dla rodziny i najbliższych przyjaciół. ;) Co nie zmienia faktu, że liczbę gości oszacowano wstępnie na prawie 20 osób! Czy działka moich rodziców pomieści taką ilość - nie wiadomo, ale będzie nam dane (jeśli pogoda dopisze, puk-puk - odpukałam!) przekonać się o tym już za 2 tygodnie, impreza jest bowiem planowana na niedzielę, tydzień po urodzinach (qrcze, właśnie złapałam się na myśli, że to oznacza, że urodziny moje dziecię ma za TYDZIEŃ! Szok! Tylko tydzień...).
   Planujemy z Adamem zaskoczyć gości fajnym, dobrym i zdrowym jedzeniem. Jak najmniej cukru, zero konserwantów, dużo owoców, warzyw, własnoręcznie pieczony pasztet z soczewicy, guacamole z awokado z niebieskim serem i jalapenos, kuleczki kokosowe (o ile mi wyjdą, bo będę robić je pierwszy raz, ale próba generalna odbędzie się jeszcze tu, w Dublinie) na miodzie, itd. w tym guście. :) Odkąd bobas je z nami, wyżywam się twórczo w kuchni, szukam dobrych przepisów, blogów kulinarnych z potrawami aromatycznymi, zdrowymi, które bez obaw mogłabym podać małemu dziecku, a i samej zjeść z przyjemnością. Także próbka naturalnej kuchni będzie na grillu właśnie, jako dodatki do szaszłyków i mięs, których też nie zabraknie. :) Uzgadniamy z mężem detale jadłospisu, jakby od tego miało czyjeś życie zależeć. :P
    Za półtorej tygodnia będziemy znów w Polsce. A za tydzień moje dziecko przestanie być oficjalnie niemowlęciem. Ale najbardziej chyba czekam na grill-party, bo wtedy to będzie takie oficjalne. No i PREZENTY!!! :D (tak, wiem, nie dla mnie, tylko dla Antka, ale co poradzę, że też się cieszę na myśl o nich) No i w końcu wszyscy razem w jednym miejscu.
   Pogodo - dopisz!

środa, 3 sierpnia 2011

Halo, halo, Mietku!

   Chusta ostatnio wychodzi nam już bokiem. To nawet nie to, że nie chcemy już nosić z Adamem Antka, tylko że niekoniecznie już w chuście. Motanie tego ponad czterometrowego kawałka materiału robi się już męczące, potrzeba czegoś prostszego w obsłudze, co przydałoby się na wycieczkach np. w góry. Czyli - nosidło.
   Moja koleżanka, mama rocznej córeczki, kupiła sobie niedawno mei-tai'a. To takie miękkie, azjatyckie nosidło: prostokąt + 4 doczepione do niego pasy. O niebo prostsze i szybsze do wiązania niż chusta, łatwo zawiązać sobie dziecko na plecach, no i po prostu ładne są te nosidła. ;) Znalazłam dwie strony internetowe, gdzie zwykłe-niezwykłe kobiety szyją takie "mietki": TULIKOWO oraz PATHI . Pierwsza strona urzekła mnie od razu, nawet napisałam maila do autorki z pytaniem, czy nie zechciałaby uszyć i dla mnie nosidła. Jednak strona od ponad roku nie jest aktualizowana, pani nie odpisała, a z jednego forum chustowo-nosidłowego dowiedziałam się, że już nie szyje nosideł, niestety. W sumie straszna szkoda, bo ma prawdziwy talent i niesamowite pomysły.
   Zatem udałam się pod drugi adres. Trochę się obawiałam takiego zamawiania on-line: wybierasz sobie kolory ze zdjęcia, a cholera wie, jakie one będą w rzeczywistości. No i trzeba autorce przedstawić swoją koncepcję na nosidło - jakie wzory chcemy, jakie tło, jakie pasy, jakie to i tamto... Trochę głowa pęka od ilości rzeczy do wyboru. Ale - jak zawsze - nie taki diabeł straszny. :) W kilku mailach udało mi się z autorką ustalić wszystkie istotne detale, potem przyszło trochę poczekać, aż dziś dostałam w końcu zdjęcia mojego gotowego nosidła! Kolory ponoć nie do końca są adekwatne z rzeczywistością - tło jest brązowe, choć zdjęcia sugerują czerń - ale dla mnie jest PIĘKNE! Nie mogę się doczekać, kiedy w końcu je dostanę (czytaj: w połowie miesiąca, gdy przyjedziemy do Polski na antkowy "roczek"). Od jutra jeszcze 2 tygodnie do wylotu, odliczam, odliczam...
A tak wygląda (nosidło jest dwustronne):

   Antek swoją premierę 'mietkową" już miał, wiązałam go w "mietku" koleżanki, na plecach - macie pojęcie, jakie to jest wygodne? Ponad 11-kilogramowy Antoś wydaje się ważyć znacznie mniej, gdy nosić go na plecach właśnie. Jemu się chyba też spodobało, bo  ostatecznie zasnął wtulony gdzieś pomiędzy moimi łopatkami. ;) Chuście mówimy "pa-pa". Służyła dzielnie jakieś 11 miesięcy.
   Adam przyznaje, że nosidło jest śliczne, ale nie dla niego - on chce coś, co ma sprzączki i klamerki i przypomina bardziej plecak. Znaczy - męskie takie, nie kawałek "szmaty" z paskami. :P Na szczęście PATHI szyje też nosidła ergonomiczne, więc chyba z zamówieniem udamy się pod ten sam adres, co z MT. I wszyscy będą zadowoleni. No... może oprócz mojej mamy, która długo pewnie jeszcze nie będzie mogła przeżyć faktu, że jej wnuczek nie ma swojego wózka. :P Po cichu jednak liczę, że "mietek" urzeknie ją pięknem. No bo piękny jest po prostu. :)

poniedziałek, 1 sierpnia 2011

Pieluszkarnia

   Przenoszenie bloga to ciężka orka na ugorze, ale można w ten sposób odnaleźć sporo ciekawych wpisów i komentarzy. I nadrobić zaległości. Bo dawno, daaaawno temu, obiecałam napisać, jak nam idzie z pieluszkami wielorazowymi, a nic nie napisałam. Będzie teraz, już trochę z perspektywy czasu.
   Kupiłam cały zestaw Naughty Baby, 18 sztuk, w różnych kolorach. Od razu napiszę, że zakup się nie sprawdził. I nie, nie chodzi o to, że wielorazówki są "be". Te konkretne, czyli właśnie Naughty Baby, nie zdały u mnie egzaminu z kilku powodów:
- odciskające się gumki na udach Antka: zastanawiałam się, zwłaszcza pod koniec ich użytkowania, gdy Antek miał jakieś 5 czy 6 miesięcy, czy go to nie boli.
- przeciekanie bokami: pieluszki wielorazowe mają to do siebie, że trzeba je zmieniać częściej niż pampki, bo dziecko nie ma "zawsze sucho, zawsze pewnie". :P Ale NB po prostu były zawsze mokre na bokach, w pachwinach, i po tym można było poznać, że czas na przebranie. A przebierałam średnio co godzinę, czasem co półtorej, także to raczej nie była kwestia higieny, tylko słabej jakości tych pieluszek. Przeciekająca pielucha moczyła każdego bodziaka i spodenki, jakie Antek miał na tyłku, więc trzeba go było przebierać sto tysięcy razy dziennie. Pralka chodziła non stop.
- osiemnaście pieluch to jest tak na styk, jeśli chce się prać co drugi dzień. Dwadzieścia byłoby znacznie lepsze, albo i więcej. No chyba że ktoś pierze każdego dnia, ja nie.
- dla mnie opcja kieszonka chyba jednak nie jest taka fajna. Ale to wiem już po czasie, przy zakupie wydawało mi się, że tak jest wygodniej i szybciej w obsłudze.

Generalnie nie polecam tej firmy. Po porażce z pieluszkami NB przewertowałam całe forum pieluszkowe i wyszło, że trochę się porwałam bez sensu na cały zestaw z jednej firmy od razu. Że to się chyba nikomu nie sprawdziło. Że na początek lepsze są zwykłe tetry + otulacze (takie majteczki, które nie przemakają, zakładane na tetrę), bo otulacza nie trzeba wymieniać przy każdym przebraniu (no chyba, że się zabrudzi kupongiem, wtedy nie ma rady :P), a tetry można kupić mnóstwo i wychodzi taniej. I prać można nawet i co trzeci dzień. Ale to wiem TERAZ. Niestety.

   Wniosek ogólny dla mnie z całego tego doświadczenia płynie taki, że za mało się zapoznałam z tematem i rzuciłam na "kolorki". ;) Mój błąd. Pieluchy już dawno są na Antka za ciasne, ale on też jest wyjątkowo duży. Producent się zarzeka, że te pieluszki mają starczyć na cały okres pieluchowania. Nam nie starczyły. Teraz "jedziemy" na pampkach, które są wygodne, bo prać nie trzeba, ale generują tony śmieci. No i co rusz trzeba je targać ze sklepu, bo schodzą nad wyraz szybko. Jest to wkurzające, ale z drugiej strony dla kogoś może być wkurzające pranie pieluch. Dla mnie pranie było ok, gdy byłam w Polsce. Tutaj mieszkanie mamy mikroskopijne, pralka chodzi głośno jak czołg i nie ma tego gdzie suszyć. Więc może i lepiej, że teraz te pampki mamy. Antek już pewnie nawet NB nie pamięta, na zdjęciach się tylko zachowały.

    Przy drugim dziecku może spróbuję jeszcze raz, ale bardziej "z głową". Zresztą nie wiem. I jedne, i drugie pieluchy mają swoje "za" i "przeciw". Ta porażka pieluszkowa trochę mnie zniechęciła, głównie ze względów finansowych (na NB wydałam ponad 500zł, a teraz i tak kupujemy pampki :/). No zobaczymy. Moja koleżanka nadal stosuje wielorazówki u swojej ponad rocznej już córeczki i sobie chwali. Ale ona ma zupełnie inne niż ja miałam. No mam mieszane uczucia po prostu. Idea jest fajna, ludziom się sprawdza, ale mi się akurat nie udało. I chyba tyle z remanentów, czas pisać bloga na bieżąco, bo się "zapuściłam". :P