niedziela, 30 maja 2010

Pokusa

Ponieważ jak co dnia mam od groma wolnego czasu, z którym nie bardzo jest co zrobić (kiedy ta pogoda się zmieni na słoneczną???), siedzę dużo przy kompie i przekopuję internet w poszukiwaniu informacji ciążowo-okołoporodowych, a także - coraz częściej - o tematyce noworodkowej. Bądź co bądź, to już trzeci trymestr i trochę mi już niecierpliwie. Już by się chciało mieć tego dzieciaczka przy sobie i otaczać go miłością, rozpieszczać itd. Póki jednak radzi sobie sam, wewnątrz mnie, "zbroję się" w przedmioty.
   Temat chusty do noszenia dziecka wraca jak bumerang co tydzień, po każdych zajęciach jogowych. Moje początkowe niezdecydowanie zamieniło się w całkowitą pewność, że chusta MUSI być. :P Pozostała tylko kwestia - jaka? Jak się okazuje, rynek chustowy jest spory, bogaty i różnorodny. Chust jest wiele rodzajów, we wszystkich kolorach tęczy, we wzorki, o różnych długościach. Są też szyte gotowe nosidełka materiałowe oraz takie na stelażu (mój mąż już się zakochał w wizji nosidełka, chusta jest dla niego jednak mało "męska"). Ceny też są różne. Jednym słowem, jak zawsze: lekko nie będzie. Co innego chcieć, a co innego w końcu wybrać ten jeden, jedyny model, tym bardziej, jak się ma o tym pojęcie raczej teoretyczne.
   Niemniej - kusi. Kusi, żeby kupić JUŻ, teraz-zaraz i już mieć, i móc się zachwycać (przez 2 dni pewnie jak siebie znam :P). Kusi, żeby powiększyć ilość rzeczy dla dziecka o kolejną, choć jeszcze czas na zakupy jest. Kusi tym bardziej, że mogę to zrobić w zaciszu domowym, on-line, szybki przelewik i tyle. :P Rozsądek każe się jednak jeszcze wstrzymać, głównie w dwóch powodów:
- za dwa tygodnie w szkole jogi są warsztaty z chustonoszenia. Będzie można sobie podotykać, zobaczyć różne wiązania i różne chusty. Może takie porównanie i organoleptyczny kontakt pozwoli mi podjąć najlepszą decyzję?
- w sumie dobrze by było, żeby Adam też coś miał na ten temat do powiedzenia, choćby w kwestii koloru czy ceny maksymalnej, do której zgadza się w ciemno. :P

   Na chwilę obecną zafascynowały mnie chusty z tej strony: CHUSTA.PL (link jest też po lewej), przede wszystkim wiązane. Moje kolory to te:
 Wbrew pozorom: są różne. :P Ale ja mam po prostu słabość do kolorów słońca. :)

czwartek, 27 maja 2010

Dobry poród

W ostatnią sobotę urodziła moja znajoma z zajęć jogi dla ciężarnych. Parę dni później wysłała maila do wszystkich "jogowych mam" z opisem przeżyć porodowych. To była druga ciąża i drugi poród w jej życiu, mogła zatem porównać obie sytuacje. Pamiętam, że o pierwszym porodzie opowiadała w kategoriach dramatu i traumy: straszliwego traktowania w szpitalu przez personel, nadmiernej medykalizacji. Bardzo bała się rodzić znów w tym samym szpitalu, ale tam miała najbliżej.
   Drugi poród okazał się dla niej cudownym wydarzeniem. Spokojnym, naturalnym, takim, jak chciała i o jakim marzyła. Może dlatego, że praktycznie całą pierwszą fazę porodu spędziła w domu, we własnym łóżku, skupiając się na oddychaniu przeponowym, na dobrym myśleniu o całym procesie porodu i na powolnym otwieraniu się na przyjście na świat swojego dziecka. Do szpitala pojechała już praktycznie na samą końcówkę: od momentu przyjęcia na izbę do porodu upłynęło ponoć jakieś 40 minut. Miała też zapewnioną opiekę "swojej" położnej, która dodatkowo zbudowała nastrój spokoju, zadbała o naturalny przebieg porodu bez "wspomagaczy".
   Cudownie czyta się o takich właśnie porodach: normalnych, bez lęku, przeżywanych w skupieniu, spokoju... Oczywiście to był drugi poród w jej życiu, więc z założenia powinien przebiegać szybciej i sprawniej, ale wiadomo, że statystyki sobie, a i tak każda kobieta jest zupełnie inna. Samej sobie życzę właśnie takiego porodu

wtorek, 25 maja 2010

Czy wierzycie w magię imion?

Z racji nic-nie-robienia i fatalnej pogody, przeglądam neta w poszukiwaniu CZEGOKOLWIEK ciekawego. I trafiłam na taką oto stronkę z opisami imion. Zaciekawiło mnie, co też wiąże się z imieniem dla mojego synalka.

ANTONI

Pochodzenie:  łacińskie (starorzymskie)
Znaczenie imienia: od rzymskiego nazwiska rodowego; pierwotne znaczenie nie jest znane
Liczba dla imienia: 5
Znak zodiaku: Strzelec
Planeta: Jowisz
Imieniny obchodzi:
17 Stycznia, 1 Marca, 10 Maja, 13 Czerwca, 5 Lipca, 24 Października, 7 Listopada, 28 Grudnia

Był w starożytnym Rzymie sławny ród: gens Antonia, czyli ród Antoniuszów. Marek Antoniusz był głównym konkurentem Juliusza Cezara w walce o władzę w Rzymie i zalecał się do Kleopatry. W Imperium Rzymskim to nazwisko szybko stało się imieniem. Tak powstało imię Antoni. Imię to zawędrowało nawet do Egiptu, gdzie żył święty Antoni Pustelnik, mędrzec i mistyk (dziś tacy przetrwali chyba tylko w Indiach...), który w pustynnej samotności musiał się borykać z najazdem diabelskich mocy. Wielu słynnych malarzy malowało Kuszenie Świętego Antoniego, kiedy mieli ochotę narysować potwory i maszkary, których nie ma w rzeczywistości. Inni święci pędzili żywot cichy i spokojny, a akurat św. Antoni musiał toczyć boje z zastępami Szatana. Dlaczego? Wyjaśnieniem może być liczba tego imienia, pięć. Liczba ta daje charakter bardziej odpowiedni dla wojowników, wodzów, artystów i poszukiwaczy przygód, niż dla zamkniętych w sobie pustelników. Piątka to liczba ludzi, którzy kochają życie barwne i urozmaicone, kierują się porywami serca, są pobłażliwi wobec siebie i łatwo wybaczają innym. Kiedy wpadają w złość, to nie mają zahamowań, a gdy kogoś polubią, to również całym sobą. Dlatego też św. Antoni musiał opędzać się od diabłów w tak teatralny sposób.

Antoniowie lubią życie z szerokim gestem, są cenionymi "duszami towarzystwa". Wielu jest wśród nich uzdolnionych gawędziarzy. Lubią się wyróżniać. Nie należą do tych, którzy nikną w tłumie. Jeżeli rodzice nadają synowi to imię, jest to niemal pewną wróżbą, że w życiu będzie on "kimś". Wielu Antonich ma w sobie coś takiego, jakby pochodzili ze starych, arystokratycznych, dobrych rodzin. Dbają o swoją opinię, nie popełniają gaf ani głupstw, znają się na dobrych obyczajach. Wiedzą, jak wiązać krawat i odróżniają Picassa od Matisse'a. Dbają też o to, by ich synowie wyrośli na porządnych ludzi.

Imię Antoni łączy w sobie wpływy Jowisza i Wenus. Dlatego, chociaż najbardziej jest odpowiednie dla mężczyzn ze znaku Strzelca, to równie dobrze służyć będzie Wagom, Bykom i Lwom. Antoniowie z tych znaków to chłopcy do tańca i do różańca. Odpowiednie też jest dla Raków, Wodników i Bliźniąt. Koziorożce i Panny z tym imieniem mogą się okazać zbyt staroświeccy. Barany, Ryby i Skorpiony pod wpływem tego imienia mogą wyrosnąć na szalonych poszukiwaczy przygód, takich, którym najdziwniejsze pomysły przychodzą do głowy.

(za: http://www.imiona.dla-dzieci.org, podkreślenia i pogrubienia moje)

No i jasne stało się, że obarczę syna brzemieniem wielkości i sławy. :P Niech tak będzie. Nie do końca wierzę w proste przypisanie cech charakteru do imienia, ale dobrze poczytać takie optymistyczne prognozy na życie człowieka, który na razie jest jeszcze w brzuszku i jego największym zmartwieniem jest, jak tu wyprostować nogę/rękę w ciasnych warunkach mojego wnętrza. :P

sobota, 22 maja 2010

Komoda

Zagościła w naszym domu parę dni temu. Nowa komoda. Przeznaczenie - ubranka i pierdułki dla Antoszka. :) Akurat tak się pięknie złożyło, że na przedpokoju nr 1 (a mamy tak jakby dwa przedpokoje) był pusty kącik, zwykle zastawiony przez walizkę. Walizka poszła do schowka, a w kącie postawiliśmy mebla. Jest czarny - ok, ja wiem, mało "dziecięcy" kolor. Ale to i tak bez znaczenia, bo nie stoi w pokoju dziecięcym (którego nota bene na razie nie mamy i mieć nie będziemy). Zresztą - bobas raczej nie będzie miał nic przeciwko temu.
   Pięć szuflad miało starczyć z zapasem, a jest praktycznie na styk jeśli chodzi o ilość miejsca. Posegregowane ubranka: osobna szuflada na body, osobna na pajace itd. zajęły całość. Jednym słowem - stało się! Bobas ma już "swoje" miejsce na "swoje" rzeczy w naszym domku. Choć oficjalnie jeszcze tu nie mieszka. :P

Komoda wygląda tak (IKEA rządzi! :P):
Tymczasem bardzo szybko uciekają nam kolejne tygodnie. Właśnie skończyłam 27, co oznacza, że za chwilę dosłownie będzie 30 tyg., a to już jak dla mnie brzmi dość "zaawansowanie". :) Bobas teraz nie tylko kopie z lekka, jak to bywało na początku - on tam po prostu rzuca się po całym brzuchu. Gdy przykładam rękę do brzucha, jestem w stanie wyczuć jego małe rączki pukające i "latające" w brzuszku, szczyt główki... Leżałam dziś rano tak właśnie wyczuwając małego szkraba, który postanowił sobie poranną gimnastykę przeprowadzić, i buzia mi się śmiała od ucha do ucha. To naprawdę niesamowite uczucie: poczuć dziecko tak fizycznie, namacalnie, jako odrębną istotkę mieszkającą w środku mojego ciała. Czekam z utęsknieniem na dzień, kiedy będę mogła go zobaczyć. :)

środa, 19 maja 2010

Darmowa diagnoza a la Onet

Nie było mnie na blogu dwa dni, a tymczasem przetoczyła się tu prawdziwa batalia. Onet postanowił posłużyć się moim blogiem jako "głosem ludu" w sprawie kosztów ciążowo-okołoporodowych, zamieścił linka na głównej stronie - i się zaczęło. Krótki wniosek ogólny nasuwa się taki, że jeśli coś ma podzielić rodaków, to na pewno jest to kwestia pieniędzy. Czyli kto ile i za ile, i dlaczego tyle a nie mniej/więcej.
   Ku mojemu wielkiemu zaskoczeniu dowiedziałam się też wiele o sobie z opinii osób mi zupełnie nieznanych, które w niedzielę nie miały absolutnie nic lepszego w swoim życiu do roboty, jak śledzić linki polecane przez Onet. Dzięki nim dowiedziałam się między innymi, że jestem:
 - żałosna
 - snobistyczna
 - dziadówą
 - wyrodną matką
 - patologią
 - przyszłą klientką MOPS
 - nie kocham swojego dziecka
 - nie powinnam tego dziecka w ogóle mieć
 - moje przyszłe, nienarodzone jeszcze dzieci zostaną alkoholikami przeze mnie
 - itp.

   Kurcze, tyle lat studiów psychologicznych, zaglądania wewnątrz siebie, pytania o to "dlaczego", a wystarczyło tylko napisać coś ciekawego w internecie, jeden dzień - i po wszystkim. :P Niesamowite.

   A szczerze: przednio się bawiłam, czytając komentarze atakujących mnie, z jakiegoś powodu bardzo zdenerwowanych, bogatych mam i tatusiów, jak i Frontu Obrony Kaczuszki. :P Nie, nie przejęłam się epitetami pod moim adresem. Tylko mi się trochę dziwnie i przykro zrobiło, że brak internautom kultury osobistej. Że łatwiej "pojechać po kimś", wyzywając go od czci i wiary, niż wejść w dialog, wymienić poglądy, po prostu podzielić się doświadczeniem. Tym, którzy umieli oddzielić ocenę człowieka od jego poglądów - dziękuję za wpisy. :) Niczego nie kasuję - to ciekawe doświadczenie: zderzyć się z poglądami tak różnych ludzi. A poza tym, choć pewnie nie było to niczyją intencją, mój blog nagle awansował w rankingu Najbardziej Popularne, za co jestem bardzo wdzięczna. :D Nigdy nie byłam AŻ TAK popularna. :P

   Zaczynamy z Antoszkiem siódmy miesiąc naszej wspólnej przygody pod tytułem "ciąża". U mnie wszystko w jak najlepszym porządku, u młodego chyba też, bo kopie i wierci się, aż miło. Mąż nadal zachwycony mną i moim brzuszkiem, 9kg na plusie stanowi dobry wynik jak na ten czas, a seks nadal jest super. :) I byle do słońca.

środa, 12 maja 2010

Ile kosztuje dziecko (i czemu tak drogo)

Kończy się już 6 miesiąc mojej ciąży, a ja myślami jestem już przy porodzie i wszystkim tym, co potem. Ze dwa tygodnie temu rozejrzałam się po domu i ze zgrozą stwierdziłam, że MY JESZCZE NIC NIE MAMY! Nic dla dziecka: ani jednej sztuki ubranka, łóżeczka, wózeczka, nic. Owszem - moja mama dzielnie gromadzi jakieś body i pajacyki, ale to jest U NIEJ, a nie U MNIE. I poczułam przemożną chęć otoczenia się akcesoriami dla niemowlęcia - bo już czas (syndrom wicia gniazda).
   Wpadliśmy z mężem do H&M tak ogólnie się pokręcić i raczej za ubrankami dla siebie, ale wyszliśmy z siatką ubranek dla Antoniego. :) Bo takie śliczne, mięciutkie, stosunkowo niedrogie - miód i cud. A jednak ponad 100zł poszło, a tych ubranek wcale znów tak wiele nie nakupowaliśmy. Wózek... no cóż... wszędzie piszą o tym, jakie to elementy w wózku są najważniejsze i dlaczego, można pooglądać zdjęcia prawdziwych cudeniek we wszystkich kolorach tęczy i się zachwycić... a potem spogląda się na cenę i trochę ręce opadają - 1500zł za wózek, który mi starczy na moment? A to i tak nie najdroższy, bo są i takie po 4 tysiące (przysięgam, że nie wiem, kto to kupuje i po co). Te wózki jeżdżą przodem, tyłem, bokiem, wszystko mają skręcane i przekładane - full wypas. Do tego fotelik samochodowy (bo się w końcu autka dorobiliśmy), który i tak po paru miesiącach trzeba będzie zmienić na większy, bo bobas rośnie, jakieś łóżeczko (to znaczy wiadomo, że nie JAKIEŚ, tylko w ładnym kolorze, z regulacją wysokości, wyjmowanymi szczebelkami itd.) + materac + pościel (minimum 2 komplety) + kosmetyki do pielęgnacji (których mam całą listę wypisanych: mydełka, kremiki, olejki, puderki - niesamowite, ile potrzeba takiej małej istotce). Pieluch nawet nie liczę, bo szkoda gadać. Wiadomo - Pampers rządzi, głównie cenowo. Ufff...
    Może są ludzie, których stać, by sobie wszystko kupić nowe, prosto ze sklepu, którzy mogą podebatować nad zawieszeniem wózka, tym, czy ma wagę (???) i skręcane kółka (pompowane lub nie). Ja nie mogę. Mało tego - nie uważam, żeby wszystkie z tych rzeczy były tak szalenie istotne (zresztą i tak będę nosić małego w chuście, więc temat wózka jakoś mnie najmniej obchodzi). Zapas 100 sztuk używanych ubranek kupiłam w końcu od młodej matki, która ogłaszała się na Gumtree (polecam! Można tam wszystko znaleźć) w cenie tak śmiesznej, że aż mi głupio było. Fotelik podobnie - stan idealny, a za 1/3 ceny rynkowej. Z łóżeczkiem i wózkiem pewnie zrobimy tak samo - ludzie oddają za darmo, za paczkę pieluch albo za jakieś 100zł. Allegro może się przy tym schować i zapaść pod ziemię. Nie kupuję takich pierdół jak przewijak (w IKEI można sobie kupić taki cały mebel, jakby komodę,  gąbeczką na szczycie i różnymi przegródkami poniżej na kosmetyki, pieluchy itd. - jedyne 300zł O.O Na głowę bym musiała upaść, żeby inwestować w coś takiego), jak termometr do mierzenia temperatury wody (???), wyparzacza do butelek itd. Ja wiem - biznes to biznes, rynek się rozwinął i nagle te wszystkie dodatkowe rzeczy stały się podstawowymi, które każda młoda matka i każdy młody ojciec musi mieć, bo inaczej klapa na całej linii rodzicielstwa. Mnie trend "gadżetowy" nie przekonuje. Moje wewnętrzne ja podpowiada mi, że Antek się bez tego świetnie obejdzie. Ja również. A zaoszczędzone pieniądze wydam na to, co jest NAPRAWDĘ niezbędne.
   W każdym razie sezon wicia gniazda uważam za otwarty. :P

niedziela, 9 maja 2010

Kot, czyli substytut dziecka

Od ponad 1,5 roku mam kota. Zawsze chciałam mieć i tuż po ślubie mój mąż sprezentował mi takiego nastroszonego, małego kociaka. Wabi się bardzo oryginalnie: Filemon. :P I doskonale sprawdza się jako przedsmak posiadania małego dzidziusia. :)
   Filek od początku wymagał sporo uwagi. Przyuczanie do załatwiania swoich potrzeb fizjologicznych li i jedynie do kuwety to była droga przez mękę. Pranie zasikanej pościeli, mycie materaca, mycie podłóg, sprzątanie kupek rozlokowanych gdzieś po kątach - przerobiliśmy wszystko. Ponieważ Filek był kotem-znajdą z ulicy, był zarobaczony i w ogólnie nie najfajniejszym stanie. Pokarm musiał być rozdrobniony, z dodatkiem specjalnych leków. Do picia tylko woda, bo po mleku wszystko zwracał, a ja chodziłam i wycierałam za nim podłogę. Poza tym nagle w domu wszędzie pojawiła się jego sierść, a z tapety na przedpokoju zostały tylko marne strzępki - kotuś sobie pazurki ostrzył (chociaż drapaczkę specjalną do tego mu też kupiłam, ale tapeta jednak fajniejsza).
   Problem też tkwił we mnie. Co innego powiedzieć sobie: chcę mieć kotka, a co innego go w końcu mieć i być mu opiekunem 24/7. Codzienne sprzątanie kuwety i wymienianie wody w miseczce na świeżą doprowadzało mnie do szewskiej pasji - jestem mało sumienna, raczej leń. :P Poza tym kotu trzeba poświęcić czas na zabawę, a mały kociak ma NAPRAWDĘ sporo niespożytej energii do zabaw. W kółko w zasadzie mógłby się bawić i wcale się nie nudził. Ciągałam mu więc po ziemi sznureczki, pluszowe myszki, turlałam piłeczki i czułam, że mnie to wykańcza: dzień po dniu, godzina po godzinie...
   I nagle minęło półtorej roku i już mnie nic nie męczy. Kot wyrósł, kuwetę zna i kocha, je normalną karmę, sporo czasu zajmuje się sobą albo śpi... daliśmy radę jednym słowem. Ale nie było lekko. Czy bym się zdecydowała na kota wiedząc, jak będzie? Oczywiście. :) Filek jest najsłodszym stworzeniem pod słońcem i tworzymy piękną parę. :P Kiedy przychodzi się "pomiziać" wieczorem albo zasypia mi na rękach/kolanach/w zagłębieniu łokcia, mrucząc z zadowolenia - nie ma nic piękniejszego. Ogarnia mnie wtedy niesamowita czułość i mruczę mu też, choć pewnie nic z tego nie rozumie: "Mój piękny kotuś, śliczny, najśliczniejszy, moje skarby, jesteś takim pięknym kotkiem...". I tak go lulam do snu i czuję, jakbym już miała małe dziecko. Czasem psotne, to prawda - tapetę na przedpokoju już dawno spisałam na straty. Czasem głupiutkie - gdy nagle zrywa się do biegu przed czymś lub za czymś niewidzialnym, gdy wystraszy się nie-wiadomo-czego itp. Po całym domu walają się jego piłeczki, myszka, kępki futra. Choćby nawet każdy kęs z miski znosił na mój piękny dywan w pokoju i tam go zjadał (wiadomo - z miski nie smakuje tak dobrze, a to, że jest to kawał tłustego mięcha, który zaplami cały dywan pani... pikuś) i rozkopywał moje kwiatki w doniczkach - kocham go, bo jest mój.
   Czy z dzieckiem nie jest podobnie?

sobota, 1 maja 2010

Od zawsze

Mój suwaczek jest zupełnie nieskoordynowany z moją ciążą: najpierw za wcześnie sugerował mi, że dziecko już pewnie kopie, teraz zaniża jego wagę: 500g? Phi! O tej porze tygodnia to waży już pewnie z 700g! Wniosek - Antek do najmniejszych noworodków należał nie będzie. Ale ja też kruszynką nie byłam - może wdał się w mamę?
   Za oknem mleczowo-kwiatowo. A mi właśnie puka w brzuchu mały lokator. Przywykłam do tego tak bardzo, że już prawie nie pamiętam, kiedy nie miałam tego brzucha i tego pukania. Jakbym w ciąży była całe życie. Tylko czasem, jak mijam wyjątkowo zgrabną, szczupłą dziewczynę z płaskim brzuchem, w czymś obcisłym - trochę tęskno, że to na pewno nie zdarzy się dla mnie tego lata. Niemniej mój wystający bębenek stał się czymś tak oczywistym, jak dwie ręce i dwie nogi. Prawdopodobnie też rośnie cały czas, choć trudno to zauważyć będąc z nim w stałym kontakcie 24/7. Tylko czasem, np. na basenie, jak stanę przed lustrem, obserwuję, że brzuch wystaje jakby bardziej niż ostatnio, ale równie dobrze może to być wishfull-thinking. :P
   Przemija powoli szósty miesiąc. Termin, wyznaczony wstępnie na 21 sierpnia, po ostatniej fotce przesunął się na 18 sierpnia. A ja i tak czuję po kościach, że młody postanowi wykluć się nieco wcześniej i psychicznie nastawiam się na połowę miesiąca. Zodiakalny lew. :)