sobota, 19 października 2013

Alergiczka

   Jak Ala była niemowlakiem, dostała jakiejś wysypki. Najpierw na plecach, potem przelazło na brzuch, zaczęło wyłazić pod kolankami... Ewidentnie coś ją uczulało, ale nie szło dojść - co. Jakieś tam moje próby odstawienia nabiału, może orzechów, może kakao... ale wysypka nie schodziła ani na milimetr.
   I kiedyś na śniadanie zrobiłam jajecznicę z pomidorami i Ala zjadła trochę. I zaczęła WYĆ! Drapała się po karku i wyła, płakała, wyginała się, nie szło jej uspokoić. Winę zrzuciłam na pomidory i wywaliłam je z naszej diety. A potem zrobiłam jajka jeszcze raz, tym razem "czyste", bez dodatków i sytuacja powtórzyła się: okropne wycie, płacz, krzyk, spazmy, drapanie po całej szyi, bąble przy stopach jak od oparzenia pokrzywą. Czyli jajka...
   Odrzuciłam z diety wszystko, oprócz kukurydzy, kurczaka, brokuła i oliwy oliwek. Na tym zestawie żyłam przez parę dni, ale wysypka - choć przygasła - nie schodziła. Zaczęłam myśleć, czy mięso z kurczaka nie "leży" przypadkiem zbyt blisko jajek (jedno i drugie od kury), więc należało pozbyć się kurczaka. Ale co wtedy jeść???
   Wpisaliśmy z mężem w GOOGLE "alergia na ciecierzycę", bo chciałam nią zastąpić mięso w swojej diecie. Przeczytałam mnóstwo stron z poradami dla alergików, listy najczęstszych alergenów i doszłam do wniosku, że wszystko uczula - oprócz wody. :P Ale trafiliśmy na fajny test ImuPro, który oczywiście jest mega drogi i niemowlętom zapewne się go nie da zrobić, ale podają listę produktów objętych badaniem (są 4 poziomy testu): http://www.imupro.pl/upload/pdf/ImuPro_schemat.pdf

No i pierwsze dwa poziomy, czyli najbardziej alergizujące produkty,i te troszkę mnie, wywaliłam ze swojej i Ali diety z dnia na dzień. Skóra wróciła do normy w ciągu tygodnia, a my powoli, powoli, co 3-4 dni dokładaliśmy do jadłospisu jeden nowy produkt i patrzyliśmy, czy nic się nie dzieje.

I tak do dziś. Wolno to strasznie idzie, ale Ala jest zdrowa, skórę ma piękną. Jestem teraz mega-ostrożna i nie lecę na "hurra", choć początki tego naszego odstawienia były dla mnie koszmarne, bo w zasadzie mało jadłam, wszystko to, co do tej pory w lodówce mieliśmy stało się zakazane i musiałam układać sobie menu od zera. Wiecie - cieciorka jest fajna, ale jak się ją je codziennie na 3 posiłki, to szlag trafiać zaczyna i tak. ;)

Plusy są takie, że odkryłam na nowo warzywa zielone: jarmuż, szpinak, sałaty różne... Zakochałam się w podsmażonym jarmużu (obecnie już z czosnkiem mogę nawet go zrobić!), jem zdrowo, mięsa prawie wcale (tylko wieprzowina na razie została wprowadzona, a i to tylko dlatego, że w pracy z głodu podjadałam pieczony boczek :P). I odkryłam, że chyba(?) mam jakąś nietolerancję pszenicy czy coś, bo jak zjem jasne pieczywo albo coś mącznego, to brzuch mam rozdęty jak balon, ciężko się czuję, źle mi. Ale testy na żywność to sobie zrobię dopiero po Nowym Roku...

Na dzień dzisiejszy nie jest już źle, bo mogę i marchew, i buraczki, i masło klarowane sobie zrobiłam, jemy pomidory, sezam jest ok, jabłka, truskawki, fasolka szparagowa, kalafior, brokuły... Mam w diecie płatki owsiane, kaszę jaglaną, ogólnie wszystko glutenowe (choć ograniczam ostatnio przez sensacje żołądkowe), więc pieczywo mogę, i naleśniki (bez jajek) sobie robię (na mleku ryżowym albo owsianym), na śniadanie są kaszki z owocami, rodzynki nawet mogę sobie dodać, i morele suszone ostatnio też wprowadziliśmy po dłuuugim embargo na nie...

Brak mi za to niektórych przypraw (na razie mam tylko bazylię, majeranek, lubczyk, czosnek, imbir, kardamon i cynamon), brak mi zup (nie mogę jeszcze pora ani selera), ogórków mi brak, mięsa (np. do spagetti bolognese, bo takie dobre mój mąż robi), zakazane są nadal maliny, cytrusy wszelakie, arbuzy, ananas, wszystko z mleka oczywiście, migdałów mi brak, bo często na mleku migdałowym właśnie gotowałam, albo mielone migdały do kaszki dodawałam rano, coby było bogatsze w tłuszcze i takie tam... No ale jedziemy do przodu, z każdym tygodniem dieta coraz fajniejsza. :) W tym tygodniu mam nowość: TUŃCZYK! Powiem wam, że w życiu mi tak tuńczyk z puszki nie smakował. :P


Walczę z Ewą!

   Miałam masakryczne dwa tygodnie - nie ćwiczyłam nic a nic! Raz włączyłam SKALPEL, ale po 15 minutach go wyłączyłam, bo byłam jakaś taka zrezygnowana, smutna, zmęczona, zła, samotna i w ogóle. Wszystko razem w jednej szklance.
   Ale jednak przeglądam cały czas fanpejdż Ewy na fejsie, oglądam metamorfozy dziewczyn z całej Polski, słucham jej rad i mi żal, że u mnie jakoś nie działa. Oczywiście, ja mam dzieci, pracę, karmię piersią, Ala się budzi po milion razy w ciągu nocy, nie mam chwili dla siebie... wiadomo. To wszystko składa się na permanentny niedobór sił witalnych. I do tego jesień jeszcze, zimno i wieje. No jakby wiadomo to wszystko, ale jednak gdzieś z tyłu głowy ciągle słyszę ten głos, że to żadna, qwa, wymówka! Noż ile można się nad sobą tak użalać i wszystko zwalać na pogodę i zmęczenie??? Ja naprawdę CHCĘ zmiany! CHCĘ!!!

   Więc poprosiłam męża o porady dietetyczne, bo on z siłownią zaprzyjaźniony od lat. I ja od lat słyszę tylko o białku, białku!!!, węglowodanach, indeksie glikemicznym, o posiłkach przed treningiem i po, o tym, żeby co 3h jeść, że na noc nie, że to, że owo... On tam jeszcze ma na podorędziu jakieś szejki proteinowe, jakąś kreatynę i inne cuda, ale mnie odrzuca organicznie po prostu na myśl o piciu czegoś instant. Więc zażyczyłam sobie ułożenie dla mnie diety w oparciu o normalną paszę. ;) No i przy założeniu, że ja nie jem tych jajek i tego kurczaka, którego wszyscy fitnesowcy wcinają pasjami. Na razie mam jakieś takie ogólne wytyczne, ale małż się zobowiązał zrobić to naprawdę w fajny, profesjonalny sposób. Trzymam kciuki za niego i za siebie, żebym potem się tych wytycznych trzymała! ;)

   Bo ja w dzień jem jakoś tak od przypadku do przypadku, jeszcze śniadania to ja-cię-mogę, są codziennie, są zdrowe, fajne, sama je robię, bardzo o nie dbam. Ale po śniadaniu... no to już zgroza po prostu! Najwięcej to jem na noc właśnie, jak już wykąpię Dziabągi i położę je spać, czyli po 21:00. :/ A jak się najem, to potem ciężka się czuję i śpiąca i ćwiczyć mi się nie chce. Bez sensu.

   Więc na chwilę obecną mamy system (od 3 dni :P), że w dni, w które Adam nie ma pracy na noc, to on kąpie dzieci, a ja w tym czasie ćwiczę. :) Albo - tak jak dziś, sobota, Ala śpi, Antoś poszedł z tatą do miasta, to ja myk - i skalpel 2 sobie zapodałam. :) I zaraz obiad lecę robić. O! Dzięki temu ćwiczę znów na pełnych obrotach, codziennie i jakoś tak mi ogólnie lepiej. Że mam wsparcie męża, że znów robię coś dla siebie, że nie odpuściłam (jak tyle razy przedtem). Ewa - walczę dalej!

Antek - dyplomata

   Zrobiłam wczoraj wieczorem na szybko jakieś ciasto z dyni, przepis znalazłam na jakimś blogu. Chodziło o to, żeby było bez jajek, bo Ala na jajka uczulona i obie nie jemy ich w ogóle (a także nabiału, orzechów, kakao i wieeeeelu innnych rzeczy :P).
   Ciasto wyszło dość średnio, szczerze pisząc, i więcej do niego nie wrócę, niemniej jest dość słodkie, bo pieczona dynia jest pycha, a w samym cieście zmieściło się pół szklanki cukru. :P
   Antoś oczywiście dynią samą w sobie gardzi, wyjada tylko słodkie ciasto. Komentarz:

- Bardzo dobre to ciasto, ale mi nie smakuje.

   No i zrozum tu syna. :P

piątek, 11 października 2013

Dobry dzień

Wyspałam się nawet.

Zrobiłam naleśniki z dziećmi rano. Potem praca.

W pracy ok, bez spięć, szybko skończyliśmy.

Potem po prezent i do domku.

Mąż odprowadził dzieci do koleżanki, ja zdążyłam się rozłożyć z niespodzianką.

Mina męża, gdy zobaczył co mam - bezcenna! :D
Tak, kupiłam mężowi gitarę. :) Oboje jesteśmy starymi harcerzami i grać umiemy, choć nie graliśmy na wiośle już od wieeeelu lat. Czas to zmienić! :D

A ja dostałam od Adama piękny bukiet kwiatów i kolczyki - drewniane! - w małym, drewnianym pudełeczku. :)

Zrobiłam się na "bóstwo" i pojechaliśmy do centrum.

Fajna knajpka, w której jeszcze nie byłam. Dobre jedzonko, nastrojowo, pyszna herbatka, spokój...

Później szybkie zakupy prezentu dla kumpelki  w podzięce za opiekę nad naszymi Dziabągami i powrót.

Dziabągi bawiły się świetnie, nie chciały wracać. ;)

Dziabągi do domu spać, mąż też (padnięty, bo wstawał rano do Alutki), a ja skalpelek raz-dwa poćwiczyłam.

O! I to się nazywa dobrze spędzony dzień. :D

środa, 9 października 2013

Drewniana

   Nadciąga wielkimi krokami piąta rocznica ślubu. Matko - naprawdę? PIĘĆ LAT? Już??? Kiedy to tak zleciało??? A już nawet nie chce mi się liczyć, ile się z Adamem znamy i ile jesteśmy razem jako para (bo mąż dłuuuuugo zbierał się w sobie, by się oświadczyć ;)).

   PIĘĆ LAT. Już w ten piątek.

   Chcę, żeby to był dla nas specjalny czas, wyjątkowy. Codzienność straszliwie zabija nas jako parę i myślę, że potrzebujemy trochę pobyć razem, bez dzieci, jako MY, a nie jako rodzice. Planuję kolację we dwoje (dzieci na ten czas przechwyci moja sąsiadka-koleżanka z pracy! :D), mam kupioną sukienkę i dodatki, mam wybrany prezent dla męża (a w zasadzie jest to prezent dla nas obojga, ale to ja go kupiłam i będzie to niespodzianka dla Adasia :)), który trzymają dla mnie w mieście do piątku, bo jest spory i nie szłoby go ukryć niepostrzeżenie w naszym mieszkaniu. A co to? Na razie napiszę tylko, że będzie to coś DREWNIANEGO, gdyż piąta rocznica ślubu to ponoć rocznica drewniana.

Ach! Cieszę się na ten piątek jak dziecko, jestem podekscytowana, planuję drobne detale... Chcę wyglądać szałowo, chcę, żeby było fajnie, spokojnie, romantycznie. 3majcie kciuki, żeby spełniło się choć z połowę tego, na co liczę. :)

Zumbaton za mną!

   W ostatnią niedzielę zostawiłam męża mego z Dziabągami i pojechałam z trzema innymi mamami z naszej okolicy na maraton zumbowy - CZTERY GODZINY skakania, tańca i ogólnie bycia w ruchu, niemal non-stop.
   PRZEŻYŁAM!!! :D

   W zasadzie, patrząc z perspektywy kilku dni, to nie było tak strasznie. Albo te układy jakieś takie proste, albo ja mam jakąś kondycję lepszą dzięki Ewie Ch. (stawiam jednak bardziej na teorię o układach ;P), ale ani zakwasów nie miałam po tej niedzieli ani nic, lekki ból w pachwinach w poniedziałek - generalnie nawet nie ma o czym mówić. ;)

   Ale ogólnie bardzo pozytywnie było: w babskim gronie, przy fajniej muzyce, bez alkoholu bawiłam się świetnie przez 4h i zmęczona, ale szczęśliwa wróciłam do mojej rodzinki, którą dałam radę tylko wycałować, potem szybka kąpiel moja i Dziubasków i padłam w obcjęcia Morfeusza już o 20:00.

   W tym tygodniu zumbę odpuściłam (a była wczoraj), ale planuję min. 4 sesje z Ewą - na tapetę pójdzie "Turbo spalanie", bo skalpel już mi się znudził. ;)