Jak Ala była niemowlakiem, dostała jakiejś wysypki. Najpierw na plecach, potem przelazło na brzuch, zaczęło wyłazić pod kolankami... Ewidentnie coś ją uczulało, ale nie szło dojść - co. Jakieś tam moje próby odstawienia nabiału, może orzechów, może kakao... ale wysypka nie schodziła ani na milimetr.
I kiedyś na śniadanie zrobiłam jajecznicę z pomidorami i Ala zjadła trochę. I zaczęła WYĆ! Drapała się po karku i wyła, płakała, wyginała się, nie szło jej uspokoić. Winę zrzuciłam na pomidory i wywaliłam je z naszej diety. A potem zrobiłam jajka jeszcze raz, tym razem "czyste", bez dodatków i sytuacja powtórzyła się: okropne wycie, płacz, krzyk, spazmy, drapanie po całej szyi, bąble przy stopach jak od oparzenia pokrzywą. Czyli jajka...
Odrzuciłam z diety wszystko, oprócz kukurydzy, kurczaka, brokuła i oliwy oliwek. Na tym zestawie żyłam przez parę dni, ale wysypka - choć przygasła - nie schodziła. Zaczęłam myśleć, czy mięso z kurczaka nie "leży" przypadkiem zbyt blisko jajek (jedno i drugie od kury), więc należało pozbyć się kurczaka. Ale co wtedy jeść???
Wpisaliśmy z mężem w GOOGLE "alergia na ciecierzycę", bo chciałam nią zastąpić mięso w swojej diecie. Przeczytałam mnóstwo stron z poradami dla alergików, listy najczęstszych alergenów i doszłam do wniosku, że wszystko uczula - oprócz wody. :P Ale trafiliśmy na fajny test ImuPro, który oczywiście jest mega drogi i niemowlętom zapewne się go nie da zrobić, ale podają listę produktów objętych badaniem (są 4 poziomy testu): http://www.imupro.pl/upload/pdf/ImuPro_schemat.pdf
No i pierwsze dwa poziomy, czyli najbardziej alergizujące produkty,i te troszkę mnie, wywaliłam ze swojej i Ali diety z dnia na dzień. Skóra wróciła do normy w ciągu tygodnia, a my powoli, powoli, co 3-4 dni dokładaliśmy do jadłospisu jeden nowy produkt i patrzyliśmy, czy nic się nie dzieje.
I tak do dziś. Wolno to strasznie idzie, ale Ala jest zdrowa, skórę ma piękną. Jestem teraz mega-ostrożna i nie lecę na "hurra", choć początki tego naszego odstawienia były dla mnie koszmarne, bo w zasadzie mało jadłam, wszystko to, co do tej pory w lodówce mieliśmy stało się zakazane i musiałam układać sobie menu od zera. Wiecie - cieciorka jest fajna, ale jak się ją je codziennie na 3 posiłki, to szlag trafiać zaczyna i tak. ;)
Plusy są takie, że odkryłam na nowo warzywa zielone: jarmuż, szpinak, sałaty różne... Zakochałam się w podsmażonym jarmużu (obecnie już z czosnkiem mogę nawet go zrobić!), jem zdrowo, mięsa prawie wcale (tylko wieprzowina na razie została wprowadzona, a i to tylko dlatego, że w pracy z głodu podjadałam pieczony boczek :P). I odkryłam, że chyba(?) mam jakąś nietolerancję pszenicy czy coś, bo jak zjem jasne pieczywo albo coś mącznego, to brzuch mam rozdęty jak balon, ciężko się czuję, źle mi. Ale testy na żywność to sobie zrobię dopiero po Nowym Roku...
Na dzień dzisiejszy nie jest już źle, bo mogę i marchew, i buraczki, i masło klarowane sobie zrobiłam, jemy pomidory, sezam jest ok, jabłka, truskawki, fasolka szparagowa, kalafior, brokuły... Mam w diecie płatki owsiane, kaszę jaglaną, ogólnie wszystko glutenowe (choć ograniczam ostatnio przez sensacje żołądkowe), więc pieczywo mogę, i naleśniki (bez jajek) sobie robię (na mleku ryżowym albo owsianym), na śniadanie są kaszki z owocami, rodzynki nawet mogę sobie dodać, i morele suszone ostatnio też wprowadziliśmy po dłuuugim embargo na nie...
Brak mi za to niektórych przypraw (na razie mam tylko bazylię, majeranek, lubczyk, czosnek, imbir, kardamon i cynamon), brak mi zup (nie mogę jeszcze pora ani selera), ogórków mi brak, mięsa (np. do spagetti bolognese, bo takie dobre mój mąż robi), zakazane są nadal maliny, cytrusy wszelakie, arbuzy, ananas, wszystko z mleka oczywiście, migdałów mi brak, bo często na mleku migdałowym właśnie gotowałam, albo mielone migdały do kaszki dodawałam rano, coby było bogatsze w tłuszcze i takie tam... No ale jedziemy do przodu, z każdym tygodniem dieta coraz fajniejsza. :) W tym tygodniu mam nowość: TUŃCZYK! Powiem wam, że w życiu mi tak tuńczyk z puszki nie smakował. :P
I kiedyś na śniadanie zrobiłam jajecznicę z pomidorami i Ala zjadła trochę. I zaczęła WYĆ! Drapała się po karku i wyła, płakała, wyginała się, nie szło jej uspokoić. Winę zrzuciłam na pomidory i wywaliłam je z naszej diety. A potem zrobiłam jajka jeszcze raz, tym razem "czyste", bez dodatków i sytuacja powtórzyła się: okropne wycie, płacz, krzyk, spazmy, drapanie po całej szyi, bąble przy stopach jak od oparzenia pokrzywą. Czyli jajka...
Odrzuciłam z diety wszystko, oprócz kukurydzy, kurczaka, brokuła i oliwy oliwek. Na tym zestawie żyłam przez parę dni, ale wysypka - choć przygasła - nie schodziła. Zaczęłam myśleć, czy mięso z kurczaka nie "leży" przypadkiem zbyt blisko jajek (jedno i drugie od kury), więc należało pozbyć się kurczaka. Ale co wtedy jeść???
Wpisaliśmy z mężem w GOOGLE "alergia na ciecierzycę", bo chciałam nią zastąpić mięso w swojej diecie. Przeczytałam mnóstwo stron z poradami dla alergików, listy najczęstszych alergenów i doszłam do wniosku, że wszystko uczula - oprócz wody. :P Ale trafiliśmy na fajny test ImuPro, który oczywiście jest mega drogi i niemowlętom zapewne się go nie da zrobić, ale podają listę produktów objętych badaniem (są 4 poziomy testu): http://www.imupro.pl/upload/pdf/ImuPro_schemat.pdf
No i pierwsze dwa poziomy, czyli najbardziej alergizujące produkty,i te troszkę mnie, wywaliłam ze swojej i Ali diety z dnia na dzień. Skóra wróciła do normy w ciągu tygodnia, a my powoli, powoli, co 3-4 dni dokładaliśmy do jadłospisu jeden nowy produkt i patrzyliśmy, czy nic się nie dzieje.
I tak do dziś. Wolno to strasznie idzie, ale Ala jest zdrowa, skórę ma piękną. Jestem teraz mega-ostrożna i nie lecę na "hurra", choć początki tego naszego odstawienia były dla mnie koszmarne, bo w zasadzie mało jadłam, wszystko to, co do tej pory w lodówce mieliśmy stało się zakazane i musiałam układać sobie menu od zera. Wiecie - cieciorka jest fajna, ale jak się ją je codziennie na 3 posiłki, to szlag trafiać zaczyna i tak. ;)
Plusy są takie, że odkryłam na nowo warzywa zielone: jarmuż, szpinak, sałaty różne... Zakochałam się w podsmażonym jarmużu (obecnie już z czosnkiem mogę nawet go zrobić!), jem zdrowo, mięsa prawie wcale (tylko wieprzowina na razie została wprowadzona, a i to tylko dlatego, że w pracy z głodu podjadałam pieczony boczek :P). I odkryłam, że chyba(?) mam jakąś nietolerancję pszenicy czy coś, bo jak zjem jasne pieczywo albo coś mącznego, to brzuch mam rozdęty jak balon, ciężko się czuję, źle mi. Ale testy na żywność to sobie zrobię dopiero po Nowym Roku...
Na dzień dzisiejszy nie jest już źle, bo mogę i marchew, i buraczki, i masło klarowane sobie zrobiłam, jemy pomidory, sezam jest ok, jabłka, truskawki, fasolka szparagowa, kalafior, brokuły... Mam w diecie płatki owsiane, kaszę jaglaną, ogólnie wszystko glutenowe (choć ograniczam ostatnio przez sensacje żołądkowe), więc pieczywo mogę, i naleśniki (bez jajek) sobie robię (na mleku ryżowym albo owsianym), na śniadanie są kaszki z owocami, rodzynki nawet mogę sobie dodać, i morele suszone ostatnio też wprowadziliśmy po dłuuugim embargo na nie...
Brak mi za to niektórych przypraw (na razie mam tylko bazylię, majeranek, lubczyk, czosnek, imbir, kardamon i cynamon), brak mi zup (nie mogę jeszcze pora ani selera), ogórków mi brak, mięsa (np. do spagetti bolognese, bo takie dobre mój mąż robi), zakazane są nadal maliny, cytrusy wszelakie, arbuzy, ananas, wszystko z mleka oczywiście, migdałów mi brak, bo często na mleku migdałowym właśnie gotowałam, albo mielone migdały do kaszki dodawałam rano, coby było bogatsze w tłuszcze i takie tam... No ale jedziemy do przodu, z każdym tygodniem dieta coraz fajniejsza. :) W tym tygodniu mam nowość: TUŃCZYK! Powiem wam, że w życiu mi tak tuńczyk z puszki nie smakował. :P