Wylecieliśmy z Dublina do Polski 3 grudnia i pobędziemy na ziemi ojczystej do 20 stycznia. Dłuuuugo. Jestem tu na razie 1,5 tygodnia, ale już czuję, że chcę wracać do MOJEGO domu. Bo tutaj... tutaj to już nie jestem u siebie. I moje dzieci też nie.
Przede wszystkim brak przestrzeni, bo tu raptem dwa małe pokoje i kuchnia. Ani się gdzie bawić, ani gdzie pobiegać. A bawić się i biegać bardzo by chciał. Niestety nie za bardzo ma kto z nim biegać: babcia jest w amoku przedświątecznym już, ja tak trochę z doskoku od Ali, a dziadek ogląda całymi dniami sport w tiwi i to jest jego priorytet. Bynajmniej nie zabawa z wnukiem.
Antoś jest na każdym kroku upominany i napominany, że ma być cicho, bawić się "grzecznie" i ogólnie najlepiej chyba, żeby go w ogóle nie było. Bo dziadek ogląda sport i to jest Bardzo Ważna Sprawa, a dziecko niech się samo czymś zajmie. Bajkę niech ogląda, choćby i dwie godziny. :/ No i Antek ogląda, bo przynajmniej tych bajek nikt mu nie zabrania, nikt się go wtedy nie czepia i jest bezpiecznie.
Antoś musi jeść "ładnie" i bez ociągania, bez sprzeciwów, bez zabawy. "Jedzenie to nie zabawa" - mówi dziadek. Dziadkowi hałas przy stole przeszkadza, bo sportu nie słychać z tiwi. :/
Ala generalnie leży i za bardzo nie przeszkadza, albo śpi sobie w chuście. Więc ją upupiania omija na razie, choć większych zachwytów nad nią też nie ma, bo przecież tiwi i sport. :/
I te txty do mojego starszego dziecka od dziadka i od babci (bo jej coś na mózg padło, jak tu wróciła, u nas się chyba bardzo hamowała i starała wpasować w nasz styl wychowawczy, a tu już od razu na stare koleiny...): "Przestań krzyczeć, bo Cię na balkon wystawię", "Nie wolno tego ruszać" (ten txt jest najczęstszy, po kilka razy dziennie, bo u dziadków NIC nie wolno ruszać, dom-muzeum), "Jak ty się zachowujesz!?", itd. w podobnym klimacie. Trochę dziadków próbuję nawracać, ale wiem, że to walka z wiatrakami i nikogo już nie zmienię i nic mu nie przetłumaczę.
Byle do świąt, wtedy Adam przylatuje. A potem byle do tego 20 stycznia i w samolot do domu.
To nie jest też tak, że nic tu kompletnie nie ma fajnego dla Antka, bo jest ŚNIEG. Więc codziennie wychodzę z nim na długie spacery, wygrzebaliśmy z piwnicy sanki, rzucaliśmy się śnieżkami, robiliśmy ślady na śniegu i takie tam. Jeżdżę z Antkiem i z babcią na taki płatny plac zabaw w galerii handlowej, gdzie młody może sobie pobiegać, poskakać, powspinać się i pozjeżdżać. Ale codziennie się nie da, bo to daleko, no i moje finanse nie są nieskończenie wielkie. Każdego dnia staram się, by oprócz swoich Ważnych Spraw (a mam ich tu w PL sporo, naprawdę...) znaleźć dla Antka coś fajnego do roboty, by się z nim godzinkę dziennie pobawić albo nawet te bajki razem pooglądać, tylko on i ja. Wtedy dla odmiany zaniedbane lekko jest młodsze moje dziecię, ale ona się nie skarży - chłonie dźwięki i obrazy z nowego dla niej otoczenia, więc niejako ma swoje "rozrywki". ;)
Tylko szkoda, że dziadkowie tacy mało zaangażowani, a już mój tata to jest po prostu mistrzem w olewaniu swojej rodziny. :/