niedziela, 26 sierpnia 2012

Sierpniowy wór obfitości

   W tym miesiącu moje dziecko doświadcza różnorodnych wrażeń w takim natężeniu, jakie nie miało miejsca chyba w poprzednich miesiącach. Straszliwie wypełniony aktywnościami jest ten miesiąc, głównie aktywnościami pozadomowymi. Ale to chyba ogólna specyfika lata: że cieplej, że aż się chce być na dworze, że wtedy wszystko kwitnie, żyje, lata, chodzi i można dziecku tyle pokazać.

1. Byliśmy w ZOO. I to jakieś już 2 tygodnie temu, ale jakoś mi się nie złożyło o tym osobnej notki napisać. W zeszłym roku też byłam w Antolkiem w zoo, ale wtedy on nie miał jeszcze roczku nawet, właśnie nauczył się chodzić i najlepsze z całego zoo to było uciekanie nie w tą stronę, w którą ja chciałam iść oraz zbieranie kamieni i liści z ziemi. Zwierzątek chyba nawet Antoś nie dostrzegł.
Co innego tym razem! Wyjście do zoo z dwulatkiem naprawdę ma sens! :) Dziecko zna już słowa na wiele różnych gatunków zwierząt, aktywnie ich wypatruje, cieszy się, gdy je dostrzeże. Można też skorzystać z wycieczki w celu poszerzenia słownictwa o takie słowa jak "tapir" czy "antylopa". ;) Pogoda nam się super udała tego dnia, nie umęczyliśmy się jakoś szczególnie, dzieć zdrzemnął się w wózku gdzieś w drugiej połowie zwiedzania, by obudzić się jeszcze na obejrzenie "małego zoo", czyli zwierzątek wiejskich. Były kurki, krówki, świnki, kozy i owce, prawie że na wyciągnięcie małych rączek. :) A mama krówka akurat PUBLICZNIE karmiła piersią swojego cielaczka, więc dodatkowo Antoś mógł się naocznie przekonać, że nas-ssaków jest więcej. :)

2. Byliśmy na festiwalu żaglowców wczoraj. W Dublinie jest "Tall Ships Races", czyli regaty wielkich żaglowców. Można przejść się do doków, wejść na pokład pięknych statków, zrobić sobie masę fajnych zdjęć, dostać pieczątkę z każdego żaglowca, kupić czapeczkę marynarza, zjeść jakieś dziwactwa z grilla itd. No po prostu festyn pełną gębą. Nabrzeże pełne ludzi, przeważają rodziny z dziećmi. Nam udało się wejść na pokład jednego statku z Meksyku (kolejki są naprawdę zabójczo długie), obejrzeć wszystkie zacumowane żaglowce z poziomu ulicy (i zrobić im zdjęcia), zjeść jakieś hot-dogi, a potem była przejażdżka wielkim kołem młyńskim (bo - jak to na festynie - nie może zabraknąć lunaparku i różnych karuzeli ;)). Antoś wolał iść na to koło sto razy bardziej niż kupić jakąś-tam czapeczkę marynarza/pirata i zgodziłam się. W zasadzie to chyba ja bardziej chciałam, żeby on tą czapkę miał (bo takie ładne były...) niż on sam. A ponieważ to miała być frajda dla niego - była karuzela. :) No i było dużo "odał". :D A to jest zawsze szał w przypadku mojego kaczorka. :)

3. Była impreza urodzinowa, bardzo udana. Opisywać już nie będę, bo notka jest na ten temat.

4. Dziś byliśmy na dłuuuugim spacerze wzdłuż południowego kanału, gdzie Antoś widział ludzi płynących kajakami, karmił kaczki i gołębie... Spacer biegł aż do miejsca pracy tatusia, gdzie Antoś mógł podziwiać pływające w stawie rybki, widział swojego pierwszego chyba w życiu grzyba rosnącego w naturalnych warunkach (a nie kupne pieczarki w pudełku), odnalazł dwa ślimaki i pająka na pajęczynie. Ślimaki schowane były "odomu" (czyli w domu, w sensie - w skorupce swojej), a tatuś pracuje w "łał odomu" (w dużym budynku/domu). Dla porównania - Antoś czasem przychodzi z tatą do mojej kawiarni na jakiś szybki lunch , więc młody wie, gdzie mama pracuje i co robi. W języku dwulatka "mama buła", czyli mama pracuje w kawiarni i robi bułeczki. :P

5. Byliśmy całą rodziną w kinie, pierwszy raz zresztą. Wielkie wrażenie, chyba dla całej naszej trójki. I bardzo pozytywne. :)

Wygląda na to, że mamy jakby dwa wielkie "cosie" w każdym tygodniu niemal, a jeszcze jeden tydzień sierpnia nam został. Ja już co prawda na ostatnich nogach, ale dla ukochanego szkraba wszystko mogę, więc i to zoo przeszłam całe o własnych siłach (ponad 3h), w te doki wczoraj (4h), i dzisiaj ten kanał i całą drogę do domu (4,5h). Ruchu mi zdecydowanie nie brakuje. :P I po pracy często gęsto jeszcze jest wyprawa do parku na taki fajny, duży plac zabaw (często połączone z karmieniem kaczek w tymże parku, bo jest tam duży staw) albo bieganie po podwórku za dzieckiem uciekającym na samochodziku biegowym, które krzyczy do mnie "mama pap" (mamo, łap mnie). Ciekawa jestem, czy nadal będę taka skora do wycieczek i szaleństw z moim dzieckiem, jak się kijanka w końcu wykluje. Bo to już niedługo, oj, niedługo...

6 komentarzy:

  1. juz 37 tc a Ty jeszcze masz sily na takie wycieczki? No super, super :) Te doki tez bym chetnie pozwiedzala, mimo 4h spaceru, choc przyznam ze wczoraj nas nie bylo 1h30 i myslalam ze padne, tyle ze mielismy najpierw z gorki, a pozniej pod nia i moze to mnie tak wykonczylo ... :)

    Super ze Antek tak lubi spacery, tez musze pomyslec o jakims zoo dla Niunki, bo raz bylismy ale tez jeszcze roku nie miala :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No powiem Ci, że sił coraz mniej, ale staram się dać radę, bo póki pogoda jest, to aż żal siedzieć w domu. A w Dublinie pogoda słoneczna to rzadkość. ;)

      Zoo polecam wielce! Dzieciaki naprawdę mają już z tego frajdę. :)

      Usuń
  2. Nie ma Malty pod ręką, żeby ją można było obejść na przyspieszenie porodu, ale Antek Ci widzę zapewni skrócenie czasu oczekiwania:D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Niom. :) Toteż dlatego ciągle się upieram, że urodzę przed 19 września. W ogóle tej daty pod uwagę nie biorę, byle młoda dotrzymała do piątku, potem jest mi totalnie wszystko jedno. Byle szybko. :P

      Usuń
    2. Jak tak dalej pójdzie, to nawet do 14 nie dotrzymasz;) Ale 7 byłby ładną datą:)

      Usuń
    3. Kochana, dla mnie "dead-line" to jest 10 września. :P Sobie w ogóle nie wyobrażam, że po tej dacie jeszcze będę w ciąży. :P W zasadzie dziś to mam taki stan, że chcę rodzić JUŻ, zaraz. Bo mam już dosyć.

      Usuń