czwartek, 13 grudnia 2012

U dziadków

   Wylecieliśmy z Dublina do Polski 3 grudnia i pobędziemy na ziemi ojczystej do 20 stycznia. Dłuuuugo. Jestem tu na razie 1,5 tygodnia, ale już czuję, że chcę wracać do MOJEGO domu. Bo tutaj... tutaj to już nie jestem u siebie. I moje dzieci też nie.
   Przede wszystkim brak przestrzeni, bo tu raptem dwa małe pokoje i kuchnia. Ani się gdzie bawić, ani gdzie pobiegać. A bawić się i biegać bardzo by chciał. Niestety nie za bardzo ma kto z nim biegać: babcia  jest w amoku przedświątecznym już, ja tak trochę z doskoku od Ali, a dziadek ogląda całymi dniami sport  w tiwi i to jest jego priorytet. Bynajmniej nie zabawa z wnukiem.
   Antoś jest na każdym kroku upominany i napominany, że ma być cicho, bawić się "grzecznie" i ogólnie najlepiej chyba, żeby go w ogóle nie było. Bo dziadek ogląda sport i to jest Bardzo Ważna Sprawa, a dziecko niech się samo czymś zajmie. Bajkę niech ogląda, choćby i dwie godziny. :/ No i Antek ogląda, bo przynajmniej tych bajek nikt mu nie zabrania, nikt się go wtedy nie czepia i jest bezpiecznie.
   Antoś musi jeść "ładnie" i bez ociągania, bez sprzeciwów, bez zabawy. "Jedzenie to nie zabawa" - mówi dziadek. Dziadkowi hałas przy stole przeszkadza, bo sportu nie słychać z tiwi. :/
   Ala generalnie leży i za bardzo nie przeszkadza, albo śpi sobie w chuście. Więc ją upupiania omija na razie, choć większych zachwytów nad nią też nie ma, bo przecież tiwi i sport. :/
   I te txty do mojego starszego dziecka od dziadka i od babci (bo jej coś na mózg padło, jak tu wróciła, u nas się chyba bardzo hamowała i starała wpasować w nasz styl wychowawczy, a tu już od razu na stare koleiny...): "Przestań krzyczeć, bo Cię na balkon wystawię", "Nie wolno tego ruszać" (ten txt jest najczęstszy, po kilka razy dziennie, bo u dziadków NIC nie wolno ruszać, dom-muzeum), "Jak ty się zachowujesz!?", itd. w podobnym klimacie. Trochę dziadków próbuję nawracać, ale wiem, że to walka z wiatrakami i nikogo już nie zmienię i nic mu nie przetłumaczę.
    Byle do świąt, wtedy Adam przylatuje. A potem byle do tego 20 stycznia i w samolot do domu.

   To nie jest też tak, że nic tu kompletnie nie ma fajnego dla Antka, bo jest ŚNIEG. Więc codziennie wychodzę z nim na długie spacery, wygrzebaliśmy z piwnicy sanki, rzucaliśmy się śnieżkami, robiliśmy ślady na śniegu i takie tam. Jeżdżę z Antkiem i z babcią na taki płatny plac zabaw w galerii handlowej, gdzie młody może sobie pobiegać, poskakać, powspinać się i pozjeżdżać. Ale codziennie się nie da, bo to daleko, no i moje finanse nie są nieskończenie wielkie. Każdego dnia staram się, by oprócz swoich Ważnych Spraw (a mam ich tu w PL sporo, naprawdę...) znaleźć dla Antka coś fajnego do roboty, by się z nim godzinkę dziennie pobawić albo nawet te bajki razem pooglądać, tylko on i ja. Wtedy dla odmiany zaniedbane lekko jest młodsze moje dziecię, ale ona się nie skarży - chłonie dźwięki i obrazy z nowego dla niej otoczenia, więc niejako ma swoje "rozrywki". ;)
   Tylko szkoda, że dziadkowie tacy mało zaangażowani, a już mój tata to jest po prostu mistrzem w olewaniu swojej rodziny. :/

16 komentarzy:

  1. dom muzeum - dobrze powiedziane - taki sam jest moj dom w PL. I tez najlepiej zeby mojego syna nie bylo, bo przeciez jakze to tak bawic sie z dzieckiem? codziennie????
    ale ode mnie wymagali jeszcze pomocy w domu (nie wiem jakiej bo do dzis sie nie dowiedzialam) w domu bo przeciez w gosciach jestem..
    WTF?
    a ja myslalam ze prawem goscia sie goscic..
    rzygam (wybacz słownictwo) Polska i nigdy wiecej nie spedze tam wiecej niz dwa tygodnie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wierz mi, doskonale Cię rozumiem. Ja już wiem, że nie spędzę tu nigdy więcej jak tydzień sama z dziećmi. Ale na razie mam w perspektywie jeszcze 5 tygodni... :/

      Usuń
  2. Ojej... Widzę że nie tylko ja mam traumę zw z rodzicami :P
    Ciebie też tak traktowali, jak byłaś mała?
    Z drugiej strony może mniej wkurzające takie jawne olewanie, niż udawanie, że jest się super i wbijanie noża w plecy (wersja mojej słodziutkiej teściowej, która tylko za moimi plecami rozpowiada, jak to mam brudno w domu). Ech, dramat. Dobrze Wam, że macie dom tak daleko!
    Btw podziwiam, że mimo to odważyłaś się przylecieć tu z dziećmi, nie wiem, czy ja dałabym radę...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Generalnie przeważyły kwestie finansowe, bo inaczej na pewno bym na tak długo nie została. Ale bilety w okresie okołoświątecznym niebotycznie drogie są, więc wylatujemy dłuuugo po Nowym Roku i też dłuuugo przed Wigilią przylecieliśmy.

      Jest to dla mnie wielka lekcja na przyszłość. A na razie ćwiczę cierpliwość i optymizm.

      Usuń
  3. Jeszcze nie mam tego typu problemów..i nie wiem jak moi rodzice by się zachowali wobec moich dzieci..
    Dziwię się z tym domem jak muzeum - bylam w kilku takich i na prawdę jak muzeum ! Zawsze czysto , nic nie może być przestawione . Podziwiam Ciebie , że masz tyle cierpliwości ! ! bo gdybym ja byla w takiej sytuacji to bym nie wytrzymała i gdzieś pojechała..
    Pozdrawiam !
    olunias0@poczta.onet.pl

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wcale nie mam tak dużo cierpliwości, Olu. A jechać nie mam gdzie i jak na razie. Kieruje mną pierwotny instynkt samozachowawczy: byle przetrwać. :P

      Usuń
  4. Koszmar. Współczuję.
    Jednak nie wydaje mi się, żeby przynależność państwowa konkretnego domu miała decydujący wpływ na to, jak się w nim gości i/lub dzieci traktuje.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A to ja gdzieś w poście sugeruję, że to jest wybitnie polska specyfika? O.O

      Usuń
  5. Hej Aniu,

    no to wyrazy współczucia... Akurat moi rodzice nie robią z domu muzeum, choć moja mama ma zapędy ("no znowu wyrzucasz te kulki z baseniku??"), które na szczęście studzi mój tata ("no co się stanie złego? przecież to nie są jajka" itp). Leo jest też mistrzem w budowaniu konstrukcji z encyklopedii i innych książek kurzących się na półkach i dziadków. Więc nie mogę narzekać.

    Z tekstami moja mama się hamuje. Kiedyś, jak Leo był rozdrażniony przy wyjściu to powiedziała: "Ale jesteś zły!" no i zganiłam ją za to, przypominając właściwe znaczenie słowa "zły".

    No i wielka szkoda, że jednak nie uda nam się spotkać :( Ale co zrobić.

    Pozdrowionka!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No wiem, Marysiu, ja też żałuję, bo się już napaliłam na to nasze spotkanie... :/ No nic, widocznie musisz do Dublina przylecieć. ;)

      Usuń
  6. ojej, to takie trudne, bo najbliższa rodzina, a tak się drogi rozchodzą...tyle dylematów i kompromisów, ale wytrzymacie :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dokładnie tak jak piszesz. Odliczam dni i tygodnie - jeszcze 5 tyg...

      Usuń
  7. Ja mam podobnego teścia i ojca do Twojego. Pytają kiedy przyjedziemy, dbają o kontakty ale po przyjeździe dzieci cierpliwości wystarcza do czasu pierwszego jęknięcia i marudzenia. A nie daj Boże jak sięgną po pilota lub karty w dekoderze - toż to przecież atak na świętość domową:).
    Nie widzę tu związku pomiędzy z Polską, bo nie jestem na emigracji. Tacy po prostu są panowie w średnim wieku (nie wszyscy), dla których dzieci mają być przede wszystkim grzeczne i zajmować się sobą, ku uciesze rodziców i dziadków. I z dala od telewizora - no chyba, że seryjkę bajeczek, tak z 2 godzinki.
    Znam jednak dziadków, którzy odkryli dzieci właśnie kiedy zostali dziadkami, sami stwierdzając, że gdy zostawali ojcami tak tego nie odczuwali. No chyba nie w naszym przypadku. Trzymaj się (czasem z dala od nich)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No coś jest na rzeczy z tą świętością. Jakby telewizor był ołtarzem w domu. Jest mi to bardzo obce, bo my nie mamy w ogóle tiwi z mężem, nie potrzebujemy.

      Usuń
  8. Ja Cię podziwiam, już bym miała przebukowany samolot by wracać z mężem.

    OdpowiedzUsuń
  9. Dziadek przyzwyczaił się do tego, że był sam w domu z babcią, więc wnuczek zakłóca jego rytm dnia. Ciężko kogokolwiek zmuszać do zwrócenia uwagi na dziecko. Poza domem nie można się swobodnie bawić, więc panuje nuda.

    OdpowiedzUsuń