środa, 4 kwietnia 2012

Kwestia zaufania?

   Po powrocie z PL mam mieszane uczucia. Jak zwykle zresztą. Z jednej strony - dobrze pobyć u rodziców, dać się odciążyć od gotowania i sprzątania, Antkowi dać okazję do kontaktów z dziadkami, dziadkom - do kontaktów z jedynym wnukiem...
   Nie da się jednak ukryć, że nasze (moje i moich rodziców) podejście do rodzicielstwa jest KOMPLETNIE różne. Przez 3 dni byłam obok tego i pozwalałam w zasadzie im radzić sobie z Antkiem tak, jak uznają za stosowne (i z jego reakcjami na te próby :P). Ale czwartego dnia zaczęło mi to już przeszkadzać, a piątego dziękowałam światu, że już wyjeżdżamy, bo kłótnia między mną a moją mamą byłaby nie do uniknięcia.
   Przede wszystkim: wszechobecne "no jedz ładnie". Dziecko ma w kółko jeść. Babcia biegająca za nim z łyżeczką po pokoju, żeby zjadł do końca jajko (którego nie chciał). Podtykanie pod nos co chwila przekąsek. Dla dziecka z gorączką - propozycja ciasta (??). I komentarze przy jedzeniu, non-stop: "No jedz ładnie, jedz, no zobacz, jak mama ładnie je, O! Jak ładnie jesz! No ślicznie, no jedz, jedz, mięsko zjedz, no zobacz - tu masz." Moje dziecko chyba trochę zgłupiało z tego wszystkiego, bo w domu od zawsze je samo, je, kiedy chce i tyle, ile chce i żadnych dodatkowych zachęt z naszej strony nie potrzebuje (a kto czyta moje wypociny to wie, że Antek przejawia OGROMNY apetyt). A babcia z dziadkiem jak nawiedzeni jacyś na punkcie jedzenia. Jeszcze rozumiem, że mogliby być przewrażliwieni, gdyby Antek był jakiś chudy, "niejadkowy" czy coś, ale nic z tych rzeczy. Skąd więc ta jedzeniowa paranoja? No i to rozdrabnianie wszystkiego do konsystencji papki, krojenie kotlecika mielonego na milion miniaturowych kawałeczków... Rany, Antek ma prawie 20 miesięcy! Ma 16 zębów, UMIE GRYŹĆ!
   No kosmos.
   Druga rzecz: pełna kontrola nad dzieckiem. "Nie, tego nie ruszaj, tu nie idź, nie - tego nie wolno, to zostaw - tu masz piłkę, tym się baw." A tu nowe tereny, mnóstwo nowych mebli i sekretnych szuflad pełnych skarbów, a oni ciągle z tą piłką. A Antek chce pilota od tv obsługiwać, bo takiego cuda w domu nie ma (tak, tak, nie mamy TV, WYOBRAŻACIE SOBIE?! :P). A on chce zobaczyć, do czego babci włóczka służy. Nie, nie i nie. Dom jest do oglądania, ale dotykać nie wolno. Niczego. Muzeum.
   No ale OK - ich przestrzeń, ich reguły.
   Najgorsze - bieganie za dzieckiem wszędzie i "pomaganie" mu, nawet, jeśli o tę pomoc nie prosi albo wręcz w ogóle jej nie potrzebuje. Na placu zabaw - zero samodzielnej zabawy dziecka, bo babcia cały czas ogranicza pole manewru w imię bezpieczeństwa. I do mnie w kółko: "Ania, no patrz na niego, zobacz, gdzie on idzie, przecież zaraz z tego spadnie!" Mówię, że Antek nie jest głupi, zna swoje ograniczenia, zresztą patrzę na niego cały czas (ale nie krążę koło niego jak sęp). Mama: "Ale to jest DZIECKO!" I biegnie wnuka ratować z nieistniejących opresji, mnie pewnie mając za matkę wyrodną i olewającą.
   Antek na spacery z babcią wychodzić nie lubił. Nie mogłam się pokapować aż do przedostatniego dnia, gdy wyszłam z nim na plac zabaw sama, bez towarzystwa babci i dziadka - dziecko szczęśliwe, radosne, 2h lata po placu zabaw i nie ma dość. Wspina się, buja, zjeżdża, skacze, dotyka piasku, trawy, siedzi na ziemi, bawi się jakimś porzuconym przez inne dziecko autkiem. Jest w raju. Robi to SAM, tak, jak on chce, a ja po prostu jestem do obserwacji i podziwiania jego samodzielności. Wracamy z placu przeszczęśliwi oboje. I dopiero wtedy do mnie dociera, że to może chodzić o babciną nadopiekuńczość. Że Antka to złości i dlatego jest marudny. Bo czuje się nadmiernie ograniczany. Bo babcia nie bierze pod uwagę jego "chcenia" i "nie-chcenia", tylko swoje. A szkoda.
   Ja wiem, że moja mama taka jest. Z niczyim zdaniem się nie liczy, zawsze wie lepiej, w ogóle mało umie słuchać drugiej osoby, za to zawsze pierwsza ma "dobre rady" w pogotowiu. Jest totalnie skoncentrowana na sobie. Inni mają jeść, ubierać się, robić i mówić to, co mamie odpowiada. W takim domu ja wyrastałam, co - uwierzcie - nie buduje zbytniego poczucia własnej wartości i pewności siebie. Ale i tak byłam uparta jak stado osłów i robiłam po swojemu, choć wiele mamy txtów i przekonań zostało ze mną do dziś, przeszczepione, niby-własne, bo słuchane przez kilkanaście lat.
   Antolka wychowujemy inaczej. Liczymy się z nim, jego małym zdaniem, jego coraz większymi przejawami własnej woli. Ufamy, że nie chce nam robić na złość ani się zabić celowo. Wierzymy, że jest zdolny do podejmowania decyzji, nawet, jeśli bywają błędne, bo tak właśnie nauczy się podejmować dobre decyzje z przyszłości. Wspieramy jego zainteresowania i np. jeśli chce przez godzinę w kółko wchodzić i schodzić po schodach, a wszystkie okoliczne zjeżdżalnie, huśtawki i inne Super Atrakcje dla dzieciaków ma głęboko gdzieś- to niech tak będzie. Jesteśmy pod ręką w-razie-czego, ale nie osaczamy dziecka w imię źle pojętej opieki. Mam wrażenie, że to świetnie działa. Bardziej bym się umordowała ciągle nadzorując i kontrolując moje dziecko, niż po prostu podążając za nim i jego potrzebami. Nie umiem tego niestety przetłumaczyć moim rodzicom. Może to wynika właśnie z tego braku zaufania do dziecka - że jest dość mądre, by zrobić coś samo, że wręcz MUSI samo zrobić wiele rzeczy, by się ich po prostu nauczyć, bo nie ma nic lepszego niż nauka przez doświadczenie (zamiast wykładów).
   W każdym razie wizyta nas częściowo zestresowała. Dobrze jest wrócić na swoje, choć tutaj nie mam dwóch dodatkowych par rąk i oczu, które mogą przechwycić dziecko, gdy ja potrzebuję zrobić coś bez niego. Trudno - coś za coś. Do PL już się w tym roku nie wybieram, więc ten kontakt, który Antoś miał teraz z dziadkami (i kotkiem! Bo kotek był postacią wręcz centralną zainteresowania mojego dziecka :P) musi mu wystarczyć na dłuższy czas.
   Chociaż moja mama już się zaoferowała, że w październiku może do mnie przylecieć i przez miesiąc pobyć z nami, żeby mi pomóc ogarnąć wszystko z dwojgiem dzieci. Fajnie. :) Ale już się zastanawiam, czy się przypadkiem nie pozabijamy nawzajem, ścierając się między sobą z naszymi poglądami na temat tego, co jest dobre dla moich dzieci. Zobaczymy. Do października jeszcze daleko. A poza tym - teraz to JA będę u siebie. :P

12 komentarzy:

  1. super podejście!!!!!!!:) dziecko nie nauczy się inaczej niż na własnych błędach a my rodzice mamy jedynie go asekurować,a nie wyręczać we wszystkim..
    ja nie mam pojęcia co jest z tymi dziadkami:( nas też rodzice tak wychowywali? bo nie pamiętam...
    ale podobno wnuki kocha się bardziej niż dzieci.

    OdpowiedzUsuń
  2. i dobrze, ze mieszkacie oddzielnie,bo rzeczywiscie mogloby dochodzic miedzy wami do spięc. Zreszta jak tak czytam to z tym pilnowaniem troche jest podobna do mojej tesciowej,z ktora mieszkam, ale z jedzeniem do mojej mamy hehe.. czyli pol na pol;p jakos trzeba to przetrwac, a wy macie tyle dobrze, ze mieszkacie troche za daleko, zeby mogla za kilka dni do Was wpadac, i jak wam wszystkim to odpowiada, to niech tak zostanie;) i fajne podejscie masz.. niech dziecko samo sobie wyznacza cele ;));))

    OdpowiedzUsuń
  3. A ja Ciebie podziwiam , ze tak wychowujesz Antka ! Powiem ,ze czasmi sie dziwie temu o czym piszesz ale skoro sie u ciebie sprawdza .Czyli nie jest tak zle. Ale nieco sie zdziwilam ze TV nie macie. Zalezy tez jak na to patrzec.Dobrze ze bez rodzicow mieszkacie bo to jest chyba najgorsze co moglo by byc.Zycze Wam tylko zeby drugie malenstwo bylo podobne do Antosia bo inaczej to wszytsko co robicie obecnie moze Wam sie nie sprawdzic do konca.Dzieci sa tak rozne.Calusy!xxxxx

    OdpowiedzUsuń
  4. @Kinga: Ależ ja liczę, że drugie dziecko będzie inne! A podejście "podążanie za dzieckiem" sprawdza się zawsze moim zdaniem, bo jest to podejście pełne szacunku do dziecka, jego indywidualności jako małego człowieka. Więc czy to chłopiec czy dziewczynka, czy jest to "żywe srebro" czy raczej ciche i spokojne dziecko, czy lubi biegać i skakać czy woli godzinami układać klocki jeden na drugim - szanujemy go takim, jakim jest i nie próbujemy na siłę kształtować w inną stronę. Tego właśnie moi rodzice nie potrafią zrozumieć - dzieci już są JAKIEŚ, mają swój temperament i swoje małe zainteresowania i preferencje i wcale nie trzeba ich kształtować od zera, jak niezapisanej tablicy, tylko odkrywać je i to, kim są. :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Witaj!
    Dawno nie pisałam , ale czytałam Twoje notki :))
    Podziwiam Cię , że wytrzymujesz ze swoimi rodzicami..tak poprawiają dziecko..chyba bym zgłupiała na Twoim miejscu :/
    Ciekawe jakie będzie Twoje drugie dziecko... życzę zdrowia , szczęścia i oczywiście Wesołych i spokojnych świąt , pysznego śniadanka !

    olunias0@poczta.onet.pl
    Pozdrawiam !

    OdpowiedzUsuń
  6. Olu: od dawna nie mieszkam z moimi rodzicami i chyba dlatego jeszcze z nimi wytrzymuję. :P Już dawno z moją siostrą odkryłyśmy, że najlepszy kontakt z nimi to niezbyt częsty i niezbyt długi, max. 3 dni z rzędu. Bo potem już zgrzyta.
    A na co dzień się z tego nabijam głównie wraz z mężem, z tych ich różnych paranoi i obsesji. Śmiech cudownie wyzwala. :)
    Wszystkiego dobrego w te święta. :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Hejo :)

    Babcie chyba mają "wdrukowaną" manię karmienia wnuków rurą, jak gęsi na wątróbkę... U nas pod tym względem jest podobnie. Leo jest np. chory i nie może iść do żłobka i dajemy go mojej mamie na parę godzin, największym zmartwieniem (które może zepsuć jej samopoczucie na cały dzień) jest to, że Leo zjadł mało obiadu. A jak zje dużo, to go chwali jakby nie wiadomo czego dokonał... Co do nadzorowania zabaw to moja mama jest bardziej liberalna :)
    Ciekawe, czy my też będziemy takie nadopiekuńcze w stosunku do naszych wnuków :D

    Ogromne pozdrowienia!
    Marysia

    OdpowiedzUsuń
  8. znam to z autopsji bo moja mama w pewnym sensie jest podobna - kontrolujaca. ojciec gorszy bo wiecznie niezadowolony i odpychajacy. Niestety rodzicow sie nie wybiera, ale.. mozna ich zrozumiec. to, dlaczego sa toksyczni wszak skads sie bierze prawda? polecam ksiazke toksyczni rodzice.
    http://www.toksycznirodzice.org/

    OdpowiedzUsuń
  9. Kochana nale tak maja każde dziadki niestety u moich jest to samo tego nie no jedz a może to Dziadzio sie zamartwia że Mat np. nie zjadł nic nie ważne że przed wyjsciem jadł nie ważne musi jeść, jeść, jeść. i nic nie ruszać

    OdpowiedzUsuń
  10. Haha mam dokładnie to samo i to z rodzicami i teściami!! No dramat, ale też uczę dzieci samodzielności i efekty już są ogromne. Nie chcę, żeby były tak stłamszone jak ja w dzieciństwie, dzieci naprawdę sa mądre i nie potrzebują wiszenia nad nimi... A co do przyjazdu mamy to się zastanów, heh mnie by coś trafiło :) A ogarnąć dom z 2 maluchów nie jest tak trudno wbrew pozorom

    OdpowiedzUsuń
  11. Bardzo fajna notka, jak dla mnie pouczajaca. Moj maz jest taki jak Twoja mama, a opiekunka niani jak Ty mysle ze ja jestem po srodku, lapie Emme za reke tylko przy przejsciu ulicy, a tak to robi co chce, zbiera kamienie, papierki, biega, przewraca sie i podnosi - leci na glowa, gdy spada z gorki, ale nie pilnuje, powiedzialam raz, ze ma uwazac, raz spadla, teraz sama sie juz pilnuje.
    Wychowanie dzieci jest rozne dla rodzicow i inne dla dziadkow, co wcale nie znaczy, ze musimy zgadzac sie z ich zdaniem. My zyjemy we Francji i Emma pije wode do jedzenia, w Polsce mama nie mogla przebolec ze daje jej wode zamiast soku np jablkowego, a corcia sok wypila i juz nie byla glodna... te dobre rady czesto sa wkurzajace

    OdpowiedzUsuń
  12. Paulina: a z soczkami do picia to zapomniałam całkiem napisać! Bo u nas Antoś też głównie wodę pije, co się mojej mamie w głowie nie mieści: "No ale nie posłodzisz mu tego? Tak samą wodę? Może chociaż miodu dodaj?" :P

    OdpowiedzUsuń