środa, 19 września 2012

Poród w wersji Beta

   Ponoć każdy poród jest inny. Poród Alutki był - jak dla mnie - dość podobny do pierwszego, tylko tak ze cztery razy szybciej. ;)
   W zasadzie jak patrzę z perspektywy czasu, to skurcze miałam cały dzień. Jakieś tam, słabe, z rzadka, ale czułam wyraźne kłucie w dole brzucha, tylko naiwna myślałam, że to jelita. ;) i kompletnie to olałam. Poszliśmy na dłuuugi spacer do centrum całą rodziną, na plac zabaw z Antkiem, wpadłam do mojej kawiarni oddać im fartuchy i pożalić się, że "młoda nie chce wyjść". Na 15:00 miałam umówioną wizytę u położnej, która mówiła, że "do przyszłego tygodnia urodzę", ale jakoś jej nie wierzyłam. Jeszcze sobie z tego wszystkiego w centrum kupiłam nowe opakowanie herbaty z liści malin i obiecałam sobie pić ją po 5 razy dziennie. ;)
   A potem dobry obiadek i znów piechotką, tym razem na korty tenisowe. Podarowałam mężowi na urodziny (8 września) rakietę do tenisa wraz z kompletem piłek, więc bardzo chciał ją przetestować. Przyjechał nasz znajomy, panowie "grali" (hehehe, żaden z nich dobrze nie gra, ale grunt, że chcą), a my z Antolkiem zbieraliśmy piłki, Antoś rzucał piłki do taty i do "wujka" i się naganiał niesamowicie. A ja się sporo naschylałam i nakucałam. Skurcze gdzieś tam w tle nadal są, czuję je, ale nadal uważam, że to nie to, są dość rzadko.
   Znajomy wpadł po "meczu" na herbatę i kolację, gadamy, śmiejemy się, jest fajnie. Potem kładę Antka spać i czuję, że muszę do toalety za większą potrzebą. "No nareszcie - myślę sobie. - Skończą się te kłucia w brzuchu." Podcieram się i... o kurcze! Coś jakby lekko podbarwiony krwią śluz. Szybko robię w głowie przegląd dnia: spacer, kucanie, jakieś kłucia...
   Wchodzą do salonu oznajmiam mężowi jakby nigdy nic: "Chyba coś się zaczyna". Mówię o rzadkich skurczach. Mąż trochę w panice, że jak to - teraz??? Jest po 22:00, noc idzie, kto z Antkiem zostanie jakby co? Czy on ma dzwonić do Marcina i mówić mu, żeby nie zasypiał i tu przyjeżdżał?
   Liczymy czas między skurczami. Okazuje się, że są co ok. 10 minut. "Ło rety, z Antkiem to tak przez całą noc były, to jeszcze może potrwać...". Adam dzwoni jednak do kumpla, że jakby co, to niech ma włączony telefon koło łóżka. Popijam sobie herbatę z liści malin (już chyba trzeci kubek tego dnia - ja tym skurczom już nie pozwolę zniknąć, skoro się w końcu pojawiły!), serfuję po sieci i ogólnie nudno jest. :P Skurcze nie bolą na razie. Mija godzina, dwie, nic się nie dzieje. Adam idzie się położyć spać, ja też. Co ma być, to będzie.
   Ale nie mogę spać. Skurcze na leżąco robią się bolesne, nie zasnę. Leżę i patrzę na zegarek, coś przysypiam chyba. Budzę się i boli jak diabli, rezygnuję z leżenia. Jest już 3:40. Idę zrobić sobie jeszcze jedną herbatę z liści malin.
   Nawet jej nie dopijam. Piszę tylko maila do przyjaciółki, że jak nic urodzę dzisiaj, skurcze się szybko zagęszczają: co 7 min, co 5 min... Idę budzić męża, bo już nie ma żartów. Boli. Chodzę po domu, tak łatwiej znieść skurcz, albo klęczę na czworakach, kołyszę biodrami, robię "kółeczka" - cokolwiek, byle nie pozostać w bezruchu. Mąż dzwoni do kumpla - będzie za 10 min. Czuję, że zbliżają się bóle parte, o czym mówię Adamowi. Adam w panice: "Ale nie urodzisz TUTAJ??? Marcin dopiero jedzie!". Nie, chyba nie urodzę w domu, nie czuję się z tą myślą komfortowo - jest noc, Antoś śpi, nie chcę go budzić. Lepiej do szpitala, tam sobie pokrzyczę bez poczucia obciachu. :P
   Niestety Antoś coś przeczuwa przez sen... a może mąż się guzdra z ubieraniem i go budzi? Grunt, że młody wstaje z łóżka, jest w półśnie, krzyczy "mama, mama!". Ale skurcze są za często i za mocne, nie dam rady go teraz utulić do snu. Adam próbuje uspokoić Antka, ale niestety bez efektu. Antoś mnie szuka, w końcu mnie znajduje, tuli się do nogi, ja go odganiam, bo jak stoję, to boli okropnie. Straszna scena. Wkurzam się na męża, że nie ogarnia tego, że nie zabierze dziecka, nawet siłą, tylko zostawia mnie z tym i to w takiej chwili.
   Za chwilę pojawia się Marcin. Antoś dalej krzyczy, jest chaos. Mówię Marcinowi spokojnie, jak jest i co ma robić. Jeśli Antoś będzie krzyczał, to niech krzyczy, to dla niego teraz trudne. Jeśli się da - niech go utuli do snu, jeśli nie - niech robi z nim cokolwiek, na co młody wyrazi chęć. Później się dowiem, że do rana oglądali bajki, Antoś nie chciał spać - czekał na mnie.
   Szpital jest 5 minut pieszo od domu, ale wyglądam chyba źle, Adam pyta, czy wzywamy taksówkę. Nie. Dłużej to będę do niej wsiadać i wysiadać, niż jechać, idziemy pieszo. Mam na sobie jakąś dramatyczną różową pidżamę i sweter - trudno, w IRL i tak wszystkie babki chodzą po ulicy w pidżamach, nie będę się wyróżniać. Poza tym jest noc, nikt nie będzie mnie widział. Idziemy. Boli jak diabli, jęczę, ale idę. Jak się zatrzymam, to już nie ruszę i urodzę na ulicy. Nawet szybko mija ta trasa, wchodzimy do szpitala, tam nas kierują na IP. Stamtąd szybko do pokoju na badanie rozwarcia. Siadam na łóżku, jęczę. Na sali jest chyba jeszcze jedna kobieta, ale jest cichutko, a ja mruczę jak matka niedźwiedzica. Trudno. To poród.
   Przychodzi położna, którą znam. :) Byłam u niej 10 dni wcześniej na wizycie. Robi się fajnie, zawsze to milej wśród 'swoich'. Badanie rozwarcia - 7cm. Sama zresztą sądziłam, że jest tyle, patrząc po poziomie bólu, jaki odczuwam i jaki pamiętam jeszcze z pierwszego porodu. Przewożą mnie wózkiem do sali porodowej. Jest tam łóżko, ale za nic w świecie nie będę leżeć! Stoję obok łóżka, opieram się na nim rękoma, kołyszę biodrami, jęczę... przeszły ze dwa albo trzy skurcze i nagle - CHLUP! - wody odeszły! "Qrcze, zupełnie tak samo, jak z Antkiem!" - myślę sobie. A potem od razu czuję parcie, moooocne! Nogi mi się uginają, położna zachęca do wejścia na łóżko. Wchodzę. Rozwarcie jest pełne, mogę sobie rodzić. Dwa skurcze parte przechodzą szybko, staram się nie przeć jeszcze mocno i dać dziecku czas, żeby zeszło nisko z główką, nie chcę popękać. Ból jak diabli, na szczęście krótki. Leżę na tym łóżku jakoś w poprzek, głowę chowam w ramionach męża, który jest tuż koło mnie. Położna mnie dopinguje, mówi, że świetnie mi idzie, mąż mówi to samo. Mija kolejny skurcz, tym razem prę, bo już nie mogę się powstrzymać żadną miarą. Qrde, ale to boli! Położna coś do mnie mówi, ale nie mam siły odpowiadać. Oczy zamknięte, jestem cała skoncentrowana na sobie, do wewnątrz: żeby przetrwać kolejny skurcz, złapać oddech pomiędzy nimi... Położna każe przeć z całej siły przy kolejnym skurczu, a gdy da mi znak - dmuchać i nie przeć wtedy. Mówi, że już niedługo. Pytam, czy więcej, jak godzina. "Oj, na pewno mniej". To pocieszające, robi mi się raźniej.
   Idzie skurcz. Łapię oddech i prę, prę, wyję jak niedźwiedzica, warczę i prę, i nagle czuję, że to JUŻ! Czuję to znajome rozwieranie krocza przez główkę dziecka. Ona już prawie jest! Prę jeszcze. Nagle słyszę "blow" - dmuchaj. Dmucham, dmucham, położna pomaga małej wyjść, dmucham i dmucham, i nagle chlup - ciałko wyślizguje się ze mnie, wody lecą, a młoda ląduje u mnie na brzuchu! Jest 5:54 nad ranem. Już po wszystkim. Tak po prostu. Patrzę na małą - jest malutka, czarne włoski, maź płodowa na rączkach, do brzuszka przywiązana jeszcze bladobłękitna pępowina. Mała krzyczy tylko moment, cichnie położona u mnie. Tulę ją i już wiem, że ją kocham. Jest idealna, zdrowa, śliczna, nasza! Alutka. :)

9 komentarzy:

  1. Nio i kochana sie poryczałam jak bóbr faktycznie szybko ci poszło oj jak ja ci zazdroszcze :) pozytywnie :) juz nie moge sie doczekac kiedy bede mogła poczuc to wszystko ponownie :)
    Jeszcze raz gratulacje cudny opis czekamy na fotke Alutki :)

    OdpowiedzUsuń
  2. piękny i wzruszający opis porodu, marzyłam, żeby to tak przeżyć, niestety oba razy były zupełnie, zupełnie inne... pozdrawiam ciepło

    OdpowiedzUsuń
  3. Ja chcę jeszcze raaaaaaaaaaaaaaaaaazzz (a w zasadzie, to ze trzy ;) ).

    OdpowiedzUsuń
  4. Pięknie!! Serdecznie gratuluję!!

    OdpowiedzUsuń
  5. Też się popłakałam. Gratuluję, ale ja na razie pasuję przy jednym brzdącu ;)

    OdpowiedzUsuń
  6. Super porod, gratulacje:-)

    OdpowiedzUsuń
  7. super porod :) ladnie opisalas i pewnie tak samo bylo, zazdroszcze, ze szpital tak blisko, my bedziemy jechac samochodem

    OdpowiedzUsuń
  8. Witaj na świecie Alutka :)Gratulacje dla Was i co z Antkiem? :)

    OdpowiedzUsuń