niedziela, 3 lutego 2013

Jak się wali - cz. 3

   Śpię AŻ do 6:30, bo wtedy wkracza dzienna zmiana szpitalna, trzeba wziąć leki, dać sobie zmierzyć ciśnienie, temperaturę itd. Przy najmniejszym ruchu moje cycki są jednym wielkim bólem - z przepełnienia. Twarde, jak kamienie, nawet nie próbuję ich za bardzo dotykać. :/
   Wyciągają ze mnie tą ligninę i odłączają cewnik (ufff!). Lignina jest w połowie zakrwawiona, ale widać, że krwotok ustał, nic się też ze mnie nie wylewa. Mam nakaz chodzenia i ruszania się, żeby sprawdzić, na ile poprawa jest trwała. Ok, nie ma sprawy, marzę o wstaniu z łóżka!
   Pojawia się pielęgniarka z wyproszonym przeze mnie laktatorem - elektryczna Medela! CUDO! <3 Od razu zabieram się do pompowania i na "dzień dobry" odciągam pół litra mleka, w buteleczkach po 50ml każda. Mam dość pokaźny stosik na stoliku obok łóżka, jedna z pielęgniarek nie może wyjść z podziwu, że AŻ TYLE mleka mam. Qrcze, pewnie mam i więcej, ale to się akurat nazbierało z wczoraj. Pani żartuje, że obok jest noworodkowy oddział, to jak mam jakieś nadmiary, to mogę im tam zanieść. ;) W sumie chętnie, ale to akurat jest dla Alutki. Mąż przyjdzie popołudniu, to zabierze. Pani pielęgniarka zgarnia mój stosik i ukrywa go w lodówce szpitalnej...
   Wołają mnie na wizytę do hematologa, muszę zejść na parter. Oczywiście nie mam ubrań, więc w dwóch szpitalnych koszulach, skarpetkach w paski i czerwonych półbutach schodzę na dół - wyglądam pewnie dramatycznie. :/ No ale nic, postanawiam się nie przejmować, nie przejmować, nikt nie patrzy, wcale się nie przejmuję, to w końcu szpital, nie przejmuję się... ;) W gabinecie siedzi miła pani i zaczyna ze mną kolejny wywiad z cyklu: czy zdarzały mi się krwotoki w przeszłości, czy krwawią mi dziąsła (tak, po mamie mam takie fajne :/), czy mam obfite miesiączki itd. W zasadzie nawet by się zgadzało, tylko nie mogę pojąć, jak w takim razie udało mi się urodzić siłami natury dwoje zdrowych dzieci, bez komplikacji, bez krwotoków poporodowych itd. Pani podejrzewa jakąś chorobę krwi, muszą zrobić testy - idę więc upuścić sobie trochę krwi, znów... Pielęgniarki w zabiegowym rozmawiają:
- Tu jest napisane, że od 2 do 3 fiolek ma pobrać, to ile wziąć?
- Weź dwie, powinno starczyć na to badanie, niech jej jakaś krew zostanie, bo już tyle straciła... (to o mnie).

Z powrotem na oddział. Przynoszą śniadanko, a ja na głodzie... Damn... Piszę do Adama, jak tam w domu, jak dzieci, jak on. Adam pisze, że ok, Ala spała spokojnie, zjadła ten Aptamil, choć nie tak dużo, jak zalecają na opakowaniu, ale widać jej wystarczyło. Antoś pyta o mamę... Koniecznie chcę się z nim zobaczyć. Adam deklaruje, że popołudniu przyjdą, znów da mi Alę do nakarmienia i może jakoś się uda zobaczyć z Antolkiem. Ja go proszę o ciuchy i o JEDZENIE! Przyniesie.

Chodzę sobie po oddziale bez sensu, w jedną i drugą. Łapię jakiś cień bezprzewodowej sieci z apartamentów obok szpitala, więc mailuję do rodziny (siostra i mama już wiedzą, mama oczywiście PŁACZE...), do przyjaciół, sprawdzam fora... Nudno, ale czekam na lekarkę, co powiedzą. Krew ociupinkę leci, pokazuję pielęgniarce, ale mówi, że tyle to jest ok, mam informować, gdyby leciało więcej. Na szczęście nie leci. W końcu przychodzi lekarka, jest ok .12:00. Mówię, że na razie dobrze, chodzę i nic nie leci. Ona mówi, że jak do 15:00 się nic nie zmieni, to pozwolą mi jeść.

Przychodzi Adam z Alą i ciuchami, jedzonkiem... Jest 15:00, ale lekarki jeszcze nie ma, więc nie mogę jeść. Zostaję z Alą, a Adam idzie na dół do Antka i razem idą na obiad na miasto. Mam 1,5h sam na sam z córeczką, jest fantastycznie. Karmię ją, przewijam, gugamy sobie... Pielęgniarki się zachwycają, jaka duża, jaka radosna. W końcu zwożę Alutkę na dół, nawet zasypia w wózku! Przychodzą moi panowie, mogę w końcu uściskać Antolka (i jestem już w swoich ciuchach, a nie w szpitalnej koszuli!). Mały pyta, czy wracam do domu, co to za igła w mojej ręce (wenflon), czemu mam plasterek, czy mama chora jest... Mówię, że jestem trochę jeszcze chora i nie wrócę niestety do domku dziś, bo chcą mnie zatrzymać na jeszcze jedną noc, dla pewności. Adam zabiera dzieciaki, a ja zostaję z siatką pełną bananów, kanapek i batoników. :D ...

... na które muszę czekać do 17:00, bo lekarka wcześniej nie miała czasu do mnie zajrzeć i zatwierdzić w papierach szpitalnych, że mogę jeść. Szpitalną sałatkę (znów...) zagryzam kanapką, dwoma bananami i batonikiem. Ufff... Przez resztę wieczoru czytam przyniesioną przez Adama książkę - przynajmniej mam czas na czytanie. Trochę jeszcze chodzę po oddziale, krew nie leci. W końcu idę spać, o północy budzą mnie jeszcze na leki, a potem znów nieprzerwany sen do 6:30 (nowe leki).

   Mogę iść do domu! Zjadam niedobre szpitalne śniadanko, zagryzam batonikiem i pakuję się. Tym razem wezmę taksówkę! Za tydzień mam się stawić na kontrolę, a za 8 tygodni znów do hematologa z wynikami krwi. Poranek zimny, ale ja jestem w wyśmienitym nastroju, bo jadę do moich Dziabągów. Adam pisze, że Ala wieczorem i przez noc wypiła CAŁY zapas mojego mleka (w sumie 650ml) i czeka już na cycusia. :) Taksówkach opowiada o swojej rodzinie: że ma 5 dzieci, 12 rodzeństwa... Do domu, do domu!

   Żeby nie było za różowo - jak tylko ja wróciłam, to Adam się na dobre rozchorował, gorączkował przez 3 dni, aż go na kopach wysłałam do lekarza - antybiotyk. :/ Potem przyszedł rachunek ze szpitala: 150 euro... :/ A potem zaczęła gorączkować Ala, przedwczoraj i wczoraj, dwie noce nieprzespane, chodzę na rzęsach. Qwa, jeszcze się ten rok dobrze nie zaczął, a już chcę, żeby się skończył...

7 komentarzy:

  1. ojojj..to nieźle się działo , nie dobre są takie niespodziewane "wizyty" w szpitalu , wiem to z doświadczenia . Trzymam kciuki , żeby było wszystko dobrze !
    Pozdrawiam !

    OdpowiedzUsuń
  2. Oszsz... dramatycznie :/
    Mam nadzieję, że juz będzie ok. I ciąg dalszy roku będzie spokojny i radosny :*

    OdpowiedzUsuń
  3. ciesze sie, ze juz dobrze, bo poprzednie posty byly naprawde dramatyczne

    OdpowiedzUsuń
  4. ojejto rzezyłas i to nieźle... moje dziecie od kilku dni nie ma głosu taki wirus go zaatakował

    OdpowiedzUsuń
  5. Oj mam nadzieję że po tych przejściach odetchniecie wreszcie... Zdrowia i spokoju życzę!

    OdpowiedzUsuń
  6. Jezu!!!! :-( zdrówka dla męża i dla Alutki! a badania jak wyszły? masz za mało płytek krwi (tych co odpowiadaja za krzepliwość krwi?) czy o co kaman????

    OdpowiedzUsuń
  7. Aniu, ale w końcu wiedzą, co Ci było?
    Kurczę, obyś nigdy nie miała powtórki z tej rozrywki :(
    Trzymaj się cieplo!
    Marysia

    OdpowiedzUsuń