sobota, 19 października 2013

Walczę z Ewą!

   Miałam masakryczne dwa tygodnie - nie ćwiczyłam nic a nic! Raz włączyłam SKALPEL, ale po 15 minutach go wyłączyłam, bo byłam jakaś taka zrezygnowana, smutna, zmęczona, zła, samotna i w ogóle. Wszystko razem w jednej szklance.
   Ale jednak przeglądam cały czas fanpejdż Ewy na fejsie, oglądam metamorfozy dziewczyn z całej Polski, słucham jej rad i mi żal, że u mnie jakoś nie działa. Oczywiście, ja mam dzieci, pracę, karmię piersią, Ala się budzi po milion razy w ciągu nocy, nie mam chwili dla siebie... wiadomo. To wszystko składa się na permanentny niedobór sił witalnych. I do tego jesień jeszcze, zimno i wieje. No jakby wiadomo to wszystko, ale jednak gdzieś z tyłu głowy ciągle słyszę ten głos, że to żadna, qwa, wymówka! Noż ile można się nad sobą tak użalać i wszystko zwalać na pogodę i zmęczenie??? Ja naprawdę CHCĘ zmiany! CHCĘ!!!

   Więc poprosiłam męża o porady dietetyczne, bo on z siłownią zaprzyjaźniony od lat. I ja od lat słyszę tylko o białku, białku!!!, węglowodanach, indeksie glikemicznym, o posiłkach przed treningiem i po, o tym, żeby co 3h jeść, że na noc nie, że to, że owo... On tam jeszcze ma na podorędziu jakieś szejki proteinowe, jakąś kreatynę i inne cuda, ale mnie odrzuca organicznie po prostu na myśl o piciu czegoś instant. Więc zażyczyłam sobie ułożenie dla mnie diety w oparciu o normalną paszę. ;) No i przy założeniu, że ja nie jem tych jajek i tego kurczaka, którego wszyscy fitnesowcy wcinają pasjami. Na razie mam jakieś takie ogólne wytyczne, ale małż się zobowiązał zrobić to naprawdę w fajny, profesjonalny sposób. Trzymam kciuki za niego i za siebie, żebym potem się tych wytycznych trzymała! ;)

   Bo ja w dzień jem jakoś tak od przypadku do przypadku, jeszcze śniadania to ja-cię-mogę, są codziennie, są zdrowe, fajne, sama je robię, bardzo o nie dbam. Ale po śniadaniu... no to już zgroza po prostu! Najwięcej to jem na noc właśnie, jak już wykąpię Dziabągi i położę je spać, czyli po 21:00. :/ A jak się najem, to potem ciężka się czuję i śpiąca i ćwiczyć mi się nie chce. Bez sensu.

   Więc na chwilę obecną mamy system (od 3 dni :P), że w dni, w które Adam nie ma pracy na noc, to on kąpie dzieci, a ja w tym czasie ćwiczę. :) Albo - tak jak dziś, sobota, Ala śpi, Antoś poszedł z tatą do miasta, to ja myk - i skalpel 2 sobie zapodałam. :) I zaraz obiad lecę robić. O! Dzięki temu ćwiczę znów na pełnych obrotach, codziennie i jakoś tak mi ogólnie lepiej. Że mam wsparcie męża, że znów robię coś dla siebie, że nie odpuściłam (jak tyle razy przedtem). Ewa - walczę dalej!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz