poniedziałek, 12 listopada 2012

O rzeczach smutnych

   Zbieram się, żeby zacząć znów pisać w miarę regularnie i o wszystkim, ale mi nie wychodzi. Czas brak, państwo mili. Czasem jestem tak padnięta, że zasypiam razem z dzieciakami moimi już o 20:00 i śpię do rana jak zabita (z przerwami na karmienie JaśniePaniHrabiny oczywiście).

   Ale dziś muszę. I to zupełnie nie o sobie, nie o dzieciach moich, nic.

   Niedawno zmarła Chustka. Nie znałam jej wcześniej, dopiero liczne linki w internecie, które pojawiły się tuż po jej śmierci, pozwoliły mi ją poznać. Niestety - grubo za późno. Jej bloga przeczytałam w kilka wieczorów, przy końcówce płacząc jak bóbr. Niesprawiedliwy jest los, że zabrał taką postać, tak wspaniałą, silną, kochającą świat kobietę. Młodą kobietę. Matkę. Żonę. Jej relacja z synkiem była wprost niesamowita, pełna miłości, szacunku, głębi. Świetnie czytało mi się jej wpisy, bo pisała niesamowitym stylem: lekko nonszalanckim, ironizującym, bardzo wprost, bez obłudy. Walczyła. Żal mi strasznie, że przegrała tak szybko. Żal mi jej synka. Żal mi jej męża. Czuję wielki smutek, gdy myślę o tym, że jej nie ma, a przecież wcale się nie znałyśmy. Jednak lektura jej bloga otworzyła we mnie coś dobrego. Jakiś dziecięcy pierwiastek. Żeby się cieszyć życiem, kochać, być dla innych, zachwycać się sprawami prostymi, codziennością. Żeby mówić prosto i bez patosu. Żeby dbać o siebie. Żeby pięknie żyć, bo cholera wie, ile nam jeszcze zostało... I żeby się badać regularnie, bo to u mnie zawsze był problem.

   Odkąd jestem mamą takie historie: umierający rodzice, umierające dzieci, chore dzieci, dzieci porzucone, dzieci bite itd. - sprawiają, że wyć mi się chce. Wcześniej AŻ tak nie miałam. Owszem - to były przykre historie, ale nie utożsamiałam się tak straszliwie z nimi. A teraz mam dzieci i myślę sobie zawsze, że gdyby to spotkało mnie, moje dzieci... Gdybym umierała na nieuleczalną chorobę i wiedziała, że one tu zostaną beze mnie, bez tych naszych codziennych rytuałów, że nie zobaczę, jak rosną, zmieniają się, uczą pisać, czytać, chodzić na randki itd....  Gdyby ktoś je skrzywdził, gdyby były ciężko chore, uległy wypadkowi, gdyby umarły... Takich myśli nie da się ogarnąć, więc chce mi się wyć. Najpewniej pękło by mi serce, i to w kilku miejscach. A potem przypominam sobie, że dla innych ludzi to nie są tylko hipotetyczny sytuacje, ale ich życie po prostu. I wtedy wyję. Z żalu, z niemocy. Bo tak nie powinno być. :(
  

5 komentarzy:

  1. Heh...
    Rozumiem, co czujesz... Mam to samo...
    Spojrzenie na życia po urodzeniu dziecka nabiera... hmm... głębi? Ma to swoje dobre stron, ma i te gorsze. Sama nie wiem, czy ta zwiększona wrażliwość, empatia jest lepszą czy gorszą stroną?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mimo wszystko ta głębia jest chyba pozytywna. Doświadczam życia mocno, intensywnie. To boli, gdy dotyczy spraw smutnych, ale czy nieodczuwanie, spłaszczenie emocjonalne byłoby ok? Hmmm...

      A po Chustce się otrząsnąć nie mogę. :(

      Usuń
  2. dlatego trzeba przeżyć to życie najlepiej jak się da by były miłe wspomnienia...

    OdpowiedzUsuń
  3. nie powinno tak byc, niestety, tak jest;/ i to jest niesprawiedliwe;/

    OdpowiedzUsuń
  4. Mam to samo... A że jestem nadwrażliwcem, myślę o takich rzeczach kilka razy dziennie i zawsze ryczę... I panicznie boję się o swoje dzieci, albo że mogłabym je zostawić takie małe :(((
    Na blog Chustki też trafiłam swego czasu - za późno...

    OdpowiedzUsuń